Prawie połowa rzek w Polsce ma coraz mniejsze maksymalne przepływy wody – wynika z badania, które opublikowano na łamach Quaestiones Geographicae.
Można przyjąć 2 tys. kalorii zaledwie podczas jednego posiłku. Dzięki temu zapewnimy organizmowi odpowiednią dzienną ilość energii. W konsekwencji skończymy jednak z pełnym brzuchem i zaburzonym cyklem odżywiania.
Podobnie zaburzony jest sposób zasilania w wodę naszych rzek.

Rzeki w Polsce wysychają
Jak zmiana klimatu wpływa na maksymalne dobowe przepływy w rzekach? Odpowiedzi właśnie na to pytanie poszukali Wiktoria Brzezińska, doktorantka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, oraz profesor tej uczelni, dr hab. Dariusz Wrzesiński.
W badaniu uwzględnili dane ze 148 stacji pomiarowych położonych na 97 rzekach w Polsce. Wnioski z analizy opublikowano w założonym przez poznańską uczelnię czasopiśmie Quaestiones Geographicae.
Badanie objęło lata 1951-2020. Na podstawie zmian średniej rocznej temperatury w Polsce przyjęto, iż początek wywołanego przez zmianę klimatu cieplejszego okresu przypada na rok 1988.
Najważniejszy wniosek? Z powodu globalnego ocieplenia wiele rzek w Polsce toczy coraz mniej wody.
W połowie rzek
Analiza wykazała zmniejszenie maksymalnych dobowych przepływów w prawie 90% badanych wodowskazów. W połowie z nich zmiany te okazały się istotne statystycznie.

Największej zmianie ulegają rzeki w centralnej i wschodniej Polsce – aż 40% z przebadanych stacji pomiarowych w tych częściach kraju wykazało znaczące statystycznie spadki.
– To jeden z przykładów pokazujących wyraźny wpływ zmiany klimatu w Polsce. Tendencja ta oznacza, iż w najbliższej przyszłości susze mogą stawać się coraz bardziej dotkliwe – mówi Brzezińska w rozmowie z portalem „Nauka o Klimacie”.
Nie ma śniegu, nie ma wody
W badaniu uwzględniono m.in. poszczególne sezony. Dzięki temu autorzy wykazali, iż spadająca wysokość maksymalnych przepływów dotyczy zwłaszcza wiosny i lata. W okresach tych odnotowano wyraźne zmiany trendów odpowiednio w 37% i 22% przypadków.
Z kolei wzrosty odnotowano głównie jesienią na południu Polski (w karpackich dopływach Wisły) i zimą w północno-wschodniej części kraju (w zlewni Narwi i Biebrzy). – Rzeki w północno-wschodniej części Polski odnotowują wcześniejsze pojawianie się maksimów przepływu choćby w styczniu i lutym. Czyli nie jak to bywało typowo wiosną, tylko jeszcze w trakcie zimy – doprecyzowuje Brzezińska.
I wyjaśnia, iż zmiana ta spowodowana jest malejącą pokrywą I częstszymi śródzimowymi odwilżami. – Śnieg zimą przez cały czas występuje, ale pokrywa śnieżna nie zalega już tak długo jak kiedyś. Przez to wiosną odpływ roztopowy i kulminacje wezbrań są mniejsze – tłumaczy główna autorka badania.

W rezultacie przepływy maksymalne wezbrań wiosennych rzek na polskim Niżu są coraz mniejsze i pojawiają się wcześniej. Mniejsze opady śniegu i wzrost zasilania rzek z opadów deszczu w czasie cieplejszych zim może także prowadzić do zmiany charakteru tzw. reżimu śnieżnego rzek.
– Patrząc na tendencje, rodzi się pytanie, czy typologia reżimów rzek w Polsce, która od lat jest stosowana w terminologii naukowej, nie będzie musiała ulec modyfikacji – zastanawia się Brzezińska.
Przez brak wody… powódź?
Autorka badania zwraca przy tym uwagę na dość nieoczywiste zjawisko. Ze względu na to, iż rzeki w Polsce stają się coraz bardziej suche, paradoksalnie… rośnie zagrożenie powodziami rzecznymi.
Dlaczego tak się dzieje? Żeby to wyjaśnić, powróćmy do wcześniejszej metafory. Tak samo jak dla człowieka najzdrowsze jest odpowiednie odżywianie się w ciągu całego dnia, tak dla rzeki najlepsze jest odpowiednie „nawadnianie” w ciągu całego roku.

Gdy śnieg wiosną topniał, stopniowo nawilżał glebę i zasilał wody gruntowe przez kolejne tygodnie. Taka gleba jest zaś o wiele skuteczniejsza w przyjmowaniu nadmiaru wody. Gdy jest jednak wysuszona, woda nie jest w stanie w nią wsiąknąć. W rezultacie spływa więc powierzchniowo do rzeki, potencjalnie zwiększając wysokość fali wezbraniowej. Problem ten dotyczy również powodzi błyskawicznych, które coraz częściej pojawiają się w naszych miastach.
– W ten oto sposób dochodzi do błędnego koła, w którym susza i powódź są ze sobą ściśle powiązane – tłumaczy Brzezińska.
Konieczność adaptacji
Współautorka badania przywołuje przy tym wrześniową powódź w Polsce. I zwraca uwagę, iż po jej zakończeniu nie doszło do żadnej głębszej refleksji nad tym, dlaczego konsekwencje były tak duże.
Według Brzezińskiej zmieniające się trendy w polskich rzekach są jednak wyraźnym sygnałem, by poważniej potraktować adaptację do zmiany klimatu. – Potrzebne są chociażby programy renaturyzacji rzek i zazieleniania miast, które wzmocnią retencję wody i zmniejszą ryzyko powodziowe. Wciąż wydawane są też pozwolenia wodno-prawne na budowy w obszarach zagrożonych powodziami – zauważa.
Kolejne badanie Brzezińskiej i Wrzesińskiego dotyczyć będzie minimalnych przepływów w polskich rzekach. Jego publikacja planowana jest na drugą połowę 2025 r.