Polska armia według PiS: wielkie słowa, puste magazyny

3 tygodni temu
Zdjęcie: Błaszczak


Na konwencji Prawa i Sprawiedliwości w Katowicach Mariusz Błaszczak zaprezentował swój czteropunktowy plan „uratowania polskiej armii”. Brzmiało to jak mowa człowieka, który dopiero co objął resort i próbuje wyciągnąć państwo z ruin — a nie byłego ministra obrony, który przez pięć lat sam odpowiadał za jego stan. Wystąpienie Błaszczaka było więc nie tyle planem naprawczym, co aktem samooskarżenia.

Błaszczak zaczął od wyliczanki, która brzmiała jak szkolny referat z podstaw zarządzania: „Po pierwsze naprawić finanse Ministerstwa Obrony Narodowej. Po drugie przywrócić szkolenie rezerw. Po trzecie – polska armia, polski sprzęt. Po czwarte – nowy model obrony cywilnej.”

Te cztery punkty miały być receptą na wzmocnienie armii. Ale słuchając byłego szefa MON, trudno oprzeć się wrażeniu, iż diagnozuje on własne błędy. To przecież za jego kadencji finanse resortu rozjechały się pod ciężarem nieprzejrzystych zakupów i politycznych pokazówek. To on odpowiadał za chaos wokół zamówień sprzętowych i za decyzje podejmowane bez strategii, ale z kamerami w tle.

Kiedy Błaszczak dziś mówi o potrzebie „naprawy budżetu MON”, brzmi to jak lekarz, który po nieudanej operacji tłumaczy pacjentowi, iż „teraz naprawdę trzeba zadbać o zdrowie”.

Były minister przedstawił serię finansowych „innowacji”: wypłaty emerytur wojskowych spoza budżetu MON, 1,5 proc. podatku na armię, przekierowanie części podatku bankowego. „To dałoby łącznie kilkanaście miliardów złotych” – wyliczał z zapałem. Ale przez osiem lat jego rząd miał pełnię władzy, miliardy w budżecie i nieograniczone pole do działania. Gdzie więc był wtedy ten plan?

W rzeczywistości pieniądze na armię były, tylko znikały w morzu propagandy. Zamiast inwestować w modernizację, PiS wydawał miliony na konferencje, billboardy i autopromocję. Błaszczak był jednym z głównych reżyserów spektaklu, w którym każdy zakup — od koreańskich czołgów po amerykańskie wyrzutnie — miał przede wszystkim wartość medialną. Realnej strategii brakowało.

„Trzeba doprowadzić do tego, żeby polskie wojsko było wyposażone w polski sprzęt” – mówił Błaszczak. To hasło brzmi dumnie, ale gdy zestawić je z faktami, robi się gorzko. Za jego rządów podpisano rekordową liczbę zagranicznych kontraktów — z Koreą Południową, Stanami Zjednoczonymi, Norwegią. Wszystko to działo się kosztem krajowych producentów, których teraz były minister przedstawia jako ofiary nowej władzy.

„Stalowa Wola to symbol polskiego przemysłu zbrojeniowego, który został odbudowany, ale obecne kierownictwo MON nie wykorzystuje jego potencjału” – mówił, wskazując na Lucjusza Nadbereżnego, prezydenta Stalowej Woli. Tyle iż Huta Stalowa Wola została rzeczywiście wzmocniona – głównie dzięki środkom unijnym i kontraktom podpisanym już po zmianie władzy.

To nie obecny rząd zaniedbał polski przemysł zbrojeniowy – to PiS przez lata utrzymywał go w roli PR-owej dekoracji, a nie filaru obronności.

Czwarty punkt planu Błaszczaka – „nowy model obrony cywilnej” – miał być dowodem, iż PiS wciąż ma pomysły. Ale nikt nie usłyszał konkretów. Co to ma oznaczać? Kto ma go opracować? Jak sfinansować? W PiS „nowy model” to słowo wytrych – brzmi nowocześnie, ale nie oznacza niczego.

Podczas wystąpienia Błaszczaka trudno było oprzeć się wrażeniu, iż jego plan to próba reanimacji politycznej kariery po serii błędów. To on odpowiadał za niewyjaśnione incydenty w armii – od „zagubionego” rosyjskiego pocisku w lesie pod Bydgoszczą po zapaść w systemie dowodzenia. To za jego czasów Wojsko Polskie zaczęło być zarządzane przez Twittera i konferencje prasowe, a nie przez sztab generalny.

„Dawno nie znajdowaliśmy się w takim momencie naszej historii – możemy pójść w górę, ale też stoczyć się w dół” – ostrzegał były minister. W tym akurat ma rację, choć nie rozumie, jak bardzo dotyczy to jego samego.

Błaszczak zostawił armię w stanie organizacyjnego rozkładu, z ogromnymi zobowiązaniami finansowymi i bez spójnej strategii obronnej. Dziś mówi o „naprawie”, jakby to był ktoś inny, kto ją zepsuł.

Polska armia nie potrzebuje czteropunktowego planu z konwencji. Potrzebuje odbudowy z ruin, które zostawiło osiem lat rządów PiS.

Bo prawdziwa obrona narodowa zaczyna się od uczciwości – a nie od autopromocji.

Idź do oryginalnego materiału