Były minister kultury coraz częściej brzmi jak partyjny trybun, a nie uczony. Piotr Gliński – niegdyś symbol „intelektualnej twarzy” PiS – dziś powtarza hasła z epoki lęku przed Niemcami i Brukselą. O Donaldzie Tusku mówi jak o namiestniku obcego mocarstwa, a o Unii jak o spisku przeciw Polsce. To smutny koniec projektu, który kiedyś miał łączyć kulturę i rozsądek.
W najnowszym wywiadzie dla Telewizji wPolsce24 prof. Piotr Gliński stwierdził:
„Niemcy żądają od Tuska, żeby do końca trwał na rządowej tonącej łajbie, ponieważ jest gwarantem ich interesów.”
Ten cytat mówi wszystko o kondycji dawnego wicepremiera. Kiedyś socjolog i badacz społeczeństwa obywatelskiego, dziś – ekspert od „niemieckich łodzi podwodnych”. Gliński nie analizuje polityki, tylko ją interpretuje przez pryzmat lęków i urazów. Zamiast argumentów: oskarżenia. Zamiast faktów: emocje. „Nie mamy tego problemu, na szczęście po raz pierwszy obroniliśmy się przed decyzjami pani Angeli Merkel i Donalda Tuska, który wspierał ją we wszystkich złych decyzjach dla Polski – w ściąganiu w niekontrolowany i głupi sposób nielegalnych migrantów oraz Nord Stream” – mówił Gliński.
Problem w tym, iż to za rządów PiS Polska importowała z Rosji rekordowe ilości surowców, a afera wizowa pokazała, jak „kontrolowana” była polityka migracyjna jego własnego obozu. Były minister nie wspomina o tych faktach, bo łatwiej mówić o „złych Niemcach”, niż rozliczyć własne błędy. Gliński, który przez lata zarządzał kulturą, dziś uczestniczy w politycznym spektaklu, gdzie Bruksela jest wrogiem, a każde porozumienie z Europą – zdradą.
Gliński zarzuca Tuskowi, iż stoi na „rządowej tonącej łajbie”. Ale to nie łódź Tuska tonie — to statek, który sam budował przez osiem lat. Partia, która miała „wstać z kolan”, dziś dryfuje bez steru, a jej dawni ministrowie zamiast refleksji serwują groteskowe opowieści o Berlinie i Brukseli.
Gliński był jednym z głównych architektów „kultury narodowej w służbie partii”. Zamiast wspierać wolność artystyczną, nagradzał lojalność. Zamiast tworzyć przestrzeń debaty, wprowadzał autocenzurę. Teraz, gdy zabrakło mu stanowiska i wpływu, pozostała już tylko retoryka oblężenia.
Komentując wpis Donalda Tuska o powstrzymaniu przymusowej relokacji migrantów, Gliński rzucił półgębkiem: „Wszyscy wiemy, iż Tusk jest cynicznym…” — i urwał, jakby nie chciał powiedzieć wprost, iż premier po prostu skutecznie rozwiązał problem, którym PiS przez lata straszył wyborców. Cynizm Glińskiego polega na tym, iż jego troska o „polskie interesy” to w rzeczywistości troska o partyjny mit. O PiS, który nie potrafi żyć bez konfliktu z Zachodem.
W 2015 roku Gliński zapowiadał, iż „Polska kultura potrzebuje wolności od ideologii”. Po ośmiu latach jego rządów była nią przesiąknięta bardziej niż kiedykolwiek. Dziś jego wypowiedzi to już nie głos intelektualisty, ale echa propagandy. Profesor socjologii, który kiedyś badał mechanizmy solidarności, sam stał się przykładem, jak władza potrafi zniszczyć zdolność do dialogu.
Gliński mówi o Tuskowym „lennie” i „niemieckich interesach”, ale jego własne słowa stają się symbolem czegoś znacznie groźniejszego – pogardy dla rzeczywistości, dla faktów, dla ludzi myślących inaczej. Zamiast rozmowy o kulturze, dostajemy wykład z resentimentu.
A przecież profesor powinien wiedzieć jedno: kto przez lata karmi ludzi nienawiścią, sam w końcu staje się jej ofiarą.