Kiedy pytamy o polskie reżyserki XX wieku, najczęściej pojawiają się nazwiska Barbary Sass, Agnieszki Holland i Magdaleny Łazarkiewicz. Jak to możliwe, skoro mury szkół filmowych opuściło znacznie więcej kobiet? Kłopot pojawia się na dalszych etapach.
Współpraca z mężem, na którego konto przechodziły pomysły i dokonania żony, realizacja marginalizowanych filmów, najczęściej dla najmłodszych, klątwa debiutantek – gdyby kino było kobietą, mielibyśmy do czynienia z herstorią złożoną ze skutecznych strategii wykluczenia.
Z reżyserek, które pierwszy film zrealizowały w latach 70. lub 80., tylko trzem (!) udało się zaistnieć na stałe w filmie fabularnym. Od lat 90. jest ich więcej, choć debiutują później niż koledzy, a w chwili debiutu na ogół mają większy dorobek. To, iż jest im trudniej, widać na pierwszy rzut oka. Kiedy świat dąży do równouprawnienia, polska branża filmowa nie zyskuje na ekonomii równości, wciąż za to spłaca kredyt za seksizm i mizoginię.
Kiedy pytamy o polskie reżyserki XX wieku, najczęściej pojawiają się nazwiska Barbary Sass, Agnieszki Holland i Magdaleny Łazarkiewicz. Jak to możliwe, skoro mury szkół filmowych opuściło znacznie więcej kobiet? Kłopot pojawia się na dalszych etapach. Pozostałe reżyserki zostały potraktowane przez system jak lokaty z najniższym lub zerowym oprocentowaniem. Bywało też, iż mimo niepodważalnych sukcesów, system po prostu je wymazywał.
Wanda Jakubowska pozostaje jedyną kobietą, która nie tylko wyreżyserowała film jeszcze w latach 30., ale okazała się także jedną z najważniejszych i najbardziej wpływowych postaci powojennej kinematografii. Jej „Ostatni etap” powstał w 1948 roku i został w dużej mierze oparty na osobistych doświadczeniach reżyserki, która była więźniarką Auschwitz. Film Jakubowskiej nie tylko zmienił tuż po II wojnie światowej krajobraz polskiego kina, ale też po raz pierwszy zapewnił mu międzynarodowy prestiż. Wszedł na ekrany w ponad pięćdziesięciu krajach. Prasa światowa uznała go za dzieło wielkiego formatu. Reżyserka była aktywna zawodowo przez cały PRL. Ostatni film zrobiła pod koniec lat 80. O jej dorobku gwałtownie zapomniano, a ją samą uznano za persona non grata. Przez lata „Ostatni etap” był dostępny dla widzów jedynie w postaci kopii pokazowej 35 mm oraz w wersji SD. Obraz był ciemny, niektóre dialogi, istotne dla zrozumienia fabuły filmu, wręcz niesłyszalne. W archiwum FINA nie zachował się ani negatyw filmu, ani żadna z kopii dystrybucyjnych wytworzonych na podłożu łatwopalnym w latach 40. Z pomocą przyszła technologia. Przebadano sześć materiałów pozytywowych i negatywowych, a cały film zeskanowano w standardzie 4K. Za podstawę rekonstrukcji obrazu i dźwięku przyjęto kontrnegatyw. Braki w klatkach zostały uzupełnione z nośników pozytywowych. Światowa repremiera odrestaurowanego filmu odbyła się w lutym 2020 roku podczas Berlinale, w sekcji Berlinale Classics.
Przecież „nikt nie zna się na dzieciach tak, jak kobiety”. W efekcie to one najczęściej zostawały „oddelegowywane” do realizacji obrazów dla młodego widza, produkcji niezbyt cenionych, niechętnie omawianych. Choć realizowały kolejne filmy, a choćby przywoziły nagrody z zagranicznych festiwali, funkcjonowały na obrzeżach kinematografii. Tak było z Marią Kaniewską („Awantura o Basię” „Szatan z 7 klasy”, „Panienka z okienka”, „Zaczarowane podwórko”). Również Jadwiga Kędzierzawska skupiła się w swej karierze na produkcji dla najmłodszych, ale akurat w jej przypadku była to kontynuacja tematyki zapoczątkowanej filmami krótkometrażowymi („Murzynek” – nagroda w Wenecji w 1960, „Małe smutki” – Dyplom na MFF dla Dzieci w Teheranie w 1968 i nagroda w Krakowiew 1968). Jej córka – Dorota Kędzierzawska – rozpoczęła karierę od robienia filmów dotyczących dzieci, ale gwałtownie wydobyła się ze schematu gatunkowego. Najczęściej wybór rozgrywał się między robieniem tego, na co branża pozwala albo nierobieniem wcale.
Część reżyserek pozostawało debiutantkami na zawsze, choć realizowane filmy były przełomowe. Doskonałym przykładem jest Hanna Włodarczyk, jeden z nielicznych polskich głosów w kinie feministycznym. W jej debiutanckim „Bluszczu” (współscenarzystką filmu była Anda Rottenberg) główną bohaterką jest Kinga, 33-letnia rozwódka, która sama wychowuje dziecko. Słowo „sama” doskonale ją charakteryzuje. Sama decyduje o swojej seksualności, zdaje sobie sprawę, iż jej wartość nie zależy od tego, czy ma mężczyznę u boku, sama kończy nieudany związek i sama odrzuca propozycję byłego męża, by znów być razem. Jest to także jedyny polski film, gdzie koleżanki głównej bohaterki nie są jedynie ozdobnikiem, ale przewijają się przez cały czas i odgrywają istotną rolę w życiu Kingi (znakomite role Grażyny Szapołowskiej i Ewy Błaszczyk). „Bluszcz” został uhonorowany „Jantarem’83” na XI Koszalińskich Spotkaniach Filmowych „Młodzi i Film”. Do dziś pozostaje jednym z najbardziej niedocenionych polskich filmów.
Jeśli ktoś dba w Polsce o interesy kobiet, najczęściej są to kobiety. Kiedy Agnieszka Holland, Małgorzata Szumowska, Agnieszka Smoczyńska, Jagoda Szelc, odnosiły sukcesy, zdobywały nagrody w Berlinie, w Cannes, były wyróżniane przez Europejską Akademię Filmową, w ciałach decyzyjnych, które orzekały o rozdziale środków finansowych i przyszłości polskiej kinematografii filmowczyń nie było prawie wcale. Stało to w sprzeczności z dyrektywą unijną dotyczącą branży audiowizualnej państw członkowskich, która określa, iż od 2020 roku we wszystkich ciałach decyzyjnych powinno się znaleźć pięćdziesiąt procent kobiet. Egzekwowaniu prawa przygląda się inicjatywa Kobiety Filmu – data jej zawiązania pokrywała się z Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet. Mimo działań prowadzonych na szeroką skalę, wciąż pojawiają się sytuacje, jak ta niedawna, związana z Markiem Żydowiczem. Dyrektor Camerimage – na łamach branżowego magazynu „Cinematography World” – utożsamił kobiecą kinematografię z przeciętnością. Wobec ostrych reakcji z całego świata opublikował przepraszające oświadczenie, w którym deklarował gotowość do udziału w szerokiej debacie. Tyle iż tutaj potrzebne są czyny, nie słowa.
W 2021 roku po raz pierwszy od 70 lat w Szkole Filmowej w Łodzi na Wydział Reżyserii dostały się same kobiety. Na jedno miejsce przypadały 23 osoby, czyli łącznie ponad 160 kandydatów i kandydatek. Na innych kierunkach, takich jak: scenopisarstwo, montaż filmowy czy fotografia dziewczyny również stanowiły większościową reprezentację. W roku akademickim 2022/2023 – na I rok reżyserii przyjęto 8 osób (4 kobiety/ 4 mężczyzn), rok później 9 osób (3 kobiety/ 6 mężczyzn), z kolei w bieżącym roku akademickim studia zaczęło 10 osób (7 kobiet/ 3 mężczyzn). jeżeli mielibyśmy mówić o statystycznej równowadze, to jest zachowana. Należy mieć tylko nadzieję, iż w momencie opuszczenia murów szkoły kobiety nie zostaną zmuszone do zaciągania branżowych kredytów z wysokim oprocentowaniem, jak mamy to w herstorycznej filmowej tradycji.