Wypowiedzi prof. Piotra Glińskiego, byłego wicepremiera i ministra kultury, w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl, budzą poważne wątpliwości co do ich rzetelności i intencji. Twierdzenie, iż „w Polsce nie ma żadnej demokracji” i iż mamy do czynienia z „hybrydową dyktaturą”, to nie tylko przesada, ale także niebezpieczna retoryka, która podważa realne problemy demokratyczne tam, gdzie one faktycznie występują.
Gliński lamentuje nad decyzją Prezydium Sejmu o obniżeniu uposażeń poselskich kilkudziesięciu posłów PiS, nazywając to „kolejnym dowodem na brak demokracji” i „represją”. Warto jednak zauważyć, iż sankcje te są wynikiem konkretnych działań – w tym przypadku naruszenia regulaminu Sejmu – a nie arbitralnego zamachu na wolność słowa. Parlamentarne procedury przewidują takie kary, a ich stosowanie nie jest równoznaczne z dyktaturą. Porównywanie tego do „terroryzowania sfery publicznej” brzmi jak celowa próba dramatyzacji, która ma na celu wywołanie emocji, a nie rzeczową debatę. jeżeli Gliński chce mówić o braku demokracji, powinien wskazać konkretne mechanizmy systemowe, a nie opierać się na subiektywnym poczuciu krzywdy swojej partii.
Co więcej, zarzut o braku przedstawiciela PiS w Prezydium Sejmu jest manipulacją. Skład Prezydium odzwierciedla układ sił politycznych po wyborach – to naturalna konsekwencja demokratycznego procesu, w którym PiS przegrało walkę o większość. Przedstawianie tego jako „dyktatury” ignoruje fakt, iż podobne sytuacje miały miejsce za rządów PiS, gdy opozycja również była marginalizowana w kluczowych gremiach.
Określenie „hybrydowa dyktatura” w ustach Glińskiego brzmi efektownie, ale pozostaje puste znaczeniowo bez solidnych dowodów. Oskarżenia o upolitycznienie sądów i prokuratury są ironiczne, biorąc pod uwagę, iż to za rządów PiS wprowadzono kontrowersyjne reformy sądownictwa, które podważyły niezależność wymiaru sprawiedliwości – reformy, których Gliński jako prominentny członek rządu aktywnie bronił. Teraz, gdy jego partia straciła władzę, nagle dostrzega problem, który wcześniej bagatelizował. To klasyczny przykład politycznej hipokryzji.
Podobnie absurdalne są sugestie o „wykonywaniu poleceń niemieckich” przez obecne władze. Gliński nie przedstawia żadnych dowodów na tę tezę, a jedynie rzuca chwytliwe hasło, które ma trafić do wyborców PiS, karmionych od lat narracją o zagrożeniu ze strony Niemiec. To tani chwyt retoryczny, który bardziej pasuje do tabloidów niż do wypowiedzi profesora socjologii.
Najbardziej alarmistyczne są słowa Glińskiego o tym, iż obecne działania władzy „skończą się tragicznie” i prowadzą do „anihilacji Polski, polskości, naszego interesu narodowego”. Tego typu apokaliptyczna retoryka nie tylko eskaluje polityczny konflikt, ale też dewaluuje poważne debaty o przyszłości kraju. Polska, mimo swoich problemów, pozostaje demokratycznym państwem członkowskim UE, z funkcjonującymi instytucjami i wolnymi wyborami. Twierdzenie, iż opozycja jest „niszczona” czy „kneblowana”, ignoruje fakt, iż PiS wciąż ma silną reprezentację w parlamencie, dostęp do mediów (w tym sprzyjających im mediów publicznych za ich rządów) i możliwość prowadzenia kampanii politycznej.
Gliński zdaje się też zapominać, iż za rządów PiS opozycja również spotykała się z ostrymi reakcjami – od ograniczania czasu wystąpień na komisjach po kontrowersyjne przejęcie mediów publicznych, które sam Tusk krytykował. Teraz, gdy role się odwróciły, były minister przedstawia siebie jako ofiarę, pomijając kontekst własnych działań w przeszłości
Wypowiedzi Piotra Glińskiego w wywiadzie dla wPolityce.pl to przykład politycznej retoryki, która stawia na emocje, a nie na fakty. Zamiast konstruktywnej krytyki obecnej władzy, otrzymujemy zbiór przesadzonych oskarżeń, mających na celu podtrzymanie narracji PiS o „zniewolonej Polsce”. „Hybrydowa dyktatura” w ustach Glińskiego to nie diagnoza rzeczywistości, ale narzędzie mobilizacji politycznej, które ignoruje zarówno dorobek demokratyczny kraju, jak i odpowiedzialność jego własnej partii za obecny stan polaryzacji. jeżeli prof. Gliński chce być traktowany poważnie jako komentator życia publicznego, powinien porzucić tanie hasła na rzecz rzeczowej analizy. W przeciwnym razie jego słowa pozostaną jedynie kolejnym rozdziałem w politycznej wojnie, a nie głosem w obronie demokracji.