Brawa dla redakcji Myśli Polskiej za dopuszczenie do głosu przedstawiciela myśli nam obcej, jednak polemika z propagandą zielonego liberalizmu w artykule Krzysztofa Gutorskiego „Czym jest dobro wspólne” zdaniem niżej podpisanego jest tu niezbędna.
Autor krytykowanego artykułu myli się pisząc o zahamowaniu energetyki odnawialnej, która ma się niestety aż nadto dobrze, tzn. coraz lepiej drenuje nasze kieszenie. Cytując https://www.rynekelektryczny.pl/moc-zainstalowana-oze-w-polsce/ powiemy, iż już w lipcu 2022 moc OZE wyniosła 20,3 GW, natomiast średnia moc zapotrzebowania 2022 PL wyniosła 19,7 GW, więc gdyby OZE działało jak należy, to w naszym kraju moglibyśmy już ogłosić sukces zielonego komunizmu.
Niestety w roku 2022 osiągnęliśmy tylko bezprzykładną falę podwyżek, po której rząd pod naciskiem opinii społecznej dokonał głębokiej interwencji w działanie giełdy energii, aby choć częściowo ograniczyć skutki legalnej w zasadzie spekulacji wynikającej z narzuconych przez zielony liberalizm regulaminów.
Mylą się ci, którzy sądzą, iż OZE są dostarczycielem taniego prądu
Pomimo antyspekulacyjnych działań rządu na giełdzie energii dalej obowiązuje zasada Merit Order, w świetle której z wszystkich złożonych ofert wybierana jest zawsze cena najwyższa dla klienta. Choćby wszystkie inne elektrownie były tańsze, to w każdej godzinie i tak dostaną cenę zawsze najdroższej. W efekcie wiatrak sprzedaje prąd w cenie prądu z węgla, węgiel „wyrabia” cenę wiatrakom, a gdyby węgla brakło wiatraki by splajtowały. W takim układzie, dopóki nie nastąpi ingerencja z zewnątrz, wszyscy rzekomi konkurenci zainteresowani są tylko podwyżkami. W układzie, jak wyżej, niski koszt wytwarzania źródeł odnawialnych był tylko źródłem ich nadzwyczajnych zysków, a beneficjentem wojennej zwyżki cen okazały się wiatraki. Klient miał tylko drożej.
Słabości odnawialnych źródeł energii mają charakter fundamentalny i nie da się ich poprawić dotacjami na badania, produkcją seryjną, postępem technicznym, a także wystąpieniami o charakterze mocno emocjonalnym, vide Greta. Fatalne wskaźniki wykorzystania mocy zainstalowanej OZE są dane od Boga (to w wersji dla wierzących) i przez naukę (w tym przypadku astronomię i geografię, a to wersji dla ateistów). Po prostu przez pół roku jest noc, a wieje tylko w czasie przechodzenia frontów atmosferycznych. I myliłby się ten, co sądzi, iż w nocy się śpi i fotowoltaika jest niepotrzebna: zapotrzebowanie na prąd w nocy wynosi 46 % zapotrzebowania rocznego, bo przecież noc nie zaczyna się o 0:30, a zaczyna się choćby od 15:40. A jeszcze prościej, noc, to nie tylko nocna dolina obciążenia, ale przede wszystkim noc to wieczorne szczyty energetyczne, których fotowoltaika nie zasili nigdy.
Odnawialne źródła energii są niewydolne technicznie, ekonomicznie i ekologicznie przecie także
Wiedząc, iż wskaźnik wykorzystania mocy zainstalowanej atomu wynosi 90 %, a fotowoltaiki 15 %, czytelnicy z łatwością zauważą, iż przykładowo likwidacja ostatnich 4 GW atomu w Niemczech wymaga budowy aż 4×0.90/0,15=24 GW fotowoltaiki, przy czym i tak powstaje problem, kto ma robić prąd po zachodzie słońca. Więc choćby patrząc z pozycji obrońców klimatu, to nie OZE, a atom byłby 6x bardziej skuteczny w dziele „ratowania świata przed ociepleniem”.
W roku 2022 najmniejsza moc wiatraków i fotowoltaiki wyniosła 33,7 MW, największe zapotrzebowanie 27211 MW. Zatem budowa mocy OZE porównywalnych już z mocą całej Polski umożliwiła wycofanie z eksploatacji zaledwie 33,7×100/ 27211= 0,12 % mocy elektrowni węglowych. Zatem, niezależnie od tego, ile byśmy OZE nie nastawiali, to zawsze musimy ponosić koszty rezerwacji urządzeń o mocy całej Polski. W przypadku atomu wymagana jest rezerwacja o mocy największego posiadanego bloku, czyli w przypadku reaktora AP1000 potrzebujemy 1 GW rezerwy miast 27 GW rezerwy, jak to jest w przypadku OZE.
Zieloni zaślepieni tylko jednym z czynników ekonomicznych, tj. zerowymi kosztami paliwa popełniają błędy początkującego ekonomisty. Prowadzą obserwacje cząstkowe za nic mając skutki globalne wprowadzenia OZE do systemu, popełniają podstawowe błędy poznawcze i wybierają tylko informacje korzystne dla swoich wywodów. Pomimo naiwnych tłumaczeń, iż OZE jest dobre, tylko wszyscy inni są źli, to właśnie OZE wywołuje silne i mocno niedoszacowane koszty następcze. Patrząc na rachunki zieloni powiedzą, iż sieci są złe, bo nic nie robiły, a przecież przykładowa modernizacja stacji na Śląsku w celu przyjęcia prądu z wiatraków na Pomorzu to koszt OZE, a nie fanaberia sieci.
Sofizmat OZE opiera się na niezwykle nośnym socjotechnicznie przekonaniu, iż to jest energia darmowa. Niestety „darmowe” są tylko koszty zmienne. Koszty stałe zgodnie z prawidłami ekonomii nie tylko tutaj pozostają, ale i silnie rosną. System z „darmowym” OZE jest drogi, bo wymusza budowę i utrzymanie 300 % mocy (wiatr, słońce i elektrownie rezerwowo-regulacyjne), i w efekcie zamiast tylko górnikom z ich żądaniami płacimy trzem armiom lobbystów, analityków i pracowników merytorycznych.
Koszt stanowią ludzie, nie mityczny węgiel. Przy czym wymienione 300 % mocy to tylko symbolicznie, bo patrząc na nieudolne i w dużej mierze nie możliwe do podrasowania osiągi tych mocy OZE trzeba znacznie więcej. Autor szacuje, iż w świecie pełnej zielonej szczęśliwości potrzeba by 208 GW wiatraków, fotowoltaiki, elektrowni wodorowych, elektrolizerni wraz z 30-dniowymi magazynami wodoru i przynależnymi sieciami wodorowymi, aby zapewnić pokrycie rzeczonego średniego zapotrzebowania 19,7 GW. Samych elektrolizerni trzeba by 72 GW, aby dogmatycznie przyjąć każdą nadwyżkę OZE powyżej zapotrzebowania minimalnego. Autor chyli tutaj czoła przed autorami hasła utopia na wikipedii i zachęca czytelników do jego przeczytania.
W systemie z OZE owszem ubywają koszty paliwa, ale koszty stałe narastają nieproporcjonalnie silniej: wada przerasta korzyść. De facto system z OZE jest droższy o OZE. System z „tanim” OZE jest drogi. System z „drogim” atomem jest tani. Aby to dostrzec wystarczy odrzucić obserwacje cząstkowe dotyczące samego OZE i spojrzeć na jego otoczenie. Tu trzeba spojrzeć dalej, niż na czubek własnego nosa. Pytanie stawiane apologetom zielonego liberalizmu od lat jest niezmienne: kto ma robić prąd po zachodzie słońca w każdy bezwietrzny wieczór i nie uzyskaliśmy na nie odpowiedzi.
Zwolennikom „wyższości fotowoltaiki nad atomem” wypominamy, iż w dalszym ciągu słońce zachodzi 365 razy w roku.
A skoro już pan Krzysztof Gutorski krytykuje kapitalizm, to niechże zauważy, iż polityka klimatyczna zajmuje się klimatem może w 5 % zagadnień. Na 95 % to jest brutalna, kapitalistyczna konkurencja, czysty biznes i skok na kasę z publicznych dotacji. Na pewno nie ma sensu, aby na szczytnym dziele prawdziwego lub domniemanego „ratowania świata” zarabiali maklerzy, traderzy i gangsterzy od handlu emisjami CO2.
Polityka klimatyczna i OZE to marketingowy produkt handlowy, to właśnie jest w najgorszym wydaniu kapitalizacja zysków i socjalizacja kosztów. Przecież jeszcze trzy lata temu mieliśmy tani prąd. Trzeba było podnieść ceny dwu, trzykrotnie, aby energia odnawialna wreszcie staniała, niestety staniała tylko relatywnie. Czy rację ma niżej podpisany, czy autor krytykowanej publikacji czytelnicy zechcą rozstrzygnąć sami patrząc do swoich portfeli.
A propos krytyki prof. Szyszko: autor jest energetykiem z krwi i kości i leśnictwo to nie jego dziedzina. Ale roczniki statystyczne są dostępne i tylko chyba z powodów ostrej walki politycznej strona liberalna zarzuca PiSowi „katastrofalne niszczenie lasów”. Leśnicy mają plan wyrębu, a plan w komunizmie jest święty, choćby w komunizmie PiSowskim: to chyba ostateczny argument króla. Rzeczonego masowego rąbania lasów nie ma.
Natomiast jest prawdą, iż popyt na drewno wywołali twórcy polityki klimatycznej zaliczając biomasę leśną do źródeł odnawialnych. Wobec niemożności zwiększania wyrębu lasów polskich (jednak) uruchomiło to silny popyt na biomasę do celów energetycznych ze wchodu. W wyniku sankcji i konfliktu na Ukrainie okazało się, iż byliśmy zależni nie tylko od rosyjskiego węgla i gazu, ale także i od importu zrębki leśnej i peletu agro. Podsumowując: lista błędów poznawczych w liberalnym opisie OZE znacznie przekracza niestety ramy niniejszej notki.
We wstępie autor nazwał zielony liberalizm myślą nam obcą, czy słusznie? W Polsce referendum w sprawie OZE nie było. To ustrój narzucony nam siłą. Gdyby taka debata się odbyła, to przynajmniej wiedzielibyśmy, iż drożyzna i likwidacja przemysłu nastąpiły za zgodą większej części społeczeństwa. Niestety wszystko wskazuje na to, iż zapłaciliśmy za budowę bezużytecznych eko-gadżetów, a teraz musimy zapłacić za budowę atomu, bo w końcu ktoś ten prąd dla naszych odbiorców musi robić.
Jean Grimaud
fot. public domain
Myśl Polska, nr 4-5 (15-22.01.2023)