W ostatnich dniach słyszymy i jeszcze dużo będziemy słyszeć o „deregulacji”. Od ministra cyfryzacji z Lewicy Krzysztofa Gawkowskiego po Ryszarda Petru, od Rafała Brzoski po Donalda Tuska i Mateusza Morawieckiego. DE-RE-GU-LA-CJA wróciła – i obok „zdrowego rozsądku” stała się jednym z haseł 2025 roku. A ci którzy pamiętają lata 90-te czy pierwszą dekadę XXI wieku mogą poczuć się w tej starej-nowej rzeczywistości dziwnie znajomo.
Z ust różnych osób nawraca ta sama historyjka, opowiedziana nieomal tymi samymi słowami. „Chiny i USA dynamicznie się rozwijają, a Europa sama spętała się kaftanem zbędnych i durnych przepisów. Podczas, gdy Chiny i USA pracują nad sztuczną inteligencją, Unia Europejska zajmuje się walką z plastikowymi nakrętkami od butelek. USA mają świetne wojsko i technologie, Chiny przemysł i fabryki, a Europa produkuje wyłącznie kolejne przepisy…”. I tak dalej.
Rzekomo za rozjazdem Europejskiego i Amerykańskiego PKB (co samo w sobie jest dość ułomną miarą) stoi fakt, iż Europa zabija swoje jednorożce – Facebooki, Tesle, Amazony i Ubery – w zarodku dzięki biurokracji. Zaś głupie inicjatywy w rodzaju Zielonego Ładu zniechęcają do jakiejkolwiek działalności biznesowej na kontynencie. Niestabilność prawa i ciągle zmieniające się wymogi regulacyjne zniechęcają młodych ludzi do zakładania w Europie start-upów i firm.
Wystarczy się chwilę zastanowić, by spostrzec jak bardzo dziurawa i zakłamana jest to opowieść1. Czy fakt, iż dziś płaca minimalna w Polsce jest wyższa niż w USA (w kwotach nominalnych!), przewidywalna długość życia w Europie jest istotnie wyższa w po drugiej stronie Atlantyku (a nie zabijają nas plagi uzależnień, narkomanii i przemocy z użyciem broni), zaś gospodarki naszego kontynentu osiągają podobną produktywność na każdą przepracowaną godzinę - dając jednocześnie więcej urlopów, ochronę zdrowia, bezpłatne szkolnictwo i publiczne emerytury setkom milionów swoich obywateli - nie powinna choć trochę skomplikować tego obrazka?
I dalej: czy gdy wychwalamy model chiński, to czy naprawdę chcemy konkurować z tamtejszym 6 dniowym tygodniem pracy bez weekendu i sweatshopami zasilanymi praca więźniów i współczesnych niewolników? Czy może chcemy wzorem USA odebrać pracownikom w Europie urlopy macierzyńskie, nieodpłatną ochronę zdrowotną i gwarantowany okres wypowiedzenia? Oczywiście, byłoby to w interesie biznesu, który domaga się podobnych ruchów nie bez powodu - ale demokratyczny mandat dla takich ruchów jest dość ograniczony. Dlatego oczywiście miliarderzy chcą wymusić podobne zmiany wpływając na polityków bezpośrednio. Bo podobne pomysły jeszcze większego obciążenia Europejczyków pracą, przy niższych płacach i dłuższym wieku emerytalnym nie przeszłyby w wyborach. Ale to dopiero początek problemu.
Przyjęcie argumentu, iż Europa nie rozwija się przez regulacje każe nam uwierzyć, iż – czego nigdy nie powiedział chyba nikt trzeźwy – iż za chińskim rozwojem stoi magia wolnego rynku. A państwo gdzie wciąż obowiązują plany pięcioletnie, obywatele są na każdym kroku nadzorowani (w tym przez system meldunkowy i najbardziej rozwinięty aparat cyfrowego Wielkiego Brata), sektor bankowy i kredytowy podlega w całości kontroli państwowej, nauki myśli przewodniczącego Partii Komunistycznej są obowiązkowe, a w każdej firmie musi być komórka partyjna… jest gospodarką w mniejszym stopniu centralnie planowaną niż, dajmy na to, belgijska, francuska czy polska.
Dalej, jeżeli prawdziwe jest stwierdzenie, iż nowoczesne technologie nie mogą rozwijać się w Europie przez regulacje i biurokracje, dlaczego nie widzimy pędu inwestorów, by rozwijać sztuczną inteligencję i kolejne inwestycje typu venture capital w Serbii, Norwegii, Szwajcarii, Białorusi, Macedonii Północnej i Argentynie? Żadne z tych państw nie jest w UE, w każdym z różnych powodów możnaby rozwijać sektor technologiczny z dala od ograniczeń europejskiej biurokracji czy Zielonego Ładu. A jednak nie wiedzieć czemu inwestorzy nie próbują postawić kolejnego OpenAI, kolejnego SpaceX i kolejnej Tesli, choćby nie kolejną NVIDIĘ w Argentynie - choć przecież tnący siekierą regulacje i przepisy prezydent Javier Millei byłby temu z pewnością przychylny.
Powody europejskiego „zastoju” są oczywiście inne. Jak to często bywa, gdy propaganda wciskana tak bezpardonowo, a proces „fabrykowania zgody” odbywa się tak jawnie - warto zapytać nie co ci, którzy kłamią chcą nam powiedzieć, ale co chcą ukryć.