– Mamy epidemię, o której nikt nie bębni. Mamy epidemię skażenia bakteriami kałowymi kąpielisk i wody pitnej. Tylko w ostatnim czasie mieliśmy to w Czorsztynie, Kryspinowie, a przypadku wody pitnej Mogilanach, Skale, Łapanowie, Poroninie. Polskie rzeki to ściek – mówi strażnik rzek WWF Paweł Chodkiewicz i tłumaczy, co jest jej przyczyną. – To nie obchodzi żadnych instytucji kontrolnych. Żeby coś zmienić, trzeba przebić się z tym tematem – dodaje.
Ile gówna płynie w polskich rzekach?
Zależy od miejscowości. Prawdziwym bastionem, gdy chodzi o ścieki w rzekach, jest południowa Polska. Generalnie jest tak, ze ścieki płyną do rzek w miastach, miasteczkach i wsiach, które mają kanalizację ogólnospławną. Czyli taką, gdzie nie są rozdzielone od wody opadowej.
To częste?
Gdy modernizuje się kanalizacje, to w wielu miastach się to rozdziela. Ale na przykład Kraków stoi na kanalizacji ogólnospławnej. I nikt choćby nie wie, ile ścieków wpuszcza do rzek.
„Co rzut ściąga z dna rzeki papier toaletowy”
Skoro nikt nie wie, ile jest ścieków, to skąd wiesz, iż jest ich dużo?
Razem z kolegami wędkarzami i aktywistami słuchamy tego, co mówią mieszkańcy, inni wędkarze oraz turyści. Jeździmy w miejsca, o których słyszymy. W tych można zobaczyć coś, co wydawałoby się zupełnie nieprawdopodobne w XXI wieku. Na przykład wokół Krakowa, w ogóle w Małopolsce, kiedy tylko popada, nieoczyszczony ściek leci do rzek niemal z każdego przelewu burzowego lub oczyszczalni. Samorządy tłumaczą, iż to musi tak wyglądać, bo inaczej woda zalewałaby miasta, ale to tylko częściowa prawda. Bo jednocześnie jest tak, iż te ścieki powinny być chociaż częściowo oczyszczane. Tak, żeby usunąć z nich choćby stałe odpady „toaletowe”.
Tymczasem cała Wisła i wiele mniejszych rzek jest pełna paskudnych mokrych chusteczek do pupy, papieru toaletowego, podpasek, zawieszek toaletowych i innego świństwa. To jest coś paskudnego. Dno rzeki jest usłane tymi odpadami. Każdy wędkarz, który łowi na Wiśle, przyzna, iż praktycznie co rzut ściąga z dna rzeki papier toaletowy, mokre chusteczki, a nawet… kłębki włosów łonowych.
Relacje wodociągów nie zgadzają się też dlatego, iż do wielu kolektorów burzowych przyłączone są często nielegalne odpływy z szamb lub tak zwane zaszłości z przeszłości. Chodzi o rury, którymi ścieki płyną bezpośrednio z domów do rzek. Mamy wrażenie, iż nikt tego nie pilnuje. Nie jest to w żaden sposób ujawnianie. I dopiero kiedy my znajdziemy taką rurę i ją zgłosimy – a później jeszcze zainterweniujemy wiele razy, by coś zrobiono – udaje się je zatkać.
Musicie robić robotę, którą powinien zrobić zakład wodociągowy?
Na przykład w Krakowie wodociągi nie chcą się teraz choćby przyznać, ile jest takich kolektorów i jakie są ich lokalizacje. Wiemy to dzięki dziennikarzom. Ci ustalili, iż około 40, wśród których są i takie, które użytkuje się, choć nie mają przedłużonych pozwoleń. A kiedy samodzielnie zrobiliśmy inwentaryzację na rzece Prądnik, która płynie również przez Ojcowski Park Narodowy, to okazało się, iż na jej całej długości znajduje się masa rur, o których urzędy nie miały pojęcia. Wykryliśmy ich około 170, a okazało się, iż nielegalnych jest ponad sto. W samym Ojcowskim Parku Narodowym odkryliśmy aż trzy duże zrzuty surowych, cuchnących ścieków, które najnormalniej w świecie spływały sobie do rzeki z nielegalnej rury w przepompowni, z niewydajnej oczyszczalni ścieków oraz dużej prywatnej posesji. Służby już to potwierdziły i udowodniły. Ale ile dni, tygodni, miesięcy musieliśmy na to poświęcić? Jeździliśmy na interwencje. Wiele razy musieliśmy zgłaszać to samo miejsce. Podczas interwencji czekaliśmy godzinami na służby, bo to nie jest tak, iż one przyjeżdżają do razu.
Czyli – tak chcielibyśmy o niej myśleć – krystalicznie czysta rzeka w parku narodowym to w rzeczywistości kanał?
No krystaliczna to ona na pewno nie jest. Ta rzeka jest wytruta. Zubożała. o ile chodzi o bioróżnorodność, to tam występuje tylko jeden gatunek ryby – pstrąg, który jest bardziej odporny na takie zanieczyszczenia niż inne gatunki, które już w niej wyginęły. Takie jak głowacze, ślizy oraz strzeble. Wytruto je na przestrzeni lat. Oficjalna ocena stanu ekologicznego tej rzeki to aktualnie poziom bardzo zły. Strach do niej wchodzić. Ściek wpada do niej z każdej z przyległych gmin. I nie jest to wyjątek, bo tak jest prawie z każdą rzeką wokół Krakowa. W samym mieście zresztą też. Tragedia.
I dopóki nie podniesiecie alarmu, nikt się tym nie interesuje. Tak?
To się działo latami, więc się za to wzięliśmy z wędkarzami. Zaczęliśmy wykrywać takie rury. I gminy zawsze mówią to samo: iż mają pozwolenie na wszystko. Ale po interwencjach bardzo często okazuje się, iż są to rury, które nie mają pozwoleń, są nielegalne. Czasami gminy ze strachu je zasypują.
W innych miejscach – na przykład w Skale – mówią, iż to tylko woda z przekroczeniem norm, pomimo oficjalnego stanowiska służb, iż to jest surowy ściek. Tak manipuluje się tym, jak mieszkańcy odbierają sytuację.
„Oczyszczanie ścieków nie jest tanie, więc zrzucają”
Zaraz. To robią samorządy? To nie tylko ludzie, którzy dzikimi zrzutami ułatwiają sobie życie?
Samorządy. Każda legalna oczyszczalnia i przelew burzowy ma pozwolenie wydane na ilość zrzutu surowych ścieków na rok. I ma je na przykład na 30 zrzutów rocznie. Taki „awaryjny” przydział wykorzystuje więc do cna. Do tego dochodzą nielegalne zrzuty poza limitami, które nie są liczone. Oczyszczanie ścieków nie jest tanie, więc kiedy nikt nie patrzy im na ręce, to zrzucają sobie swobodnie ścieki do rzek. Robią to non stop, zwykle po każdym opadzie.
Jak łapiecie taki samorząd za rękę, to co mu grozi?
W praktyce? Nic. W Skale ludzie zgłaszali to przez wiele lat. Nic to nie dawało, a ludzie z płaczem opowiadali mi, iż burmistrz podchodził do sprawy z nieprawdopodobną butą i arogancją. Ale to tylko jeden z przykładów, bo tych jest o wiele więcej. W Polsce – tysiące. To samo miało miejsce w Dobczycach, gdzie przepompownia ścieków posiadała nielegalną rurę, którą ścieki były odprowadzane do Raby. Kolejna sprawa choćby na rzece Krzeszówce, na której ustanowiony jest obręb ochrony wody pitnej dla Krakowa, a mimo to dochodzi na niej do zrzutów surowych ścieków z masą odpadów stałych. Przypuszczamy, iż znacząco ponad limit. Do rzeki płynie niebieska, paskudna, cuchnąca ciecz.
Wygląda okropnie.
Oni mówią, iż zrzuty są legalne. Ale w rowie, gdzie odprowadzane są ścieki, przez wiele dni i tygodni zalega niebieski cuchnący ściek. Jego dno, a także dno rzeki Krzeszówki, jest usłane tonami podpasek, papieru toaletowego, mokrych chusteczek, po prostu całym świństwem z toalet. Wygląda to, jak w kraju trzeciego świata.
To spływa do zbiornika wody pitnej?
Krzeszówka w dalszym biegu łączy się z Racławką, na której również jest oczyszczalnia oraz zrzuty z szamba. Dalej zmienia nazwę na Rudawę, z której jest pobierana woda pitna dla części Krakowa.
O. To moje ujęcie.
To mały zbiornik ze stosunkowo niewielką możliwością oczyszczania, a płynie tam niebieska woda?
Ale przecież oczyszczają ją zanim trafi do kranu.
Tylko, iż wodę bada się w pewnym stałym zakresie. Nie wszystko jest brane pod uwagę. Na przykład nie bada się stężenia leków, antybiotyków i hormonów. A także przeróżnej chemii, którą spuszczamy w toaletach, a później do rzek i ujęć wody pitnej.
„Ścieki trafiają do ujęć wody pitnej”
Czyli ty „kranowianki” to raczej nie pijesz?
Oczyszczam filtrem odwróconej osmozy i żywicą jonowymienną. Ale zdaję sobie sprawę, jak jest. Zobacz na tę Legionellę, o której się teraz mówi. Przecież ona występuje wszędzie i to, jak i gdzie się pojawia, zależy głównie od stanu i jakości konserwacji wodociągów oraz tego, skąd jest brana woda. Są już przypuszczenia, iż źródłem Legionelli były zeutrofizowane, zamulone i zanieczyszczone zbiorniki wody pitnej.
Generalnie to jest jakaś kompletna abstrakcja, iż jednocześnie pijemy wodę zanieczyszczoną ściekami i śmiejemy się z ludzi z poprzednich epok, iż żyli w smrodzie, wśród płynących rynsztokami ścieków, a woda, którą pili, była skażona. My dziś oczywiście oczyszczamy wodę pitną. Szczególnie w jej dużych, rozbudowanych poborach. Ale w mniejszych miejscowościach zdarza się tak, iż pobory wody nie mają praktycznie żadnego oczyszczania. Są przykłady: Mogilany, Łapanów, Skała. Ostatnio Poronin, w których wyszło, iż woda jest zanieczyszczona bakteriami kałowymi. Te biorą się oczywiście ze spuszczanych na pola oraz do rowów i rzek ścieków, które trafiają do ujęć wody pitnej.
W tym roku jest zatrzęsienie takich informacji. Także z kąpielisk.
Kąpieliska to podobna historia. Ale nie chodzi tylko o kąpieliska, bo tych jest stosunkowo kilka i są badane regularnie, przez co mniej więcej wiemy, kiedy dochodzi do skażeń. Jest mnóstwo zbiorników, które nie są ustanowionymi kąpieliskami, więc woda nie jest badana przez Sanepid i nikt się im za bardzo nie przygląda, a ludzie też się w nich kąpią. Tak jest choćby ze zbiornikiem czorsztyńskim, gdzie sanepid nie bada wody, bo nie ma strefy kąpieliskowej. Sprawdzono go dopiero, kiedy zaczęli się zgłaszać ludzie z odczynami zapalnymi na skórze i okazało się, iż w wodzie są groźne dla zdrowia ludzkiego paciorkowce i bakterie kałowe. Każdy taki zbiornik na rzece jest po prostu odbiornikiem ścieków.
Podobnie jest w Dobczycach. Nie mówiąc już o bardzo zanieczyszczanej rzece Dłubni, która jest ujęciem wody pitnej dla Krakowa, a jej odnoga wpływa do Zalewu Nowohuckiego.
Nie uwierzę. Dłubnia zasila przecież Zalew Nowohucki, a na tym rozgrywano Igrzyska Europejskie. Organizatorzy mówili, iż woda jest super.
Była rekultywacja zbiornika i walczono o to, by skażenia nie było. Ale skąd bakterie wzięły się tam wcześniej? Młynówka, która dopływa do Zalewu Nowohuckiego jest odnogą Dłubni. Do tej spływają ścieki z wielu gmin i dlatego zalew był skażony. Może przed igrzyskami pozatykano jakieś rury i kolektory, żeby woda była czystsza. A może znaczenie miało to, z której strony zbiornika pobierano wodę? Ale rekreacyjny zalew to jedno, a przecież tam mamy także zbiornik Zesławice, który jest odbiornikiem ścieków z przyległych gmin. Przyjmuje ich ogromną ilość. Wszędzie na południu Polski mamy do czynienia z wodą pełną odchodów i bakterii kałowych. Tymczasem wielu rzeczy się w o ogóle nie sprawdza. Na przykład stężenia hormonów, z którym jest problem. W Wielkiej Brytanii naukowcy zauważyli już nawet, iż dochodzi do feminizacji ryb, za którą odpowiadają żeńskie hormony w wodzie, które są wydalane z moczem. Leki, antybiotyki, hormony są w ściekach i wpływają na środowisko, a prawdopodobnie także na zdrowie ludzi.
Hormony i antybiotyki rzeczywiście są wszędzie. Także za sprawą hodowli zwierząt.
To trochę jak z legionellą, która wcześniej nie była badana, a teraz wszędzie wykrywają jej źródła. Myślę, iż jakby badali to przez ostatnie kilkadziesiąt lat, to byśmy mieli wielką pandemię. Znam dom pomocy społecznej, który spuszczał olbrzymie ilości nieoczyszczonych, surowych ścieków do rzeki. Ze wszystkim tym, co w nich jest, choć w takich miejscach ludzie są leczeni różnymi medykamentami. Kara była śmiesznie mała. Pijemy wodę zanieczyszczoną lekami, hormonami i innym syfem.
Mówiąc, strzelasz nazwami rzek. Podajesz jedną za drugą. To tworzy przekonanie, iż tak jest wszędzie. Takie sytuacje to nie jest wyjątek?
To jest reguła. Szczególnie w Małopolsce. Trochę lepiej jest tam, gdzie jest mniejsze zagęszczenie ludności i kanalizacje budowano w ostatnich latach, więc są rozdzielcze, a nie ogólnospławne.
„Po każdym deszczu Wisłą płynie ściek”
Musisz wyjaśnić różnicę.
Ogólnospławna jest wtedy, kiedy wszystko płynie jedną rurą. Mamy na ulicy kratkę, a pod kratką jest ściek, który teoretycznie ma płynąć do oczyszczalni, ale podczas opadów spływa do niego woda opadowa i – coraz bardziej, bo domów i ścieków przybywa, a rury nie są rozciągliwe – razem ze ściekami napiera na klapy przelewów burzowych i wszystko trafia do rzeki. W rozdzielczej są dwie rury. Jedna ze ściekiem. Druga z deszczówką. U nas w Krakowie jest tak tylko na obrzeżach miasta. Mamy więc tak, iż po każdym deszczu Wisłą płynie ściek.
Staramy się to pokazywać, żeby coś zmienić. Ten temat jest niezwykle zaniedbany w naszym kraju. Co z tego, iż się zrobi 100 tysięcy kilometrów nowych rur kanalizacyjnych, jak oczyszczalnie są niewydolne? Skoro na Białce, która jest jedną z czystszych rzek na Podhalu, dochodzi do takich zrzutów, iż wieczorami płynie nią po prostu czarny, gęsty osad ściekowy? To trzeba zobaczyć. Staram się to pokazywać, żeby przebić się z tematem, coś zmienić. Przeciwdziałać temu, co się dzieje.
W Białce lubią się kąpać koloniści. Ostrzegasz czasami rodziców, opiekunów?
Ludzie myślą, iż jak rzeka jest górska, to jest czysta, można ją pić. Tymczasem na przykład w Dobczycach w ubiegłym roku zobaczyliśmy na Rabie purpurowe bakterie siarkowe, które występują głównie w kanalizacji ściekowej – tworzą gęste, glutowate różowe wykwity. Coś tak obrzydliwego pojawiającego się w środowisku naturalnym to ewenement na europejską skalę. Ale to, iż zobaczyliśmy coś takiego to jedno. Zaraz obok do rzeki wchodził jakiś pan z dzieckiem. Nie ma się choćby co dziwić, bo jak się człowiek nie zna, to może myśleć, iż to jest normalne. Mówię mu, iż wyżej w rzece był zrzut ścieków, a to purpurowo-różowe to są bakterie, które są niebezpieczne dla zdrowia ludzkiego. Nie chciał uwierzyć. Mówił, iż „co pan pieprzy”. Pokazałem mu film. Wyjaśniłem. Wyskoczył z wody i tłumaczył, iż nie wierzył, iż w XXI wieku rzeką może płynąć taki ściek. I to nie jest wyjątek. Znam miejsce w okolicy Ojcowskiego Parku Narodowego, gdzie mamy z dziećmi wchodzą do rzeczki, żeby się zamoczyć. A 200 metrów wyżej jest niewydolna oczyszczalnia ścieków, która nieustannie zrzuca do rzeki surowy ściek. Ludzie o tym nie wiedzą. I narażają się na choroby.
„Jest jeszcze problem z szambami”
Nie widzą tego, iż płynie ściek?
Jeżeli woda jest lekko mętna, to często tego nie widać. Kiedy ściek rozpuści się w dużej ilości wody, to też może być trudno go zobaczyć. Ale wieczorami płynie w każdej rzece. Czuć smród. Szambo jest spuszczane z rur koło domów. Płynie rowami. Wylewane jest na pola. Szczególnie, kiedy ludzie wracają do domu i się kąpią. Jest tego bardzo dużo. W Krakowie zrzuty są choćby na Woli Justowskiej, która jest bogatą dzielnicą willową, ale nie wszędzie jest kanalizacja. Niektóre domy mają jeszcze szambo i ludzie wpinają się do kolektorów burzowych, a ściek płynie bezpośrednio do Rudawy.
Jeżeli dobrze rozumiem to, co mówisz, to jest tak, iż mamy niewydolne oczyszczalnie ścieków.
Tak. Coraz więcej domów dopina się do oczyszczalni, a te w wielu miejscach nie wyrabiają.
Źle zrobione kanalizacje.
Tak. One są niewydolne. Często mają zbyt małą średnicę i kiedy dopina się coraz więcej domów, to zrzuty przelewami burzowymi stają się bardzo częste.
I nikogo to za bardzo nie obchodzi.
Nie obchodzi. Gminy wolą wydawać pieniądze na co innego.
To co zrobić?
Jest jeszcze problem z szambami, bo wiele osób ma je nieszczelne. Zdarza się, iż specjalnie. A w takiej sytuacji ściek idzie do ziemi i z czasem skaża wody gruntowe. Widziałem też, jak ludzie sobie do takiego szamba podłączają pompę i wyrzucają to wszystko na przykład do rowu obok domu czy rzeki.
Na przykład koło Łapanowa jest rów, który wcześniej był ziemny, zarośnięty trawą, więc kilka było widać. Ale niedawno go wybetonowano i teraz na jasnym betonie doskonale widać, jaki ściek nim płynie. Mieszkańcy przysyłali mi filmiki, na których widać, jak z okolicznych domów płyną do niego strużki ścieków, by połączyć się w jeden strumień. Smród wieczorami jest tam nie do wytrzymania.
Zdarza się też, iż ludzie mają rurki podłączone do szamba i tymi rurkami odciekają ścieki. Nikt nic z tym nie robi. Ja tego nie rozumiem. A później – tak jak w Łapanowie – okazuje się, iż woda pitna jest skażona, bo mają ją pobieraną z okolic rzeki Stradomki, do której wcześniej spuszczają swoje szamba.
Szkoda, iż nie rozmawiałem z tobą wcześniej, bo byłem kiedyś w Łapanowie i pozwoliłem się córce wykąpać w tamtejszym zalewie. Efektem była infekcja.
Na tamtym terenie wszędzie jest ściek.
„Mamy epidemię, o której nikt nie bębni”
Rozumiem, iż jak w którymś momencie dojdzie do jakiejś epidemii związanej ze stanem wody w rzekach i zbiornikach wodnych, nie będziesz zaskoczony.
Nie będę. Ale przecież już mamy epidemię, o której nikt nie bębni. Mamy epidemię skażenia bakteriami kałowymi kąpielisk i wody pitnej. Tylko w ostatnim czasie mieliśmy to w Czorsztynie, Kryspinowie, a przypadku wody pitnej Mogilanach, Skale, Łapanowie, Poroninie. To jest epidemia.
Co z tym zrobić?
To jest sprawa do rozwiązania na szczeblu państwowym. Nie mamy choćby żadnej służby, która by się tym faktycznie zajmowała i miała odpowiednie uprawnienia. Wszystkie kompetencje są rozmyte między wieloma instytucjami. Taryfikator jest również bardzo niski, a karalność bardzo rzadka.
Przecież jest inspekcja ochrony środowiska.
Która zajmuje się tym tylko, kiedy dochodzi do zrzutu ścieków przez samorząd lub firmy. Ona nie ma obowiązku zajmować się prywatnymi zrzutami.
Czyli, jak masz dom, to możesz sobie zrzucać ściek do rzeki i nic?
Jest tylko burmistrz, który…
Nie przyjdzie, bo – z tego co mówisz – sam robi to samo, tylko w większej skali.
A choćby jakby chciał, to badanie ścieku, które będzie uznane w sądzie, musi być zrobione przez instytucję państwową. WIOŚ się tego z reguły nie podejmuje, bo jak ma dużo zgłoszeń, to nie przyjeżdża, do tego nie ma takiego obowiązku.
Albo zrzuca winę na bobry.
Owszem. Zdarza się. Tak było na Białce oraz Rabie. Ściek jest tam po kryjomu spuszczany przez oczyszczalnie ścieków, samorządy, a instytucje kontrolne mówią, iż jest to… wina bobrów.
Dlaczego pomidory rosną nad Dunajcem?
Każda wymówka jest dobra. Czyli potrzebna jest instytucja kontrolna. Co poza tym?
Świadomość ludzi musi się zmienić. 99,9 procent ludzi nie ma pojęcia, iż ścieki płyną do rzek. Na przykład na górnej Rabie ścieki płyną strumieniami. Prosto do ujęcia wody pitnej dla Krakowa. A jak jest na Dunajcu? Tam brzegi rzeki są obrośnięte pomidorami. Różnymi – koktajlowymi, malinowymi, zwykłymi, dużymi, małymi.
Wiesz dlaczego?
Nie.
Nasiona pomidorów nie są trawione, więc z kałem trafiają do wody i rozsiewają się na brzegach. Na Wiśle też są takie miejsca. Wędkarze widzieli ostatnio choćby siewki arbuzów.
Klimat się ociepla, to arbuzy się przyjmują. Z tym, iż ludzie muszą się dowiedzieć, oczywiście się zgadzam. Ale czego przede wszystkim mają oczekiwać? Nowych oczyszczalni? Kanalizacji?
Przede wszystkim truciciele powinni widzieć, iż ktoś na nich patrzy. Oni mówią, iż robią to z dziada, pradziada i iż w rzece się rozpuści. Oni sobie nie zdają sprawy, iż stwarzają zagrożenie dla życia ludzkiego. Swojego, swojej rodziny, swoich sąsiadów… Dziś jest tak, iż zrzut ścieków do rzeki i jej zatrucie jest niekarane. Nie ma praktycznie żadnych nakładanych kar za nielegalne przyłącza. Kary za coś takiego to 300-500 złotych. To jest chore. Kiedy łamiesz prawo drogowe i jedziesz za szybko, to przy recydywie możesz zapłacić kilka tysięcy złotych. Za zatrucie rzeki ściekiem dostaniesz, może, 300 złotych kary. A jak mieszkasz w okolicy Podhala to nic. Tam instytucje boją się wchodzić do domów, bo górale ich gonią z siekierami i widłami. Ja mam dużo pomysłów i rozwiązań, ale jestem aktywistą. Nad rozwiązaniami powinni siąść politycy i naukowcy. Musimy z tym coś zrobić, bo przez to coraz bardziej cierpimy. Jest coraz więcej chorób, problemów z niepłodnością, alergii… Mamy też gigantyczny problem ze zubożeniem środowiska. Życie w rzekach coraz mocniej dotyka degradacja.
Niszczenie rzek odbija się na nas też na inne sposoby. Mamy co chwilę powodzie błyskawiczne, które są związane z betonowaniem i prostowaniem rzek. Z umacnianiem brzegów tam, gdzie nie trzeba tego robić. Z robieniem wałów w szczerych polach, przez co rzeki nie mają się gdzie rozlewać. A przez to, iż nie mają się gdzie rozlewać, to rośnie w nich siła przepływu wody, która staje się niszczycielskim żywiołem. Zamiast łagodzić, to zaostrzamy problem, bo woda, zamiast zgromadzić się w glebie, gwałtownie spływa do morza i po wezbraniach mamy momentalnie suszę. Mamy suszę. Zaostrzają się problemy. Brakuje wody. Pogarsza się jej jakość. I wychodzą sprawy takie jak Legionella.
- Czytaj także: Powodzie błyskawiczne od Jeleniej Góry po Gdańsk. Da się im zapobiegać
Słuchaj podcastu, w którym prof. Piotr Skubała opowiada o wymieraniu gatunków.
Niesamowicie smutna rozmowa.
Dla mnie to jest już coś takiego, iż walczę, jakbym był wilkiem ze wścieklizną. Rozmawiam z urzędnikami, inspektoratami ochrony środowiska, Wodami Polskimi i oni mnie nienawidzą. Mówią, iż dostaję białej gorączki. A oni nie rozumieją, iż odpowiadają za zdrowie ludzkie, a nie tylko za betonowanie rzek. Odpowiadają też za być albo nie być tysięcy gatunków zwierząt wodnych i związanych ze środowiskiem wodnym. To od nich zależy ile ścieku i innych zanieczyszczeń dostaje się do wód. Jak zachowują się rzeki podczas wezbrań. Ile wody zostanie zgromadzonej na danym terenie. 90 procent rzek w Polsce ma zły lub bardzo zły stan. Jesteśmy przez Unię Europejską zobowiązani do tego, by go poprawić, ale nic się z tym nie robi.
- Chcesz wiedzieć więcej o stanie polskiej wody? Przeczytaj książkę „Odwołać katastrofę”.
***
Paweł Chodkiewicz – lider regionu górnej Wisły w programie strażnicy rzek WWF.