Zgodnie z przepisami, żeby referendum było wiążące, udział w nim musi wziąć przynajmniej 3/5 liczby biorących udział w wyborze odwoływanego organu. W przypadku Sanoka musiało to być ponad 8,3 tys. osób.
Niedzielne referendum było pokłosiem sporów, które od początku kadencji toczy burmistrz miasta Tomasz Matuszewski z większością radnych.
Autorami wniosku o referendum były osoby związane z burmistrzem Sanoka. Burmistrz podkreślał wielokrotnie, iż ostatnie półtora roku „za sprawą rady miasta to czas chaosu, blokowania rozwoju i destrukcji finansów”. - Teraz Sanoczanie powiedzą, czy chcą tego dalej, czy wybiorą zmianę – mówił Matuszewski w dniu ogłoszenia przez komisarza wyborczego daty referendum.
Natomiast zdaniem przewodniczącego rady miasta Sławomira Miklicza referendum miało przykryć problemy finansowe Sanoka.
Po ogłoszeniu wyników niedzielnego referendum burmistrz na platformie społecznościowej podkreślił, iż spośród osób, które wzięły udział w referendum, ponad 94 proc. opowiedziało się za odwołaniem rady miasta. „Tego głosu nie da się zamieść pod dywan” – dodał.
Zdaniem Matuszewskiego wyniki referendum pokazują, iż „mieszkańcy oczekują odpowiedzialności, współpracy i końca jałowego przeciągania liny”.
„To jest czerwone światło, które powinno skłonić Radę do poważnej refleksji. Ostatnie miesiące pokazały głęboki podział, brak współpracy, brak decyzji, ignorowanie rekomendacji instytucji nadzorczych i powtarzalny chaos, który kosztuje Sanok czas i pieniądze. o ile to się nie zmieni – kolejne trzy lata będą wyglądać tak samo albo gorzej” – napisał burmistrz. (PAP)
huk/ mro/

2 godzin temu




