Zanim zdążył poznać treść ustawy, już ją potępił. Karol Nawrocki, zamiast być arbitrem, zachowuje się jak oskarżyciel polskiego rządu. W jego słowach o „łamaniu konstytucji” nie ma ani refleksji, ani wiedzy – jest za to dobrze znana mieszanka emocji i politycznej pychy.
Prezydent Karol Nawrocki znów przemówił tonem prokuratora, nie mediatora. Zamiast konstruktywnej debaty nad ustawą, która ma przywrócić obywatelom zaufanie do sądów, głowa państwa zarzuca ministrowi sprawiedliwości łamanie konstytucji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż to nie Żurek, ale sam Nawrocki coraz częściej staje po stronie politycznego chaosu, który od lat blokuje naprawę wymiaru sprawiedliwości.
Kiedy Waldemar Żurek, minister sprawiedliwości i prokurator generalny, zapowiedział w czwartek wprowadzenie tzw. „ustawy praworządnościowej”, wydawało się, iż oto pojawia się realna szansa na przełamanie wieloletniego impasu w polskim sądownictwie. Żurek mówił jasno: „Sędzia musi być sędzią, a wyrok wyrokiem. Koniec z destrukcyjnym podziałem w środowisku sędziowskim”.
Nowa ustawa ma na celu uporządkowanie systemu i przywrócenie obywatelom prawa do niezależnego i bezstronnego sądu. Minister podkreślił, iż projekt „zwiększy efektywność sądów w służbie dla obywateli” i zapowiedział starania o możliwie szerokie poparcie w parlamencie.
Nie minęła jednak doba, gdy z Tallinna, gdzie przebywał z wizytą, prezydent Karol Nawrocki uderzył w ton, który bardziej przypominał polityczną połajankę niż refleksję głowy państwa. „Musiałbym go dokładnie poznać, ale to, co zrobił ostatnio minister Żurek, nie napawa optymizmem. Brutalnie łamie prawo, łamie Konstytucję” – oświadczył prezydent.
To zdanie mówi więcej o obecnym klimacie politycznym niż o samym projekcie ustawy. Nawrocki przyznał, iż nie zna szczegółów reformy, a mimo to publicznie oskarżył ministra o łamanie konstytucji. W stylu dobrze znanym z ostatnich miesięcy, prezydent zareagował nie merytoryczną analizą, ale emocją – gwałtownym odrzuceniem wszystkiego, co nie wychodzi spod skrzydeł jego własnego zaplecza. „To się nigdy nie powinno wydarzyć” – dodał Nawrocki, odnosząc się do rzekomych „postępowań” ministra Żurka, choć nie wskazał, o jakie konkretnie działania chodzi.
To język nie prezydenta, ale rzecznika partyjnej opozycji. Zamiast ważyć słowa, Nawrocki chętnie sięga po mocne epitety. Zamiast tłumaczyć, eskaluje. Zamiast budować mosty – wypala je do fundamentów.
Ostatnie lata polskiego życia publicznego pokazały, jak bardzo kraj potrzebuje instytucjonalnego spokoju i przywództwa zdolnego do kompromisu. Tymczasem głowa państwa, która powinna być arbitrem, coraz częściej przyjmuje rolę sędziego we własnej sprawie. Wystarczy przypomnieć, jak jeszcze niedawno Karol Nawrocki w ostrych słowach krytykował działania Trybunału Konstytucyjnego, by potem – w kolejnym wystąpieniu – odwoływać się do jego „autorytetu”.
Retoryka Nawrockiego to mieszanka patosu i dezorientacji. Z jednej strony mówi o potrzebie „dialogu instytucji państwa”, z drugiej – podważa legitymację ministra, który właśnie ten dialog próbuje rozpocząć. W efekcie zamiast poważnej debaty o kształcie sądownictwa mamy kolejny odcinek politycznego spektaklu, w którym prezydent gra główną rolę, choć zdaje się nie rozumieć scenariusza.
Nie sposób też nie zauważyć, iż w ataku na Żurka pobrzmiewa lęk przed utratą kontroli nad narracją o „praworządności”. Dla obozu skupionego wokół Nawrockiego temat sądów był przez lata wygodnym polem do mobilizacji: pozwalał mówić o „elitach”, „kastach” i „bezkarności sędziów”. Teraz, gdy pojawia się projekt realnej reformy, prezydent zamiast współpracy wybiera konfrontację.
Można się zastanawiać, czy w jego słowach chodzi jeszcze o troskę o konstytucję, czy raczej o obronę własnego politycznego terytorium. Bo trudno bronić konstytucji, jednocześnie kwestionując wszelkie próby naprawy państwa.
„Propozycje pana ministra Żurka (…) będą analizowane w Kancelarii Prezydenta” – zapowiedział Nawrocki. Ale jakiekolwiek analizy nie mają sensu, jeżeli z góry wiadomo, iż ich wynik został przesądzony przez emocje.
Prezydent mówi, iż „to się nigdy nie powinno wydarzyć”. I ma rację – tyle iż nie o ministrze Żurku mowa, ale o jego własnych słowach. Bo w kraju, który od lat potrzebuje rozmowy o praworządności, prezydent, zamiast ją rozpocząć, właśnie ją kończy.