„Religijni fanatycy” a „mowa nienawiści”

3 tygodni temu

Bohaterowie sławnej komedii „Miś” toczą ze sobą krótki dialog, który zapadł mi w pamięci już za pierwszym razem ze względu na swoją pozorną absurdalność, ale pokazującą pewien prosty mechanizm, który każe człowiekowi się nie wychylać. Prezes Ochódzki i reżyser Hochwander mówią (w tej kolejności): „- Powiedz mi, po co jest ten miś? - Właśnie po co? - Otóż to, nikt nie wie po co, więc nie musisz się obawiać, iż ktoś zapyta.” A co to jest mowa nienawiści? Otóż też nikt nie wie. I nikt nie pyta, bo należy udawać, iż się wie. Albo, iż się nie dostrzega, iż się nie wie. Chciałbym polecić czytelnikom portalu książkę, po której dalej nie będą wiedzieć czym ta mowa jest. I to nie jest zarzut do książki ani do jej czytelnika. Ta książka wyjaśni bowiem dlaczego nikt nie wie czym jest mowa nienawiści i iż to jej istotna cecha. Bardzo zresztą pożyteczna dla tych, którzy chcą jej zakazywać.

Książka mecenasa Rafała Dorosińskiego „Mowa nienawiści” – koń trojański rewolucji kulturowej opowiada o historii, zastosowaniu, skutkach i niejasnościach związanych z „mową nienawiści” i jej karalnością. Mimo wielu przypisów i powoływania się na akty prawne, autor jest w stanie prowadzić opowieść zrozumiałem językiem niewymagającym obeznania z „prawniczym żargonem”, a kiedy on się pojawia, jest dokładnie wyjaśnione, co laik powinien z tego rozumieć. Dużą zaletą książki jest jej zdecydowanie merytoryczna treść i prowadzenie argumentacji konkretnymi postulatami poprzez ocenę skutków podobnych, które były już realizowane w innych krajach.

Nie chciałbym omawiać całej książki, ale kilka aspektów, które poruszył mec. Dorosiński były na tyle interesujące, iż chciałbym je przywołać.

Motte i Bailey

To tytuł taktyki jaką często stosują radykalni aktywiści chcący przepchnąć swoje postulaty, ale w razie oporu twierdzenia, iż chodzi im o ogólnie akceptowalną prawdę. To coś, co przeciwnicy postępowych działaczy dostrzegają, pan Dorosiński opisał dokładnie potwierdzając, iż przeczuwając manipulację mamy absolutną rację. Oddajmy głos samemu mec. Dorosinskiemu:

Na osobną uwagę zasługuje sposób rozpowszechniania teorii „mowy nienawiści”, który opiera się na retorycznym wybiegu, manipulacji określanej mianem „błędu logicznego motte i bailey” (motte-and-bailey fallacy). Nazwa pochodzi od średniowiecznego systemu obronnego o tej właśnie nazwie, stosowanego głównie w Anglii i Francji. Motte było usypanym, trudnym do zdobycia, ufortyfikowanym i niezamieszkiwanym podczas pokoju wzniesie­niem (twierdzą), stanowiącym ostateczny punkt obrony, w którym można się było schronić, gdy przeciwnik napierał, i z którego moż­na było go razić strzałami. Bailey to z kolei obszar produkcyjny wokół fortyfikacji, zawierający stajnie, warsztaty i inne miejsca słabiej zabezpieczone przed atakami.

W pojedynkach słownych strategia (wybieg) motte i bailey działa w następujący sposób: najpierw (1) argumentujący wysuwa kon­trowersyjne twierdzenie lub interpretację, które mogą spotkać się ze sprzeciwem (bailey), a następnie, (2) gdy zostaną zakwestiono­wane, (3) wycofuje się na łatwą do obrony pozycję, podmieniając (przeformułowując) przedmiot sporu i przyjmując postawę obroń­cy zupełnie niekontrowersyjnych postulatów (motte). Na końcu sporu, najlepiej (4) po odejściu zniechęconego oponenta, argu­mentujący wraca na opuszczony teren (bailey), ogłaszając światu zwycięstwo swoich kontrowersyjnych postulatów. Innymi słowy, osoba stosująca wybieg forsuje skrajne stanowisko, ale gdy na­potyka opór, twierdzi, iż od początku opowiadała się jedynie za umiarkowanym.

Przykładem strategii motte i bailey mogą być black lives matter (motte) i Black Lives Matter (bailey), dwa bardzo różne koncepty, które można niemal niezauważalnie podmieniać. Zwrot pisany małymi literami to oczywista prawda, ku której można bezpiecz­nie się wycofać w przypadku krytyki organizacji o tej samej na­zwie. Wersja pisana wielkimi literami to ruch polityczny, którego program obejmuje negację kapitalizmu, forsowanie teorii queer i destabilizację struktury rodziny. W efekcie osoby motywowane dobrymi intencjami – a także firmy sygnalizujące swoje zaan­gażowanie społeczne i inne organizacje – mogą odczuwać opór przed wyrażeniem krytyki wobec Black Lives Matter, bojąc się, iż zostaną oskarżone o kwestionowanie oczywistej prawdy, iż black lives matter, tak jakby pierwsze było tożsame z drugim.[1]

Widać wyraźnie, iż strategia ta jest bardzo popularna wśród aktywistów skrajnej lewicy i reprezentujących ją elit. Walka jest zawsze tylko o równość, „prawa kobiet”, prawo do „odwiedzania się w szpitalach”, a toczy się ją z rasizmem, przemocą, nienawiścią. Cele niekontrowersyjne, a przeciwnicy to ogólnie rozumiane zło. A kiedy okazuje się, iż te pojęcia są używane do promowania likwidacji całych struktur społecznych, kapitalizmu, policji czy postulatem bezkarności pewnych grup, przez co budzą opór, na powrót udaje się, iż chodzi tylko o to, co niekontrowersyjne hasła w istocie znaczą. I tak aż do zmęczenia przeciwnika, który przestaje widzieć sens „kopania się z koniem”.

Komu co wolno?

W książce znajdziemy też wyjaśnienie dlaczego to „mowa nienawiści” niczym rasizm, miałaby działać tylko w jedną stronę. Tzn. mowa nienawiści wobec innych ze względu na tak zwane cechy chronione (Ministerstwo Sprawiedliwości pracuje nad dodaniem do nich orientacji seksualnej i tożsamości płciowej) jak narodowość, płeć, wyznanie religijne, kolor skóry spotyka się z potępieniem, ale w praktyce ofiarami takiej mowy mogą być przedstawiciele mniejszości (nawet jeżeli nie jest to mniejszość w sensie arytmetycznym, jak kobiety), a nie grupy dominującej (choćby nie miała nad nikim realnej władzy). Absolutnie bez skrępowania stwierdza to jeden z propagatorów teorii krytycznej rasy (CRT – Critical Race Theory) profesor Richard Delgado, który sam stwierdzał:

„Ruch critical race theory (CRT) zrzesza aktywistów i naukow­ców zaangażowanych w badanie i przekształcanie relacji między rasą, rasizmem i władzą. […] W przeciwieństwie do tradycyjnego dyskursu praw obywatelskich, który kładzie nacisk na stopniowy postęp, critical race theory kwestionuje same podstawy porządku liberalnego, w tym teorię równości, rozumowanie prawne, oświe­ceniowy racjonalizm i neutralne zasady prawa konstytucyjnego”.[2]

A także (pomiędzy cytatami poniżej, wyjaśnienia autora książki):

Jak podkreśla Delgado: „W przeciwieństwie do niektórych dys­cyplin akademickich krytyczna teoria rasy ma wymiar aktywi­styczny. Stara się nie tylko zrozumieć naszą sytuację społeczną, ale ją zmienić; ma na celu nie tylko ustalenie, jak społeczeństwo organizuje się według linii rasowych i hierarchii, ale także prze­kształcenie go na lepsze”. [To w zasadzie parafraza Marksa mówiącego o tym, iż nie idzie o to, by świat opisać, ale zmienić – przyp. A.P.] Wskazując na intelektualne inspiracje CRT, Delgado przyznaje, iż „krytyczna teoria rasy opiera się na dorobku dwóch poprzedzających ją ruchów, critical legal studies i radykalnego feminizmu […]. Wywodzi się również z niektórych europejskich filozofów i teoretyków, takich jak Antonio Gramsci i Jacques Derrida”160. Jednym słowem, CRT to teoria o bardzo jednoznacznym ideologicznym profilu.[3]

Prof. Mari Matsuda, która użyła pojęcia mowy nienawiści jako pierwsza

„w swoim głośnym artykule z 1989 r., Public Response to Racist Speech: Considering the Victim’s Story. Uznała w nim, iż do elementów definiujących „rasistowskie, nienawistne wypowiedzi” należą:

  1. a) wskazywanie na rasową niższość (message is of racial inferiori­ty) – ta cecha „zaprzecza człowieczeństwu osób należących do danej grupy. Wszyscy jej członkowie są uznawani za gorszych”,
  2. b) skierowanie przeciwko historycznie uciskanym grupom – ta cecha „rozpoznaje związek rasizmu z przemocą i subordynacją”,
  3. c) prześladowczy, nienawistny i poniżający charakter wypowiedzi.

Jednocześnie, jak zaznacza Matsuda, „[w]yrazy nienawiści, odra­zy i gniewu kierowane przez przedstawicieli grupy uciskanych wobec członków grupy historycznie dominującej nie są objęte przedstawioną tu definicją wypowiedzi nienawistnych”.[4]

A to doskonale tłumaczy to, co Łukasz Winiarski „Razprozak” opisuje w swoim „Manifeście Antykomunistycznym”, jak bojownicy o równość rasową stwierdzają, iż tylko biały może być rasistą i publiczne rasistowskie wypowiedzi, tyle, iż w kierunku białych ludzi przechodzą bez echa lub więc z poklaskiem mainstreamowych mediów. I nierzadko są to wypowiedzi kadry akademickiej. Tłumaczy też antykatolickie incydenty na „Paradach Równości” czy podczas manifestacji „Strajku Kobiet”. W końcu Kościół to grupa dominująca, zatem nie może się odzywać, choćby atakowany. To nie jest wizja z powieści science-fiction, to są salony zachodniego świata. Ludzie jak Delgado i Matsuda szkolą młodzież w duchu walki z rasizmem, która posługuje się (dopuszczalnym jak najbardziej w ich optyce) rasizmem w kierunku tych, którzy jako jedyni mogą być rasistami wg. ich teorii. I podobnie jest w kwestii tak zwanych grup LGBT. Jako grupa uciskana mogą atakować, a uciskający heteroseksualiści nie mogą się choćby bronić. Tworzy się też oczywiście wrażenie jakoby uciskana mniejszość była naprawdę ofiarą największych opresji i kolportuje nieraz oczywiste fake newsy, wierzy na słowo aktywistom i od organizacji LGBT bierze się statystyki na temat ich traktowania.

Zgodnie z takimi postulatami ideologicznymi i po dostrzeżeniu tendencji w prawodawstwie na przykład Wielkiej Brytanii, co autor również opisuje, można się spodziewać, iż w istocie przepisy w kodeksie karnym na temat mowy nienawiści byłyby pałką na wszelkiej maści konserwatystów, których zmusiłoby się do autocenzury poprzez liczne procesy. W myśl Herberta Marcuse i jego eseju „Tolerancja represywna” z 1964 roku, tolerancji podlegałyby poglądy lewicowe, a brakowi tolerancji prawicowe, co zresztą wyartykułował swego czasu naczelny redaktor „Krytyki Politycznej” Sławomir Sierakowski: „celem lewicy nie jest, jak to nieraz można usłyszeć, walka z wykluczeniem jako takim […]. Celem nie jest jakiś nie­realizowalny pełen pluralizm, ale stworzenie przestrzeni, w któ­rej pewne praktyki, uważane przez lewicę za szkodliwe, staną się niedopuszczalne”.[5]

Zdarzają się takie deklaracje, ale znów na zasadzie „Motte i bailey”. jeżeli taką tezę wskazałby prawicowiec, usłyszałby, iż to teoria spiskowa i chodzi o walkę o równość i pluralizm. jeżeli jakiś zwolennik lewicy natknąłby się na powyższy cytat wytłumaczyłby sobie albo, iż Sierakowski to radykał, ale ogólnie to chodzi o równość albo, iż to pewnie wyrwane z kontekstu albo przesada i zresztą nikt nie pozwoli takiego czegoś zrealizować. A na naszych oczach realizuje się niebezpieczny plan. Formalnie będziemy mieć wolność słowa, ale o części tematów będzie można mówić tylko w określony sposób. To przypomina mi też koncept demokracji deliberatywnej, gdzie na wstępie trzeba przyjąć pewne poglądy i dyskutować tylko w ich ramach.

O religijnych fanatykach

Mecenas Rafał Dorosiński to pracownik Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Zatem jego książka w wielu kręgach zostanie oceniona (jeśli nie przemilczana) jako opinia radykała, skierowana do specyficznego czytelnika. Ordo Iuris ma zresztą „dorabianą gębę” fundamentalnej organizacji, która cofnie nas do średniowiecza. Pamiętam choćby okładki tygodników, które wręcz sugerowały, iż Ordo Iuris to jakaś sekto-mafia, która ma wielkie wpływy w rządzie i odbierze wolność zwykłym ludziom. To oczywiście nasila się kiedy działania tej organizacji są skuteczne. Gdyby to faktycznie była grupka fanatyków, która głosi jakieś „księżycowe teorie” nie atakowano by jej tak zaciekle. Z uwagi na to, iż to organizacja profesjonalnych prawników, którzy poprzez swoją analizę prawa, udział w postępowaniach sądowych itd. jest w stanie wpływać na orzecznictwo i czasem legislację. A to jest dla przeciwników wolności słowa, rodziny i polskości nie do zniesienia. Im bardziej merytorycznie się wypowiadają i skutecznie działają prawnicy z Ordo Iuris tym bardziej są atakowani jako oderwani od rzeczywistości i kierujący się zabobonami. Z tego względu, iż w dyskusjach mają świetne argumenty, należy ich (z perspektywy postępowców) atakować poza merytorycznymi debatami, zohydzić w oczach „normalsów”, by na wszelki wypadek nikt nie chciał być z nimi kojarzony i nie powoływał się na ich opinie. To, jak i niezależność OI od państwowych grantów, sprawia, iż warto im kibicować, także poprzez zakup omawianej tu książki w miarę możliwości. To jedna z książek, która doskonale punktuje błędy zwolenników zamykania innym ust w ramach walki z nieokreśloną „mową nienawiści”. Ci którzy nastraszeni chwytliwymi frazesami boją się działań Ordo Iuris, jak to zabierze im wolność, nie zauważają zwykle gdy realnie im się wolność odbiera. Także w ich interesie należy walczyć z walką z „mową nienawiści”, a tak naprawdę z wolnością słowa.

Rafał Dorosiński „Mowa nienawiści” – koń trojański rewolucji kulturowej, Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, Warszawa 2024.

Przypisy:

[1]Dorosiński R., „Mowa nienawiści” – koń trojański rewolucji kulturowej, Warszawa 2024, s. 119-120.

[2] Tamże s. 69.

[3] Tamże s. 70.

[4] Tamże, s. 71.

[5] Tamże, s. 68. Warto też doczytać przypis z szerszym cytatem z red. Sierakowskiego.

Idź do oryginalnego materiału