
1 lipca na sanockim rynku odbyła się konferencja prasowa, podczas której grupa mieszkańców ogłosiła utworzenie Komitetu Odwołania Rady Miasta Sanoka. To odpowiedź na brak udzielenia burmistrzowi Tomaszowi Matuszewskiemu wotum zaufania oraz absolutorium przez Radę Miasta – po raz drugi w tej kadencji.
Podczas wydarzenia zaprezentowano banery z hasłami krytykującymi radnych, zapowiedziano zbiórkę podpisów pod wnioskiem o referendum. Na konferencji obecny był również radny Jerzy Domaradzki, który odniósł się do sytuacji:
– Jeżeli są takie możliwości i prawo demokratyczne na to pozwala, to referendum można przeprowadzić. Zbierają podpisy – zobaczymy. Mi osobiście było przykro, widząc te transparenty. Uważam, iż nie zasłużyłem na takie traktowanie – podobnie jak większość rady – powiedział radny.
Jerzy Domaradzki skomentował również udział obecnych radnych w nowo powstałym komitecie:
– Jest mi przykro, iż radni którzy przecież przez cały czas sprawują mandaty – wspierają komitet. To rodzi pytania o ich intencje i lojalność wobec mieszkańców. Sam kiedyś postulowałem, by radnymi byli tylko mieszkańcy gminy miejskiej Sanok – dziś żałuję, iż nie złożyłem wtedy formalnego wniosku – dodał.
Radny zaznaczył, iż jego zdaniem rada powinna otwarcie komunikować się z mieszkańcami:
– Miałem kiedyś wizję, iż powinniśmy – wszyscy radni i zarząd – wyjść na rynek i powiedzieć mieszkańcom prawdę o sytuacji. Że jesteśmy na dnie, ale razem możemy się z tego wyciągnąć. Niestety – nikt się nie zdecydował – mówił Domaradzki.
Sławomir Miklicz: "To nie czas na polityczne happeningi"
Do sprawy odniósł się również przewodniczący Rady Miasta Sanoka – Sławomir Miklicz. Podkreślił, iż tworzenie komitetów i dążenie do referendum to elementy demokracji, ale zwrócił uwagę na ich kontekst polityczny:
– Przewodniczącym Komitetu Odwołania Rady Miasta Sanoka jest osoba, która nie uzyskała mandatu radnego w ostatnich wyborach, startując z komitetu obecnego burmistrza. To wyjaśnia motywację wielu zaangażowanych. Trudniej zrozumieć udział obecnych radnych w działaniach mających na celu samorozwiązanie rady. To swoisty dysonans – skomentował.
– Jeśli któryś z radnych nie potrafi się odnaleźć w swojej roli, powinien zrezygnować z mandatu i ustąpić miejsca komuś, kto chce pracować – mówił Miklicz.
Koszty i konsekwencje referendum
Miklicz podkreślił również aspekt finansowy:
– Gmina, czyli miasto, poniesie koszty ewentualnego referendum. Wszyscy wiemy, w jakim stanie jest budżet Sanoka – być może konieczne będą zmiany w budżecie, by znaleźć środki na jego przeprowadzenie. jeżeli referendum będzie skuteczne, czekają nas nowe wybory – kolejne koszty – zaznaczył.
Dodał też, iż wiele osób popierających komitet to ci, którzy uczestniczyli w ostatniej sesji absolutoryjnej – jako goście burmistrza.
Potrzebna rozwaga
Na zakończenie przewodniczący rady zaapelował do mieszkańców:
– Z rozwagą podchodźcie do składania podpisów. Zachęcam, by każdy dokładnie przeanalizował sytuację i spojrzał na nią z różnych stron. To nie jest czarno-biały spór. Komitet jest blisko związany z burmistrzem – niech każdy sam oceni, co się dzieje – mówił Miklicz.
Odnosząc się do banerów wywieszonych na rynku podczas konferencji, Miklicz stwierdził:
– To był kiepski pomysł. W okresie wakacyjnym, gdy w Sanoku jest wielu turystów, takie obrazy szkodzą wizerunkowi miasta. Takie sprawy należy rozwiązywać w gabinetach, nie na ulicy.
"To nie zdrada – to różnica zdań"
Przewodniczący podkreślił, iż rada miasta działa z rozwagą i troską o finanse Sanoka:
– Prowadzimy postępowanie naprawcze – Sanok jest pierwszym miastem od 2016 roku, na które RIO nałożyło takie działania. Ubiegamy się o pożyczkę z budżetu państwa, by ustabilizować sytuację. Zadaniem rady nie jest wspieranie zadłużania – a niestety burmistrz wciąż zwiększa dług. Gdy obejmował urząd, wynosił on 66 milionów zł. Dziś – 174 miliony. To już nie są żarty – podsumował Sławomir Miklicz.
Czy referendum to szansa na zmiany, czy ryzykowny krok w niepewność? Decyzja – jak zawsze – należy do mieszkańców.