Zbigniew Ziobro znów przemówił — tym razem z Budapesztu, gdzie, jak sam twierdzi, szuka ochrony przed rzekomym bezprawiem w Polsce. Jego wpis, będący odpowiedzią na słowa premiera Donalda Tuska o przyspieszających rozliczeniach, jest nie tylko próbą obrony własnej pozycji, ale także demonstracją politycznej logiki, która przez lata kształtowała prokuraturę i wymiar sprawiedliwości pod jego rządami. Logiki, od której dziś stara się gwałtownie odciąć.
Zaczęło się niewinnie — od krótkiego, mocnego wpisu Tuska: „Rozliczenia wchodzą w decydującą fazę. Państwo działa cierpliwie, konsekwentnie i zgodnie z prawem. Nie ma już świętych krów. Niewinni nie mają się czego obawiać. Winni jak najbardziej”. To zdanie uderzyło dokładnie w ten punkt, którego wielu polityków PiS obawia się najbardziej: poczucie, iż dawne immunitety moralne i polityczne właśnie przestały działać.
Reakcja Ziobry była natychmiastowa i rozpaczliwie defensywna. „W państwie prawa niewinni nie mają się czego bać. Ale w państwie bezprawia, gdzie siłą przejęto prokuraturę, wyrzucono legalnych prezesów sądów (…), niewinni — jeżeli władza zadekretuje — trafią za kraty” — napisał. I dodał dramatycznie: „Zdeprawowanej władzy należy stawić opór, a nie jej ulegać!”
Ta retoryka — oparta na groźbach, moralnej panice i odwołaniu do zagrożenia ze strony państwa — brzmi dokładnie tak, jak w czasach, gdy Ziobro kierował prokuraturą. Różnica jest jednak zasadnicza: wtedy to on i jego ludzie decydowali o tym, kto ma zostać oskarżony, a kto uniewinniony. Dziś on sam jest przedmiotem postępowania, w którym zarzuca mu się kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą oraz nieprawidłowości związane z Funduszem Sprawiedliwości.
To właśnie w tym kontekście jego słowa o „państwie bezprawia” brzmią jak polityczny projekt wymyślony na potrzeby ucieczki przed odpowiedzialnością. Ziobro zdaje się mówić: jeżeli państwo mnie ściga, to państwo jest bezprawne. To logika wygodna, ale niebezpieczna — bo podważa podstawy funkcjonowania instytucji.
Nie bez znaczenia jest fakt, iż poseł PiS, jak podkreślają media, „przebywa w tej chwili w Budapeszcie”, najwyraźniej uznając, iż nie może liczyć w Polsce na uczciwy proces. To kolejny element układanki, w której dawny prokurator generalny pozycjonuje się jako ofiara systemu, który sam współtworzył. To właśnie pod jego kierownictwem prokuratura stała się narzędziem politycznej presji, a niekiedy — walki. Słynne już dziś przypadki manualnego sterowania śledztwami, wojny z sędziami czy próby podporządkowania sądów poprzez wymianę prezesów były przecież fundamentem jego politycznego projektu.
Dlatego trudno traktować poważnie jego dzisiejsze lamenty o rzekomym „bezprawiu”. Raczej należałoby je czytać jako próbę budowania azylu — retorycznego i politycznego — zanim śledztwa dotyczące Funduszu Sprawiedliwości nabiorą dalszego tempa. Oskarżenia o stworzenie „zorganizowanej grupy przestępczej” to nie zwykłe zarzuty natury administracyjnej. To kategoria, która w polskim prawie zarezerwowana jest dla najpoważniejszych przestępstw.
Warto też zauważyć kontrast między tonem Tuska a tonem Ziobry. Premier mówi o rozliczeniach jako o procesie prawnym, który ma dotyczyć winnych — nie niewinnych. Ziobro zaś od razu przewiduje „trafiających za kraty”, „zdeprawowaną władzę” i „bezprawie”. To strategia dobrze znana: strach mobilizuje elektorat, a narracja o politycznych prześladowaniach ma być tarczą przed realnymi zarzutami.
Ostatecznie jednak to nie słowa zdecydują o losie Ziobry, ale fakty. A im głośniej polityk krzyczy z Budapesztu o swojej niewinności, tym bardziej przypomina to próbę rozpaczliwego przykrycia tego, co ustala prokuratura.
I choć Ziobro próbuje dziś kreować się na uciekiniera przed „reżimem”, w rzeczywistości wygląda to bardziej na ucieczkę przed samym sobą — przed cieniem politycznego projektu, którego konsekwencje zaczynają go doganiać.

1 godzina temu








