„Obawiam się, iż niestety do tego za mało odwagi mają zarówno parlamentarzyści Polski 2050, jak i Polskiego Stronnictwa Ludowego” – stwierdził niedawno europoseł PiS Michał Dworczyk, odnosząc się do pomysłu stworzenia rządu technicznego i ewentualnych przyspieszonych wyborów. I dodał: „Zakończenie misji tego rządu jest dobre z punktu widzenia Polski. Ale stworzenie rządu technicznego byłoby dobrym krokiem naprzód”.
Trudno nie dostrzec w tych słowach nie tyle troski o kraj, ile zwykłej politycznej niecierpliwości. PiS od miesięcy nie może wytrzymać poza centrum decyzyjnym. Jakby utrata władzy była dla tej partii czymś nie do zniesienia, jakby każdy dzień w opozycji uznawali za osobistą krzywdę. Tymczasem kolejne sondaże pokazują jasno – większość Polaków nie chce, by PiS ponownie rządziło.
Dworczyk mówi o „szkodliwych działaniach obecnego rządu”. Ale czy naprawdę my, obywatele, mamy tak krótką pamięć? To za rządów PiS państwo stało się folwarkiem partyjnym. To wtedy słyszeliśmy o nepotyzmie, o przechwytywaniu spółek skarbu państwa przez „krewnych i znajomych królika”. To wtedy pojawiły się największe afery – od wyborów kopertowych po dziesiątki miliardów złotych wyrzucone w projekty bez sensu.
Afera mailowa, której symbolem stał się sam Dworczyk, ujawniła kulisy funkcjonowania władzy. Nieoficjalne ustalenia, chaotyczne decyzje, brak odpowiedzialności – to obraz państwa, które zamiast zarządzać kryzysem, samo kryzysy generowało. Gdy dziś ten sam polityk próbuje odgrywać rolę autorytetu, pytanie ciśnie się samo: czy naprawdę sądzi, iż zapomnieliśmy?
„Uważam, iż cały ten rząd powinien jak najszybciej odejść do historii” – mówi Dworczyk o obecnym gabinecie. Brzmi to jak ironia. Bo jeżeli jakiś rząd powinien odejść do historii – i to w sensie ostrzegawczym – to właśnie ten, którego on był istotną częścią. Historia ośmiu lat PiS to historia zawłaszczania instytucji, niszczenia standardów i propagandy zamiast realnych reform.
PiS-owi marzą się przyspieszone wybory. Dlaczego? Bo dobrze wiedzą, iż z każdym miesiącem tracą resztki wiarygodności. Kolejne afery, kolejne sondaże, kolejne raporty gospodarcze – wszystko to pokazuje, iż Polacy nie chcą powrotu tej władzy. A jednak Dworczyk i jego koledzy powtarzają, iż „dla dobra Polski” trzeba przerwać kadencję. W praktyce oznacza to jedno: chcą jeszcze raz spróbować dorwać się do sterów, nim czas ostatecznie odbierze im szansę.
Paradoks polega na tym, iż PiS mówi językiem opozycji, a zachowuje się jak partia władzy, która tylko na chwilę straciła kontrolę. Nie potrafią się pogodzić z demokratycznym werdyktem. Polacy wybrali inaczej – i nie chcą, by decyzja sprzed roku była kwestionowana tylko dlatego, iż politykom jednej partii trudno usiedzieć na ławach sejmowych bez prawa rozdzielania stanowisk.
Można odnieść wrażenie, iż PiS nie wyciągnęło żadnych wniosków. Zamiast rozliczenia się z własnych błędów, zamiast próby odbudowy wiarygodności, dostajemy ten sam przekaz: „wróćmy, bo bez nas Polska sobie nie poradzi”. A przecież Polacy doskonale pamiętają, jak radziła sobie Polska z PiS u steru – z inflacją, drożyzną, upartyjnionymi mediami i rozkładem sądownictwa.
Dlatego dziś słowa Michała Dworczyka brzmią jak desperacka próba odzyskania dawnego statusu. Polacy jednak dojrzeli do tego, by oceniać polityków nie po ich obietnicach, ale po dokonaniach. I właśnie dlatego kolejne sondaże jasno pokazują: większość nie chce, by PiS znów rządziło.
Kiedy więc europoseł mówi o „dobrym kroku naprzód”, warto zapytać: dla kogo? Dla Polski – czy dla PiS? Odpowiedź nasuwa się sama.