Jak Unia Europejska może zjednać sobie Donalda Trumpa? Dlaczego imigracja jest korzystna i moralnie słuszna? Jaki jest potencjał UE do zmian i reform? Leszek Jażdżewski (Fundacja Liberte!) rozmawia z Philippe’em Legrainem, byłym doradcą ekonomicznym przewodniczącego Komisji Europejskiej, Visiting Senior Fellow w Instytucie Europejskim London School of Economics oraz autorem książek „Them and Us: How Immigrants and Locals Can Thrive Together” i ”European Spring: Why our Economies and Politics Are in a Mess and How to Put Them Right” (2014).
Leszek Jażdżewski (LJ): W swoim ostatnim felietonie, który napisał Pan dla Project Syndicate, twierdzi Pan, iż istnieją co najmniej trzy różne sposoby, w jakie Europa może zjednać sobie prezydenta Donalda Trumpa. Czy może nam Pan krótko powiedzieć, dlaczego powinniśmy do tego dążyć i jak można to zrobić?
Philippe Legrain (PL): Po pierwsze, reelekcja prezydenta Trumpa to druzgocący cios, nie tylko dla Stanów Zjednoczonych czy UE, ale także dla samej idei Zachodu – idei wspólnego poczucia celu i wartości podzielanych przez USA i Europę, a także sojuszu na rzecz bezpieczeństwa i bliskich gospodarczych stosunków politycznych, które opierają się na tych właśnie wspólnych wartościach.
Jednocześnie musimy starać się jak najlepiej wykorzystać tę tragicznie okropną sytuację, ponieważ Europa jest słaba. Jest słaba gospodarczo. Polska radzi sobie oczywiście lepiej niż większość krajów, ale wiele innych gospodarek ma trudności z rozwojem. Europa jest również zależna od eksportów. Przede wszystkim jednak jest słaba militarnie. Wspólnie schroniliśmy się pod amerykańskim parasolem nuklearnym i oszukiwaliśmy się, iż jako Europejczycy nie musimy się bronić, ponieważ nikt nie ośmieli się nam zagrozić.
Ta iluzja została zniszczona. Została ona rozbita najpierw przez agresję prezydenta Putina w Ukrainie, a teraz jest rozbijana przez ponowny wybór prezydenta, który w najlepszym razie przyjmuje transakcyjne podejście do bezpieczeństwa europejskiego. W niektórych przypadkach jest on wręcz jawnie wrogo nastawiony do UE i państw europejskich. Wszystko to jest niepokojące.
Dlatego pytanie brzmi, jak najlepiej wykorzystać tę okropną sytuację? Myślę, iż musimy spróbować przekonać do siebie prezydenta Trumpa, pokazać mu, iż w jego interesie jest przyjęcie innej postawy wobec Europy niż ta, którą prezentował w swoich wypowiedziach i tweetach w trakcie kampanii wyborczej.
Aby to zrobić, musimy przede wszystkim położyć nacisk na relacje osobiste. W moim artykule dla Project Syndicate stwierdziłem, iż idealną osobą, którą można by wysłać, aby przekonać Donalda Trumpa, jest Giorgia Meloni, nacjonalistyczna prawicowa przywódczyni Włoch, która jest dobrze przyjmowana w konserwatywnych kręgach w Waszyngtonie, jest uwielbiana przez Elona Muska i która, pomimo faktu, iż mogę nie zgadzać się z jej polityką, w swoim rządzie zachowywała się bardziej jak tradycyjna konserwatystka (i z pewnością bardziej zgodnie z interesami UE jako całości, niż można się było wcześniej obawiać) i która, co najważniejsze, ma nastawienie antyputinowskie i proukraińske. Zacznijmy od niej.
Po drugie, powinniśmy wyjść mu naprzeciw niosąc dary. W tym względzie Europa powinna przede wszystkim starać się uniknąć wojny handlowej ze Stanami Zjednoczonymi. Oznacza to, iż UE powinna zaoferować Trumpowi coś, co będzie mógł ogłosić jako zwycięstwo w obszarze handlu – bez konieczności podnoszenia ceł, aby móc to osiągnąć. Jednym z oczywistych rozwiązań jest zwiększenie produkcji. choćby teraz, co szokujące, UE przez cały czas kupuje gaz w postaci płynnej z Rosji. Dla obu stron sensowne byłoby zwiększenie zakupów z USA. Co więcej, powinniśmy również rozważyć potencjalne obniżenie ceł, które Stany Zjednoczone uważają za krzywdzące ich – na przykład fakt, iż mamy wysokie cła na import samochodów lub produktów spożywczych. To pierwszy krok.
Druga sprawa dotyczy obronności. W tym obszarze Polska była w awangardzie, przyjmując znacznie bardziej proaktywne podejście i mówiąc, iż Europa musi zwiększyć wydatki na obronność – i ogromne wysiłki były podejmowane w tym zakresie, na przykład w Estonii, ale znacznie mniej we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Dlatego Donald Trump nie myli się, mówiąc, iż Europejczycy muszą zrobić więcej, aby sfinansować własną obronę. W związku z tym sensowne jest zabezpieczenie się przed prawdopodobieństwem, iż Trump nie stanie w obronie państw europejskich, które nie wydają wystarczająco dużo w tym obszarze.
Jak zasugerowałem w moim artykule, Europa musi przejść z docelowego poziomu 2% PKB na wydatki obronne do 2,5% w przyszłym roku – a najlepiej 3% do końca czteroletniej kadencji Trumpa. Polska z bezpiecznym zapasem przekracza ten poziom. Oczywiście jest to państwo pierwszej linii. A jeżeli Ukraina upadnie, Polska będzie następna w kolejce.
W takim przypadku, co najważniejsze, UE musi spróbować przekonać Donalda Trumpa, iż porzucenie Ukrainy sprawiłoby, iż wydawałby się słaby. Że nie byłby to fantastyczny układ, który uzyskałby od prezydenta Putina, ale wręcz fatalny. Że będzie wyglądał, jakby uciekał – podobnie do jego własnych oskarżeń wymierzonych w prezydenta Joe Bidena o zrobienie tego samego w Afganistanie. W pewnym sensie zostałby przechytrzony przez innego silnego człowieka, którego podziwia, Władimira Putina. I iż Chiny, na których tak bardzo mu zależy, doszłyby do wniosku, iż Stany Zjednoczone (a w szczególności Donald Trump) są w rzeczywistości znacznie słabsze, niż starają się to pokazać. Dlatego też w jego osobistym interesie leży zawarcie bardziej sprawiedliwego porozumienia, które – jeżeli nie osiągnie maksymalnych celów, na jakie może liczyć Ukraina – przynajmniej zapewni Ukrainie pokój i bezpieczeństwo na jak najmniej niesprawiedliwych warunkach.
Tymczasem wiele osób sprzeciwiło się zaangażowaniu premier Meloni w ten proces. Jednak Europa nie może sobie pozwolić na takie rozterki. Z drugiej strony, inni mówili, iż nie powinniśmy dawać prezentów Trumpowi. Jednak rzeczywistość jest taka, iż Europa jest słaba.
W perspektywie średnioterminowej Europa może stać się silniejsza, ponieważ będzie musiała radzić sobie sama. Jednak w najbliższej przyszłości po prostu nie możemy tego zrobić, ponieważ sytuacja w Ukrainie jest najpilniejsza. A jeżeli Ukraina upadnie, Polska, kraje bałtyckie i ogólnie Europa znajdą się w poważnym niebezpieczeństwie. Dlatego jest absolutnie konieczne, aby jakikolwiek pokój osiągnięty w Ukrainie był na uczciwych warunkach, które nie doprowadzą do dalszej rosyjskiej agresji.
LJ: Jaka powinna być strategia UE wobec Chin? Czy powinna uwzględniać fakt, iż przez cały czas potrzebujemy gwarancji bezpieczeństwa ze strony Stanów Zjednoczonych? I czy oznacza to, iż relacje handlowe z USA (i relacje ze Stanami Zjednoczonymi w ogóle) są niezbędne?
PL: Europa jest w bardzo trudnej sytuacji. W szczególności Niemcy, ale także inne, mniejsze kraje, stały się nadmiernie zależne od eksportu i produkcji z Chin. To uzależnienie czyni je bardzo wrażliwymi w nowej sytuacji geopolitycznej, w której UE i Chiny nieuchronnie będą coraz bardziej skonfliktowane, podczas gdy USA (które zapewniają Europie bezpieczeństwo) prawdopodobnie przyjmą jeszcze bardziej wrogą postawę wobec Chin i zażądają, by UE poszła w ich ślady.
Jednocześnie musimy pamiętać, iż Donald Trump jest całkowicie nieobliczalny. O ile sposób, w jaki administracja Bidena zwiększała presję gospodarczą i polityczną na Chiny, był w pewien sposób systematyczny i przemyślany, o tyle jest całkiem możliwe, iż Trump może rozpocząć wojnę handlową z Chinami, oczekiwać, iż Europejczycy pójdą w jego ślady, a następnie zawrzeć wspaniałą umowę z Xi Jinpingiem, która całkowicie podkopie pozycję Europy. Jest to zatem bardzo trudna sytuacja – choćby jeżeli Europejczycy chcieliby się zaangażować i pójść w jego ślady.
Potencjalne konsekwencje gospodarcze są bardzo realne. Gdybyśmy mieli wyobrazić sobie pozytywny scenariusz, polegający na tym, iż Donald Trump nakłada 10% lub 20% cła na import w ogóle i 60% cła na import z Chin, to w ujęciu względnym produkcja w Europie będzie mniej poszkodowana niż produkcja w Chinach. Dlatego można by założyć, iż Europa może na tym zyskać.
Jednak biorąc pod uwagę fakt, iż chińska gospodarka ma słaby popyt, Chiny zmagają się w tej chwili z kryzysem zadłużenia władz lokalnych. Kraj ten boryka się także z kryzysem na rynku nieruchomości, podobnym do tego, z jakim mieliśmy do czynienia w Europie 10, 15 lat temu. Są uzależnieni od eksportu i nadwyżki na rachunku obrotów bieżących w celu utrzymania wzrostu, co może prowadzić do przekierowania eksportu i sytuacji, w której wiele produktów, które planowali lub mieli nadzieję sprzedać w Stanach Zjednoczonych, spróbują sprzedać w Unii Europejskiej.
Istotna różnica, którą możemy w tej chwili zaobserwować, polega na tym, iż wcześniej gospodarka europejska i chińska były w dużej mierze komplementarne (wytwarzały różne produkty), podczas gdy teraz coraz bardziej ze sobą konkurują. W niektórych przypadkach Chiny okazały się tak konkurencyjne, iż europejskie odpowiedniki ich produktów całkowicie zniknęły z rynku.
Panele słoneczne są świetnym przykładem tego zjawiska – w pewnym momencie Niemcy dominowały w obszarze produkcji paneli słonecznych, ale w tej chwili niemiecki przemysł solarny w ogóle nie istnieje. Także produkcja pojazdów elektrycznych (lub ogólnie samochodów) to oczywiście ogromny przemysł. w tej chwili zaś Niemcy – a także ogólny europejski przemysł samochodowy – nie są w stanie konkurować z chińskim importem. Podejrzewam, iż Europa pójdzie inną drogą niż Stany Zjednoczone, ponieważ wydaje się, iż Stany Zjednoczone zamierzają całkowicie zamknąć swój rynek dla chińskich pojazdów elektrycznych. W następstwie kombinacji różnych środków (w tym ceł) sprzedaż będzie znikoma. Dlatego też europejska strategia skupi się na zachęcaniu chińskich firm do produkcji samochodów w UE. W ten sposób przynajmniej część korzyści (pod względem zatrudnienia i rozprzestrzeniania się technologii) będzie przez cały czas istnieć.
Na ironię zakrawa fakt, iż w tej chwili mówimy o transferze technologii z Chin do Europy, podczas gdy w przeszłości zawsze działo się to w przeciwnym kierunku.
LJ: W jakich kwestiach Europejczycy mogliby potencjalnie współpracować z Donaldem Trumpem, aby pomóc mu osiągnąć to, czego naprawdę chce?
PL: Będziemy musieli współpracować z prezydentem Trumpem, ponieważ niedługo będzie on najpotężniejszą osobą na świecie. W związku z tym nie mamy wyboru. jeżeli mielibyśmy szukać potencjalnie pozytywnego scenariusza w Ukrainie – choć przyznaję, iż może to być chwytanie się brzytwy – to pomaga fakt, iż wydaje się, iż Trump chce, aby wojna się skończyła. Chce uczynić z niej swoje wielkie zwycięstwo i móc świecić przykładem swoich umiejętności zawierania porozumień.
Jednocześnie w tej chwili Rosjanie stale posuwają się naprzód i możliwe jest, iż Trump zasugerowałby zawarcie umowy, a Władimir Putin odrzuciłby ją, ponieważ czuje, iż wygrywa, więc dlaczego miałby teraz chcieć zawrzeć jakiekolwiek porozumienie. W takiej sytuacji nietrudno sobie wyobrazić, iż Trump może poczuć się urażony tą perspektywą i poczuje potrzebę pokazania Putinowi, iż Trumpa trzeba traktować bardzo poważnie.
Niektórzy Republikanie twierdzą również, iż możliwe jest tymczasowe zwiększenie pomocy wojskowej dla Ukrainy, ale tylko po to, aby pokazać Rosjanom, iż rzeczywiście podchodzą do sprawy, a następnie ściągnąć ich do stołu negocjacyjnego, gdy to się stanie. Byłby to scenariusz niezwykle korzystny zarówno dla Ukrainy, jak i Europy. Jest to również obszar, w którym moglibyśmy współpracować.
Z drugiej strony, jeżeli chodzi o taryfy celne, wyraźnie nie są one czymś, nad czym moglibyśmy współpracować, ponieważ – w pewnym sensie – USA stawia na podejście „najpierw Ameryka”. W związku z tym są one wymierzone w równym stopniu w sojuszników, jak i postrzeganych rywali i wrogów. Jak wspomniałem wcześniej, zwycięstwem w tym obszarze może być po prostu zobowiązanie się do kupowania większych ilości od USA. Tym, co bez wątpienia możemy nabywać na większą skalę jest oczywiście ciekły gaz ziemny. Kolejną jest amerykańska broń i sprzęt wojskowy.
Unia Europejska do pewnego stopnia poczyniła kroki naprzód, zwiększając wydatki na obronę poprzez wspólne zakupy i wspólne zamówienia. Chociaż rozumiem, dlaczego niektórzy europejscy politycy uważają, iż powinna to być polityka przemysłowa w przebraniu – i wyraźnie potrzebujemy własnego przemysłu obronnego w Europie – to jednocześnie ma to sens, ponieważ Stany Zjednoczone produkują świetny sprzęt. Kupowanie większej ilości amerykańskiego sprzętu wojskowego ma również sens geopolityczny. Polska już to robi, co jest rozsądną strategią – i z pewnością jest to korzystne dla obu stron.
Tymczasem nie sądzę, byśmy mogli zrobić wiele na szczeblu krajowym. Niemal niemożliwe jest deportowanie miliona ludzi, nie mówiąc już o 10 milionach lub więcej, którzy żyją w Stanach Zjednoczonych bez dokumentów. Z pewnością można deportować osoby, które dopiero co przybyły i są przetrzymywane w obozach za amerykańską granicą – można je łatwo deportować i faktycznie są deportowane na dużą skalę. Jednak ludzie, którzy przebywają w Stanach Zjednoczonych i żyją w społecznościach od dłuższego czasu, są trudni do zidentyfikowania i niezwykle trudno będzie ich wykorzenić. Łatwo sobie również wyobrazić, jak takie posunięcie mogłoby doprowadzić do niepokojów społecznych. Dlatego też liczby te nie będą tak wysokie, jak twierdzi Donald Trump.
Niemniej jednak kwestia potencjalnej deportacji to głównie teatrzyk. Donald Trump wygrał pierwsze wybory w oparciu o swój slogan „Zbudujmy mur” i dążenie do tego, by Meksyk za niego zapłacił. Najwyraźniej zapomniano o tym, iż Meksyk miał za to zapłacić, ale część muru została już zbudowana. Dlatego Trump potrzebował nowego sloganu na tegoroczne wybory prezydenckie i skupił się właśnie na masowej deportacji. W rezultacie należy spodziewać się wzrostu liczby deportacji. Dla niektórych będzie to nieprzyjemne, ale nie będzie to się rozgrywało na taką skalę, jak zakłada obóz Trumpa, ponieważ poza czasem wojny nic takiego nigdy się nie wydarzyło – i raczej się nie wydarzy.
LJ: jeżeli chodzi o kwestię migracji do Europy, czy UE powinna rozróżniać nielegalnych migrantów w zależności od tego, skąd pochodzą? Jakie są możliwe argumenty za kontrolowaniem granic i jednoczesnym wprowadzeniem otwartej polityki migracyjnej?
PL: Głęboko wierzę w korzyści płynące ze swobodnego przepływu osób – nie tylko w sensie ekonomicznym, ale także ludzkim. Moja matka była uchodźczynią z Estonii. Tak więc moja osobista historia rodzinna nauczyła mnie, iż ludzie czasami muszą uciekać ze swojego kraju, aby pozostać przy życiu lub pozostać wolnymi. Nie jest to coś haniebnego, ale coś fundamentalnego.
Nawet jeżeli niektóre osoby ubiegające się o azyl w UE nie są tak naprawdę azylantami, to wiele innych nimi jest. jeżeli mamy zamiar prowadzić politykę niedopuszczania ludzi do granic, to zamiast tego muszą istnieć bezpieczne i legalne sposoby ubiegania się o azyl.
Jeśli chodzi o Australię i Kanadę, oba te kraje prowadzą szeroko zakrojoną politykę przesiedleń uchodźców, czego nie robi większość państw europejskich. Teraz zrobiono duży wyjątek dla Ukraińców, co jest fantastyczne, ale są też inne miejsca, w których zdesperowani ludzie potrzebują uciec z miejsca zamieszkania.
Jeśli chodzi o kontekst polityczny, to globalny kontekst jest taki, iż prawie wszystkie osoby ubiegające się o azyl i uchodźcy znajdują się w krajach rozwijających się obok swojego kraju pochodzenia, a nie w Europie. Dlatego też, jeżeli mamy zamiar prowadzić politykę surowej kontroli granicznej, to musi być ona połączona z bezpiecznymi i legalnymi sposobami ubiegania się o azyl.
Jeśli chodzi o aspekt ekonomiczny, widzimy, iż choćby rządy, które są najbardziej wrogo nastawione do imigracji i które uważają ją za zagrożenie dla swojej tożsamości narodowej i chrześcijańskiej (jak Viktor Orban na Węgrzech), to mają one tendencję do coraz większego łączenia tego podejścia z polityką zezwalania na zatrudnianie zagranicznych pracowników, ponieważ choćby oni uznają, iż zezwalanie ludziom na wykonywanie pracy, której miejscowi albo nie chcą już wykonywać, albo nie mogą tego robić, jest korzystne. Podobny rozdźwięk występuje we Włoszech, gdzie pod rządami Giorgii Meloni również nastąpił znaczny wzrost migracji zarobkowej.
Tymczasem Polska, choćby pod rządami poprzedniego rządu, przyjmowała do pracy imigrantów z innych krajów. jeżeli żyjesz w stosunkowo bogatym kraju – a Polska jest w tej chwili również stosunkowo bogatym krajem – który ma coraz więcej osób starszych, którymi trzeba się opiekować, a jednocześnie w którym maleje liczba młodych ludzi, którzy nie chcą szczególnie wykonywać całej pracy związanej z opieką nad osobami starszymi; z obywatelami, którzy chcieliby wsparcia w płaceniu podatków, którzy mają finansować opiekę zdrowotną i społeczną nad osobami starszymi; krajem, który coraz bardziej chce konkurować na arenie międzynarodowej (do czego potrzebuje utalentowanych ludzi, z których nie wszyscy urodzili się i wykształcili w tym kraju), to ta otwartość na migrację jest niezbędna dla wzrostu gospodarczego.
Widzimy to w Unii Europejskiej. Kraj, w którym się urodziłem i mieszkałem, Wielka Brytania, był ogromnym beneficjentem migracji – nie tylko z Polski, ale także z wielu innych krajów. Obserwujemy to zjawisko to w postaci nowych firm zakładanych przez migrantów, a także w formie nowych idei i Nagród Nobla generowanych i zdobywanych przez ludzi urodzonych za granicą. Jest to również widoczne w sposobie, w jaki cały szereg usług publicznych, na których polegają ludzie, a które zatrudniają imigrantów na nieproporcjonalną skalę.
Dlatego tak ważne jest, by odnieść się do politycznych i kulturowych zastrzeżeń wobec migracji. I tak, jeżeli ma istnieć kontrola, to muszą istnieć również alternatywy dla przekraczania granicy, które są bezpieczne i legalne. Dlatego też, politycy muszą szczerze przyznać przed ludźmi, iż jeżeli chcemy mieć dobrze prosperującą gospodarkę w XXI wieku, to musimy być otwarci na obcokrajowców w pewnym lub większym stopniu w odniesieniu do całego szeregu sektorów i branż.
LJ: Dziesięć lat temu ukazała się Pana książka „European Spring: Why Our Economies and Politics are in a Mess – and How to Put Them Right” (2014). Jak postrzega Pan swoje obserwacje z tamtego czasu teraz, gdy minęła już dekada? Czy jest coś, co zmieniłby Pan w niej w świetle kryzysów, które miały miejsce w ciągu ostatnich dziesięciu lat?
PL: Myślę, iż książka dobrze się zestarzała. Biorąc pod uwagę, iż jej zakres był celowo szeroki, poruszyłem w niej wiele kwestii, które są przez cały czas aktualne. Kryzys w strefie euro mamy już za sobą, a zatem widzimy, iż instytucje UE i rządy wielu państw uznały, iż polityka, którą prowadziły w czasie kryzysu, była błędna.
Dlatego też, pośrednio, miałem rację, stwierdzając, iż większość z nich na szczęście nie jest już palącą kwestią, chociaż nie można wykluczyć – biorąc pod uwagę fakt, iż strefa euro jest tylko częściowo kompletna – iż może dojść do powrotu kryzysu finansowego w strefie euro. Jednym z przykładów może być Francja. jeżeli francuskie rządy przez cały czas będą miały duże deficyty budżetowe, a do tego w 2027 roku dojdzie potencjalny wybór Marine Le Pen z eurosceptycznej partii Zjednoczenie Narodowe na prezydentkę, to nie jest wykluczone, iż możemy stać się świadkami kryzysu finansowego we Francji. jeżeli chodzi o reformy gospodarcze i polityczne, za którymi opowiadałem się w drugiej połowie mojej książki, to uderzające jest to, jak kilka zostało w tym zakresie zrobione.
Jedną z rzeczy, o których wspomniałem w książce, było to, iż w rzeczywistości Niemcy odniosły znacznie mniejszy sukces, niż się wówczas wydawało. W rzeczywistości nie zreformowały się, a raczej zaangażowały się w cięcie kosztów (głównie kosztem niemieckich pracowników i sąsiadów w strefie euro) i w ostatecznym rozrachunku była to strategia samobójcza. Niemcy nie inwestowały wystarczająco dużo, zaś tamtejsze firmy nie były wystarczająco elastyczne, by móc poradzić sobie z dramatycznymi zmianami technologicznymi, były też zbyt zależne od eksportu. Myślę, iż ta analiza była trafna i w istocie słuszna.
Największym wyzwaniem stojącym przed UE jest to, iż – mimo iż globalny kryzys gospodarczy i finansowy już dawno minął (a w Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach obserwujemy odbicie wzrostu, z którym Polska radzi sobie znacznie lepiej niż Niemcy czy Francja) – to już ogólny wzrost w całej UE jest powolny. Zwłaszcza w niezwykle ważnych sektorach (jak technologia jako całość, a sztuczna inteligencja w szczególności) UE prawie w ogóle nie jest obecna.
Można całkiem dobrze funkcjonować jako muzeum, jeżeli ma się mały obszar. Na przykład w Wenecji zalew milionów turystów nie jest szczególnie przyjemny dla mieszkańców, ale już ekonomicznie i finansowo miasto radzi sobie dobrze. Kontynent jako całość nie może jednak funkcjonować niczym muzeum – nie przy wysokich standardach życia, a już na pewno nie w sposób, który byłby atrakcyjny dla młodych Europejczyków.
Nie chcę przez to powiedzieć, iż nie ma fantastycznych rzeczy w życiu w Europie, bo są. Nie twierdzę, iż musimy stać się Stanami Zjednoczonymi, ale musimy mieć znacznie bardziej dynamiczne gospodarki. Brak reform mających na celu wygenerowanie wzrostu gospodarczego, na co ostatnio zwrócił uwagę Mario Draghi (i na co wcześniej wskazywała moja książka, „European Spring”), jest głęboko niepokojący i w ostatecznym rozrachunku nie do utrzymania.
Dowiedz się więcej o gościu: philippelegrain.com/
Zobacz publikację omawianą w odcinku: www.project-syndicate.org/commentary/u…rain-2024-11
Niniejszy podcast został wyprodukowany przez Europejskie Forum Liberalne we współpracy z Movimento Liberal Social i Fundacją Liberté!, przy wsparciu finansowym Parlamentu Europejskiego. Ani Parlament Europejski, ani Europejskie Forum Liberalne nie ponoszą odpowiedzialności za treść podcastu, ani za jakikolwiek sposób jego wykorzystania.
Podcast jest dostępny także na platformach SoundCloud, Apple Podcast, Stitcher i Spotify
Z języka angielskiego przełożyła dr Olga Łabendowicz
Czytaj po angielsku na 4liberty.eu