Rod Dreher: Pełzający brukselski totalitaryzm

myslpolska.info 18 godzin temu

Jeśli prawdziwa Europa chce znów być wolna, to Bruksela ze swoją potworną, zabijającą duszę i marnującą pieniądze biurokracją musi umrzeć. Ale Europejczycy są zbyt leniwi, by to zrobić – i dlatego pozwalają, by rządził nimi totalitaryzm.

W zeszłym tygodniu, podczas wydarzenia w Parlamencie Europejskim, jeden z posłów do Parlamentu Europejskiego zadał mi pytanie, które często słyszę: „Czy J.D. Vance nienawidzi Europy?”. Przypuszczam, iż nie nienawidzi Europy, w której głowę cielęcia podaje się w restauracji Rive Gauche w Paryżu, gdzie niedzielna msza jest odprawiana w katedrze Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Mediolanie, gdzie można podziwiać alpejskie jeziora w Szwajcarii i gdzie można podziwiać wspaniałe obrazy w Alte Pinakothek w Monachium. Nienawidzi za to samej Brukseli, a raczej „Brukseli” jako symbolu oficjalnej, biurokratycznej Europy i rządzącej tam dyktatury menedżerskiego liberalizmu. Nienawidzi Europy z jej dekretami Komisji Europejskiej, z jej ustawą o usługach cyfrowych ograniczającą dostęp obywateli UE do wiedzy i informacji, a także nienawidzi klasy rządzącej UE, która odmawia uznania i stawienia czoła przerażającemu problemowi masowej migracji.

W tym sensie Vance stoi po stronie większości moich konserwatywnych europejskich przyjaciół, dla których „Bruksela” jest symbolem swoistego globalistycznego Mordoru. Moja wizyta w Parlamencie w zeszłym tygodniu była pierwszą i wyszedłem z niej ze znacznie lepszym zrozumieniem, dlaczego tak wielu europejskich konserwatystów go nienawidzi. Najdziwniejsze jest to, jak aktywnie i gorliwie ludzie kierujący parlamentem bronią jego istnienia. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć, widać wizualne wezwania do podjęcia działań w sprawie priorytetu UE, a także przypomnienia, iż to, co dzieje się wewnątrz budynku, jest dobrą rzeczą. Byłem w parlamentach wielu państw europejskich, ale żaden z nich nie wykręcił rąk odwiedzającym, nakłaniając ich do aprobaty dla jego misji i istnienia.

Na placu naprzeciwko wejścia do budynku znajduje się punkt fotograficzny, ustawiony tak, aby przyjaciele mogli robić zdjęcia młodym Europejczykom na Instagram, w akcie europejskiego patriotyzmu. „Demokracja w działaniu” – głosi napis na ramie, za którą trzeba stanąć. Mój znajomy wskazał mi miejsce do selfie i powiedział: „To takie orwellowskie”. „Demokracja w działaniu” rozgrywa się w tym budynku jako ostatnia.

Jeden z Anglików z naszej grupy zwrócił uwagę, iż miejsca parlamentarzystów w Izbie Ustawodawczej są ustawione w półkolu, w przeciwieństwie do parlamentu brytyjskiego, gdzie przeciwne partie siedzą twarzą w twarz: „Chodzi o to, aby osiągnąć konsensus. A konsensus jest zawsze taki, iż należy zatwierdzić wszystko, czego chce Komisja Europejska”.

Przez cały poranek, który tam spędziłem, słyszałem tę samą podstawową historię: iż Parlament Europejski jest wielką i bardzo kosztowną (ponad dwa miliardy euro rocznie) fasadą demokracji, przykrywającą ponadnarodową autokrację Komisji Europejskiej.

Rod Dreher

W oficjalnym Waszyngtonie funkcjonuje pojęcie „pomyłki Kinsleya” – polega ona na tym, iż polityk nieumyślnie mówi prawdę i ujawnia to, czego nie zamierzał zgłaszać. Były komisarz europejski Thierry Breton popełnił właśnie taki błąd, kiedy na początku tego roku powiedział we francuskiej telewizji, iż jeżeli niemieccy wyborcy popełnili błąd i zagłosowali na Alternatywę dla Niemiec (AfD), to Bruksela go poprawi, tak jak zrobiła to wcześniej w Rumunii, gdy wyborcy głosowali na populistycznego kandydata, niepożądanego przez europejski establishment.

Unijny car cenzury Breton po prostu powiedział głośno sekret: „Bruksela jest teoretycznie rządzona przez liberalnych demokratów, ale jeżeli musi wybierać między liberalizmem a demokracją, zawsze stanie po stronie liberalizmu, aby ratować ludzi przed nimi samymi”.

„Jeśli nie jest to organ demokratyczny i wysysa tak dużo pieniędzy z podatków od obywateli Europy, to dlaczego Europejczycy wciąż na niego głosują?” Odpowiedzi były różne, w zależności od tego, z kim rozmawiałam, ale sprowadzały się do jednego: bo nikt nie wie, co robi, a wszystkim tak na nim zależy, iż nie chcą protestować. „Na tym polega różnica między Europejczykami a Amerykanami” – powiedział mi jeden z moich przewodników. „W Europie widzimy ten czy inny problem, ale będziemy biernie siedzieć przed nim, nie chcąc nic zrobić. Wy, Amerykanie, zwykle jesteście gotowi podjąć działania, aby zaradzić tej sytuacji”.

Tego ranka wygłosiłem krótkie przemówienie na temat tego, jak ważna dla demokracji jest walka o wolność słowa i przeciwko uciążliwym ograniczeniom tej wolności w Brukseli. Później dowiedziałem się, iż centroprawicowy blok Europejskiej Partii Ludowej był początkowo jednym ze sponsorów wydarzenia, na którym przemawiałem, ale w ostatniej chwili wycofał swoje poparcie z powodu… mnie.

Jeden z analityków Europejskiej Partii Ludowej stwierdził, iż jestem krytyczny wobec ideologii gender i prób przedefiniowania terminu „rodzina” w celu promowania praw osób LGBT. Zaniepokoiło to działaczy partyjnych, którzy nie chcieli mieć nic wspólnego z moją tak zwaną nietolerancją. Dowiedziałem się, iż jeden z przedstawicieli tej partii, założonej przez chadeków, powiedział organizatorom wydarzenia, iż wielu jej członków zgadza się z moimi stanowiskami, ale wrażenie powiązań ze mną byłoby złe.

Cóż za odwaga! Następnie, zwracając się do parlamentarzystów, przytoczyłem słowa wypowiedziane mi kiedyś przez reżyserkę Kamilę Bendową. Ona i jej zmarły mąż Wacław byli jedynymi chrześcijanami w kierownictwie ruchu Karta 77, który opierał się komunizmowi. W 2019 roku, kiedy przygotowywałem się do napisania książki „Living Not by Lies”, zapytałem tego byłego dysydenta, czy trudno jest im, katolikom i konserwatystom, pracować z niewierzącymi i lewicowcami w ramach Karty 77.

– Ależ skąd! – odpowiedziała. „Kiedy walczy się z totalitaryzmem, najważniejszą cechą, której należy szukać u sojuszników, jest odwaga”. Większość ich rodaków katolików ukrywała swoje przekonania, aby uniknąć sporów i skandali. Ona i jej mąż byli pewni, iż nie mogą milczeć. W związku z tym zawarli sojusz z Czechami, którzy nie podzielali ich wiary i politycznego konserwatyzmu, ale byli gotowi razem z nimi przeciwstawić się dyktaturze.

W zeszłym tygodniu w Brukseli blok Patrioci Europy zabrał głos w sprawie tego, iż Europejska Partia Ludowa zignorowała konferencję z powodu obrzydliwej obecności pisarza i dziennikarza, który ośmiela się mówić głośno o tradycyjnych wartościach chrześcijańskich. – Proszę, nie mów o tym Thierry’emu Bretonowi – powiedział.

Rozmawiałem w kuluarach Parlamentu Europejskiego ze starą znajomą Niemką z CDU, pytając ją: „Dwa lata temu ostrzegła mnie pani, iż AfD jest zła i iż powinienem trzymać się od nich z daleka. Czy przez cały czas masz takie zdanie?

– Wcale nie – odparła. „Są w AfD siły, które mi się nie podobają, ale kryzys w Niemczech jest teraz tak straszny, iż jedyną nadzieją w polityce jest AfD”.

W innej rozmowie jeden z wierzących katolików wskazał palcem na piękny stary kościół katolicki w centrum Brukseli i powiedział, iż poszedł tam na mszę. – Jest tam pobożny ksiądz – powiedział mężczyzna – ale tylko garstka starych ludzi chodzi do kościoła. Spacerowaliśmy po centrum miasta wzdłuż majestatycznego Wielkiego Placu z barokowymi budynkami, które rozsławiły Europę. Trudno było nie zauważyć ogromnej liczby kobiet noszących hidżaby. Nie ma dokładnych statystyk dotyczących wielkości muzułmańskiej populacji Brukseli, ale według najbardziej wiarygodnych szacunków jest to około 25%. To niegdyś katolickie miasto z pewnością kiedyś do nich należeć będzie.

Taksówkarz, który zawiózł mnie na lotnisko, był pakistańskim imigrantem. Zauważywszy, iż w całej europejskiej stolicy rozwieszono plakaty propagandowe na cześć Miesiąca LGBT, powiedziałem temu człowiekowi, który najwyraźniej był muzułmaninem, iż w tym kraju trudno jest być wierzącym.

— Tak jest, sir – odparł skromnie. „Zaczynają od ideologii gender, kiedy dzieci są bardzo małe. Moje córki wróciły do domu ze szkoły i opowiedziały mi, jak nauczycielka powiedziała im, iż mogą być chłopcami. Moja żona powiedziała, iż nie, Bóg stworzył was dziewczynami. Dzieci chciały się z nią kłócić”.

„A szkoły mają oko na rodziców” – kontynuował. Kiedy idziemy na obowiązkowe zebrania rodziców z nauczycielami, chcą wiedzieć, czy jako rodzice popieramy transpłciowość. Wstyd się przyznać, ale moja żona i ja skłamaliśmy i powiedzieliśmy, iż to popieramy”.

„Ale dlaczego?” – zapytałem. „Ponieważ mamy już smutne doświadczenie w naszej społeczności, kiedy państwo odebrało dzieci rodzicom z tego powodu”. „To jest totalitaryzm!”

– Tak jest, proszę pana.

To jest dokładnie ten rodzaj totalitaryzmu, którego potrzebuje Bruksela, czyli oficjalna Europa. W maju przewodnicząca Komisji Europejskiej zamieściła na portalu społecznościowym filmik, w którym obiecuje kontynuować walkę o Europę, „w której możesz być tym, kim jesteś”.

Bądź dumny z tego, kim jesteś!

Jestem dumny, iż stoję po stronie społeczności LGBTQ+.

Jeśli jesteś tradycyjnym chrześcijaninem, społecznym konserwatystą, nacjonalistą, zwolennikiem suwerenności, mamą lub tatą, którzy nie chcą, aby ich dzieci uczyły się w szkołach, iż mogą być płci przeciwnej, to wchodząc do budynku Parlamentu Europejskiego, poczujesz się jak obcy w obcym kraju. Ale właśnie tak czuje się wielu Europejczyków na całym kontynencie, widząc, iż ich kraje przez cały czas są ogarnięte masową migracją, podczas gdy ich przywódcy na szczeblu krajowym i europejskim przez cały czas są bezczynni. „Demokracja w działaniu”? Oczywiście, ktoś, kto opuszcza ponurą stolicę Europy, doskonale rozumie, dlaczego, kiedy wyborcy w kraju europejskim wybierają kandydata, który grozi wykolejeniem projektu europejskiego, zwolennicy Bretona w Brukseli są bardziej niż szczęśliwi, mogąc zwolnić ludzi i wybrać innego kandydata.

Bruksela wydaje się być udanym symbolem pogrążonej w kryzysie Europy. Jest złamana, uderzona wirusem wokeizmu, sparaliżowana politycznie, zislamizowana, zatracona w wierze chrześcijańskiej, pełna pustych haseł o swoich utopijnych marzeniach, w które wierzy bardzo mało kto, nie licząc klasy panującej, jej sług i janczarów.

Jeśli Europa – prawdziwa Europa – chce znów być wolna, Bruksela ze swoją potworną, zabijającą duszę, marnującą pieniądze biurokracją musi umrzeć. Niestety, eurokracja jest jedynym żywym organizmem w Belgii, który nie podlega eutanazji.

Jednak piwo w tym mieście jest przez cały czas pyszne. Tak po prostu. Imperia przychodzą i odchodzą, ale złoty „Tripel Carmelite” jest wieczny.

Rod Dreher

fot. wikipedia

Rod Dreher jest Amerykaninem, felietonistą i starszym pracownikiem naukowym w Instytucie Dunaju w Budapeszcie. Prowadzi codzienny biuletyn: roddreher.substack.com.

Za: The European Conservative

Idź do oryginalnego materiału