W lipcu 2025 roku coraz więcej Polaków zaczyna rozumieć, iż wielka zmiana, o której wcześniej mówiło się szeptem, właśnie staje się rzeczywistością. To już nie są spekulacje, projekty ustaw czy konsultacje branżowe – od stycznia obowiązują nowe przepisy o podatku od nieruchomości, które w praktyce zaczynają dotykać niemal każdego właściciela gruntu, domu czy choćby niewielkiego budynku gospodarczego.

Fot. Warszawa w Pigułce
Choć początkowo rząd przekonywał, iż nowe regulacje są skierowane głównie do dużych firm, które do tej pory unikały podatków, dziś już wiemy, iż skutki są znacznie szersze. Wielu Polaków dopiero teraz uświadamia sobie, iż ich przydomowe altany, szopy, garaże, zbiorniki na wodę, studnie czy choćby ogrodowe zadaszenia zostały zakwalifikowane jako „budowle” – a więc obiekty podlegające opodatkowaniu w zupełnie nowej formie.
Do urzędów spływają formularze RET-1 i RET-N1 – obowiązkowe dla właścicieli nieruchomości, których dotyczy nowy sposób naliczania podatku. A ci, którzy jeszcze nie złożyli deklaracji, coraz częściej otrzymują wezwania do wyjaśnień lub korekty. Pojawiły się kontrole, w niektórych gminach dochodzi już do pierwszych decyzji podatkowych, które szokują mieszkańców.
Największym zaskoczeniem jest sposób liczenia nowego podatku – nie od powierzchni, jak dotychczas, ale od wartości obiektu. I nie zawsze tej rynkowej, ale często szacunkowej. Urzędy, nie mając pełnych danych, przyjmują kwoty, które dla wielu są po prostu nierealne. Efekt? Właściciel starego budynku gospodarczego z lat 70., który przez dekady nie był objęty żadną opłatą, nagle otrzymuje decyzję z informacją o nowym zobowiązaniu wynoszącym kilka tysięcy złotych rocznie.
Ludzie są zdezorientowani, a często też rozgoryczeni. W mediach społecznościowych mnożą się relacje o przypadkach absurdalnych decyzji podatkowych – zadaszony taras uznany za budowlę, murowany grill objęty obowiązkiem podatkowym, stary kurnik jako „obiekt trwały podlegający opodatkowaniu od wartości”.
Samorządy nie kryją, iż sytuacja ich przerasta. Nowe przepisy są niejasne, nieprecyzyjne, a skala możliwych interpretacji sprawia, iż decyzje różnią się w zależności od gminy. W jednej gminie zbiornik na deszczówkę to infrastruktura wodna – zwolniona z podatku, w innej to już „budowla”, za którą trzeba zapłacić.
Tymczasem Ministerstwo Finansów pozostaje nieugięte. W oficjalnych komunikatach powtarza się narracja o „uporządkowaniu systemu” i „sprawiedliwości podatkowej”, która ma zrównać wszystkich obywateli wobec obowiązków fiskalnych. Ale zwykli Polacy pytają: gdzie ta sprawiedliwość, skoro za stary chlewik trzeba dziś płacić więcej niż za nowy garaż z pozwoleniem?
To nie jest już tylko problem prawników i doradców podatkowych. To codzienność tysięcy rodzin, które muszą nagle znaleźć w domowym budżecie pieniądze na opłacenie zobowiązań, których wcześniej nie było.
W lipcu, po pół roku obowiązywania reformy, wielu czuje się zaskoczonych i zostawionych samych sobie. Gminy rozkładają ręce, urzędnicy nie nadążają z interpretacjami, a mieszkańcy szukają ratunku – czasem w mediach, czasem u lokalnych radnych, czasem po prostu u sąsiadów. Jedno jest pewne: ta zmiana dotknęła wszystkich. I to boleśnie.
Polska wkroczyła w nową erę opodatkowania nieruchomości. Dla wielu osób oznacza to początek nieprzewidzianych problemów. Dla innych – poczucie niesprawiedliwości i frustracji. A dla wszystkich – pilną potrzebę zrozumienia tego, co naprawdę znajduje się na ich własnej działce i jak może zostać wycenione… przez fiskusa.