Świętowanie niepodległości jest niczym propozycja tańczenia boso, na którą nie słychać odpowiedzi Panny Młodej z dramatu Wyspiańskiego: „trza być w butach na weselu”.
Chcąc sobie odpowiedzieć na pytanie, czy warto obchodzić Święto Niepodległości, nie da się uniknąć polemiki ze znakomitym historykiem prof. Lechem Mażewskim, który w pracy „Polska jako junior partner? Szkice o polityce polskiej od elekcji Stanisława Augusta do upadku PRL” sformułował następującą tezę: Mówienie o zasadniczym znaczeniu czynu legionowego dla odzyskania przez Polskę niepodległości wykazuje cechy takiego samego mitomaństwa jak twierdzenie iż to „Solidarność” obaliła komunizm i ponownie odzyskała dla Polski niepodległość. Pojawienie się próżni geopolitycznej w naszej części Europy – co było skutkiem pierwszej wojny światowej – pod koniec lat 80. spowodowała najpierw rezygnacja ZSRS z europejskich zdobyczy okresu drugiej wojny światowej, a potem rozpad wschodniego imperium bez czego nie byłoby niepodległości Polski.
O ile „Solidarność” rzeczywiście niczego nie obaliła, to nie sposób zgodzić się jakoby w Polsce A.D. 1989 powstała jakaś próżnia geopolityczna. Porównywane przez Mażewskiego sytuacje z 1918 oraz 1989 roku nie są wcale analogiczne. Po pierwszej wojnie światowej rzeczywiście powstała próżnia polityczna na terenach Polski, ponieważ zarówno Rosja jak i Niemcy pogrążyły się w upadku nie mówiąc już o Austro-Węgrzech, które się rozpadły. Zarówno Niemcy, jak i Rosja nie brały udziału w kształtowaniu porządku powersalskiego. Rosja w ogóle nie podpisała traktatu wersalskiego, natomiast Niemcy zostały to tego zmuszone przez zwycięskich aliantów. Okoliczności te umożliwiły odbudowanie niepodległego państwa polskiego i owszem bez wykorzystania do tego siły zbrojnej. Należy bowiem zgodzić się z tezą wybitnego historyka, iż za takowe trudno uznać mit legionowy. Oczywiście ład powstały bez udziału dwu potencjalnie najsilniejszych państw europejskich od początku poddawał w wątpliwość swoją trwałość. Wątpliwość ta istniała jak wiadomo do wybuchu drugiej wojny światowej.
Nic podobnego nie miało miejsca u schyłku PRL. Czy wytworzenie próżni geopolitycznej w systemie dwubiegunowym, jaki trwał do 1989 roku jest w ogóle możliwe bez jednoczesnego upadku obu bloków politycznych? O ile nastąpił rozpad Związku Radzieckiego i całego bloku wschodniego, blok zachodni nie tylko nie rozpadł się ale umocnił. NRD opuszczając radziecką strefę wpływów, została przyłączona do RFN, zwiększając ogólny potencjał Niemiec i tym samym Stanów Zjednoczonych w konsekwencji istnienia systemu dwubiegunowego. Amerykańska strefa wpływu dzięki zjednoczeniu Niemiec ulegała znaczącemu powiększeniu zarówno obszaru jak i siły oddziaływania, nie mówiąc już o skokowym wzroście relatywnej potęgi Stanów Zjednoczonych na skutek upadku bloku rywala geopolitycznego.
„Od końca drugiej wojny światowej aż do końca zimnej wojny Stany Zjednoczone konsekwentnie realizowały wobec ZSRR politykę twardego równoważenia, odnosząc przy tym spektakularny sukces” (John J. Mearsheimer, „Tragizm polityki mocarstw”, 2019, str. 394). W tej sytuacji trudno uznać, aby doszło do zaistnienia geopolitycznej próżni. Polska zmieniła jedynie hegemona, co w następnych latach zostało przypieczętowane wejściem Polski do NATO oraz Unii Europejskiej. Natomiast w 1918 roku mieliśmy do czynienia z zachwianą wielobiegunowością, która wytworzyła zdiagnozowaną przez Mażewskiego próżnię geopolityczną w środkowej Europie (tamże, str. 422).
Opisana sytuacja nie stanowi żadnego wyjątku a przeciwnie, doskonale wpisuje się historię Polski o ile tylko patrzeć na nią przez pryzmat odpowiedniej teorii politycznej. Przez „odpowiednią teorię” rozumiem najbardziej zbliżony według mnie do rzeczywistej polityki międzynarodowej realizm ofensywny, reprezentowany przez cytowanego wyżej Mearsheimera. W przeciwieństwie do swoich konkurentów, czyli różnej maści „cywilizacjonizmów”, np. liberalizmu lub instytucjonalizmu, oraz realizmu klasycznego i realizmu defensywnego jest on wewnętrznie spójny i ma dobrą zgodność z faktami. Według realistów ofensywnych anarchiczna struktura systemu międzynarodowego popycha państwa do maksymalizacji potęgi, gdyż daje to największe szanse przetrwania (bezpieczeństwa). Realizm klasyczny nieustanne dążenie do potęgi upatruje w naturze ludzkiej, co jednak nie tłumaczy wielu faktycznie realizowanych strategii politycznych np. przerzucania odpowiedzialności, czy zachowywania status quo. Realizm defensywny przyjmujący, iż struktura systemu międzynarodowego (układ sił) nie sprzyja zdobywaniu potęgi, nie potrafi wytłumaczyć powodów wojen, tłumacząc je brakiem politycznej orientacji.
Teorie kładące nacisk na cywilizacyjny charakter konfliktów, jak liberalizm, nie są w ogóle warte uwagi ze względu na swoją niezgodność z faktami. Z jakiegoś powodu ustrój państwa, czyli cywilizacja, która je organizuje, nie tłumaczy polityki międzynarodowej, bez względu na to, czy przypisuje sobie wojowniczość, czy też pokojowy charakter. Zarówno bowiem pokojowe cywilizacje prowadzą wojny (często we własnym obrębie) jak i wojownicze zawierają pokój (nawet między cywilizacjami). Przyczyna wojen leży najwyraźniej w międzynarodowej grze interesów a nie ideologii.
Mimo, iż fakt ten jest historycznie nadzwyczaj oczywisty, jest notorycznie kwestionowany. Typowym przykładem może być teza o rzekomo religijnym charakterze wojen. Należy to uznać za normalny objaw siły norm społecznych: gdyby jej nie miały, nie byłyby w stanie funkcjonować. Mearsheimer zauważa: „Zasadnicze przesłanie – iż w dobrze rozumianym interesie każdego państwa jest samolubne dążenie do potęgi – nie porywa tłumów. Trudno wyobrazić sobie przywódcę, który otwarcie apelowałby do swoich obywateli, by walczyli i ginęli za to, by zmienić równowagę sił na korzyść swego państwa. Żaden europejski czy amerykański przywódca nie wystąpił z takim apelem ani podczas wojen światowych, ani w całym okresie zimnej wojny. Większość ludzi woli postrzegać konflikty między własną ojczyzną a innymi państwami jako konflikty między dobrem i złem, w której oni sami stoją po stroni aniołów, zaś ich wrogowie są sprzymierzeńcami diabła” (tamże, str. 30).
Polska ideowa propaganda
Polacy są przypadkiem narodu wyjątkowo podatnego na postrzeganie polityki przez okulary ideowej propagandy. Celowo piszę o propagandzie a nie etyce. Są bowiem różne etyki, w tym katolicka a w niej nie istnieje protestanckie przeciwstawienie etyki przekonań oraz etyki odpowiedzialności, używane choćby przez cytowanego na wstępie Mażewskiego do trafnej skądinąd analizy mankamentów polskiej polityki („Polska jako junior partner?…”, str. 5). Problemem Polaków jest tradycja posiadania przekonań irracjonalnych a nie samo posiadanie przekonań, które są czymś pozytywnym i człowiekowi niezbędnym. Przekonanie do realizmu ofensywnego nie jest sprzeczne z doktryną katolicką, ale z katolicką herezją, zwaną pelagianizmem, czyli tezą o naturalnej dobroci człowieka, niweczącej potrzebę łaski. Zgodnie z dogmatem katolickim świat, który odrzuca łaskę Jezusa Chrystusa przekazywaną w Kościele, będzie wyglądał właśnie tak, jak go opisuje realizm ofensywny. Będzie rządzony bezwzględną realpolitik. Jednocześnie wiara katolicka uważa siebie za (jedyne) źródło pokoju a nie za źródło wojen, co również jest zgodne z optyką realizmu ofensywnego, w której żadna ideologia (zatem i katolicka) nie tłumaczy genezy wojen. Dość powszechne utożsamienie katolicyzmu z pelagianizmem jest jednym z dziwniejszych naleciałości Oświecenia z jakimi przyszło nam się zmagać.
Po etycznym „rozbrojeniu” realizmu ofensywnego, możemy jego tezy przetestować na historii politycznej Polski, uzyskując niezwykle klarowny obraz. Jest on zgodny z pozostającym niestety w mniejszości realistycznym nurtem polskiej historiografii. Wobec faktu, iż realizm zaprzecza możliwości osiągnięcia hegemonii światowej do rozpatrzenia zostają układy dwubiegunowe: zrównoważone i zachwiane (bardzo rzadkie) oraz układy wielobiegunowe również w wersji zrównoważonej i zachwianej. „Systemy wielobiegunowe dążą do nierównowagi, a dwubiegunowe – do równowagi, z jednej przyczyny. Im więcej mocarstw tym bardziej prawdopodobne są dysproporcje w zakresie bogactwa i populacji, czyli fundamentów potęg militarnej” (tamże, str. 408).
Zasadniczo w Europie do epoki napoleońskiej mamy do czynienia z niezrównoważoną wielobiegunowością, z której wynika duża liczba wojen i okresowych pustek geopolitycznych. Jedną z takich pustek powstałą po najeździe Mongołów na Ruś w XIII wieku wykorzystała Polska do zawarcia unii z Litwą. Wchodząc w ten sposób w konflikt z Moskwą bezskutecznie próbowała zaprowadzić swoje porządki na Wschodzie w XVI i XVII wieku. Od zakończenia wojny północnej (1700-1721) cała Rzeczpospolita Obojga Narodów staje się obszarem rosyjskiej hegemonii. W parze z jednoczesnym dążeniem systemu europejskiego do wielobiegunowej równowagi idzie nieporadność polskich decydentów politycznych, którzy przez cały czas myślą w nierealistycznych kategoriach mocarstwowych, nie potrafiąc odnaleźć się w polityce państwa zależnego. W konsekwencji Prusom udaje się rozbić rosyjskie gwarancje integralności terytorialnej Polski doprowadzając do trzech rozbiorów.
Rozbiory pieczętują system wielobiegunowej równowagi w Europie Środkowej, który Polacy bezowocnie próbują złamać powstaniami. Z powstaniami wiąże się irracjonalna ideologia mesjanistyczna-insurekcyjna, która jak uczy realizm jest bezużyteczna politycznie. Poszczególne okresy przedstawiają się następująco: „1) epoka napoleońska I, 1792-1793 (jeden rok), zrównoważona wielobiegunowość; 2) epoka napoleońska II, 1793-1815 (22 lata), zachwiana wielobiegunowość; 3) wiek XIX, 1815-1902 (88 lat), zrównoważona wielobiegunowość; 4) epoka Cesarstwa Niemieckiego, 1903-1918 (16 lat), zachwiana wielobiegunowość; 5) okres międzywojenny, 1919-1938 (20 lat), zrównoważona wielobiegunowość, 6) epoka nazistowskich Niemiec, 1939-1945 (6 lat), zachwiana wielobiegunowość; 7) zimna wojna, 1945-1990 (46 lat), dwubiegunowość”. (John J. Mearsheimer, „Tragizm polityki …”, str. 416). Widać wyraźnie, iż poszczególne formy polskiej państwowości (Księstwo Warszawskie, Królestwo Polskie, II RP) są warunkowane okresami zachwiania wielobiegunowości.
PRL i zimna wojna
Nową jakość przynosi okres po 1945 roku, gdyż jest to niewystępująca dotychczas dwubiegunowość. „Nie ulega wątpliwości, iż rywalizacja mocarstw od czasu do czasu przynosi stabilny porządek międzynarodowy, czego dowodzi chociażby historia zimnej wojny. Niemniej jednak każde mocarstwo stale poszukuje sposobów na zwiększenie swej relatywnej potęgi i jest gotowe wykorzystywać nadarzające się okazje, choćby jeżeli wiąże się to z podkopywaniem istniejącego porządku. W latach osiemdziesiątych XX wieku Stany Zjednoczone wszelkimi sposobami starały się osłabić ZSRR i obalić stabilny porządek międzynarodowy, który ukształtował się w późnym okresie zimnej wojny” (tamże, str.63).
Porządek zimnowojenny wykazywał zatem tendencję do dwubiegunowości zachwianej, której konkluzję redaktor Mateusz Piskorski lubi nazywać „momentem unipolarnym”. „Stany Zjednoczone są jedynym hegemonem regionalnym w historii ostatnich dwustu lat” (tamże, str. 435). Pojęcie hegemona regionalnego można wyjaśnić następująco: „przyczyną dla której Stany Zjednoczone mogą utrzymywać siły wojskowe na całym świecie i mieszać się w politykę adekwatnie każdego regionu, jest fakt, iż na półkuli zachodniej nic im nie grozi” (tamże, str. 434).
Jeżeli znane słowa Halforda Johna Mackindera: „Kto panuje we wschodniej Europie – panuje nad sercem Eurazji. Kto panuje nad sercem Eurazji, ten panuje nad wyspą światową. Kto panuje nad wyspą światową, ten panuje nad światem” („Ideały demokratyczne i rzeczywistość”, 1919) zestawimy ze wspomnianą u Mearsheimera hegemonią regionalną USA otrzymamy doktrynę Brzezińskiego. Ponieważ doktryna Brzezińskiego nie mogła być realizowana w Europie Wschodniej środkami militarnymi, skoncentrowano się na wojnie informacyjnej.
Zbigniew Brzeziński w tajnym referacie przedstawionym 17 marca 1978 roku prezydentowi USA J. Carterowi „sugerował zastąpienie dotychczasowej defensywnej strategii wobec ZSRR i pozostałych państw Europy Wschodniej nową strategią ofensywną” (J. Kossecki, „Wpływ totalnej wojny informacyjnej na dzieje PRL”, 1999, roz. 8.2). Ponieważ jeden z wariantów rekomendowanych przez Brzezińskiego pokrywał się z późniejszymi, faktycznymi wydarzeniami, można sądzić, iż kolejno wybuchające w PRL masowe protesty z tzw. karnawałem „Solidarności” na czele, były niczym innym jak „kolorowymi rewolucjami” kierowanymi przez amerykańskie służby specjalne. Jest to niezwykle prawdopodobne, gdy się zważy, iż już wcześniejsze strategie nazywane przez Brzezińskiego „defensywnymi” obejmowały takie na przykład operacje jak „Splinter Factor”. Ta największą bodaj akcja wywiadu amerykańskiego po drugiej wojnie światowej, spowodowała dziesiątki spektakularnych procesów politycznych.
W Polsce jej skutkiem było między innymi aresztowanie Władysława Gomułki dokonane osobiście przez Józefa Światłę, wiceszefa X Departamentu MSW, słynnego ze swojej ucieczki na Zachód i występów w radiu „Wolna Europa”. „Światło był podwójnym agentem – pracował dla tajnych służb radzieckich i dla wywiadu amerykańskiego – zatem jego ucieczka mogła odbyć się za wiedzą obu tajnych służb. Biorąc pod uwagę, iż Światło już dużo wcześniej pracował dla CIA i uczestniczył w operacji Splinter Factor sterowanej przez samego A. Dullesa, w wyniku której doszło do masakry kierowniczej kadry komunistycznej w Europie Wschodniej, można sądzić, iż radzieckiemu kontrwywiadowi nie było znane jego drugie dno, a zatem pełną kontrolę nad całością jego działań miał jednak wywiad amerykański” (tamże, roz. 6.1).
Wbrew mitom rozpowszechnianym w polskiej literaturze (np. przez Józefa Mackiewicza w: „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy”) Amerykanie od początku mieli zdecydowaną przewagę w wojnie informacyjnej nad blokiem radzieckim. Marksiści odrzucając psychologię, cybernetykę oraz inne dyscypliny jako „nauki burżuazyjne”, z góry skazywali swoje kadry i metody działania na upośledzenie. W rezultacie toporność komunistycznej propagandy rzucała się w oczy. W krajach satelickich, takich jak PRL, nie tworzono w służbach informacyjnych komórek ewaluujących informacje (nota bene tak samo jest w III RP!). Decydenci polityczni nie mieli przez to adekwatnej świadomości sytuacyjnej, przez co łatwiej można było ich kontrolować. Niestety zwiększało to również ich podatność na manipulacje przez obce służby informacyjne, które rzecz jasna skrzętnie wykorzystywały możliwości.
Typowe dla CIA było na przykład lokowanie głównej agentury w aparacie partyjno – państwowym, nie zaś w podziemiu i opozycji, które nie miały większego znaczenia poza odciąganiem uwagi i „zamulaniem” informacyjnym służb PRL. Sytuacja zmieniła się dopiero wraz z podjęciem finansowania „Solidarności”, KOR– u oraz innych organizacji opozycyjnych, co wiązało się ze wspomnianą ofensywną polityką Brzezińskiego, referowaną Carterowi. o ile dodamy do tego jawne uzależnienie gospodarcze od Zachodu (np. kredyty, czy licencje) to otrzymamy zarys sposobów, których użyto do obalenia porządku zimnowojennego, o jakich pisze cytowany już wielokrotnie Mearsheimer.
Symulowanie niepodległości
W takiej sytuacji w żadnym razie nie da się mówić o jakimś uzyskaniu przez Polskę niepodległości na skutek samego rozpadu bloku wschodniego i ZSRR. Mamy raczej do czynienia z zaawansowaną operacją informacyjną, symulującą niepodległość poprzez utożsamienie jej z interesem atlantyckiego Zachodu. W ciągu ostatnich 30 lat trudno jest znaleźć istotną sprawę (prywatyzacja, konsensus waszyngtoński, zjednoczenie Niemiec, integracja UE, polityka wschodnia, Białoruś, wojna w Iraku, wojna w Afganistanie, wojna na Ukrainie, mechanizm sprawiedliwości, zielona transformacja, wielobiegunowość, BRICS itd.) w której Polska miałaby odmienne niż Zachód zdanie. Służby informacyjne III RP, tak samo jak służby PRL a w odróżnieniu od służb II RP, nie mają komórek ewaluujących informacje. Świadomość sytuacyjna decydentów pozostawia zatem wiele do życzenia, czego publiczne wypowiedzi polskich polityków są smutnym dowodem.
Sytuacja przypomina czasy I RP po wojnie północnej. Wtedy decydenci polscy również nie przejawiali świadomości sytuacyjnej i przez cały czas myśleli w nieistniejących, mocarstwowych kategoriach. Fakt istnienia sejmu, rządu, konstytucji i wojska nie dowodzi niepodległości. Królestwo Polskie 1815-1830 miało takie atrybuty nie będąc wszak państwem suwerennym. Ówczesne elity mając jednak tego świadomość, mogły postulować programy naprawy. Dzisiejsza Polska jest zachodnią kolonią. Mogłaby odzyskać suwerenność, zagospodarowując ewentualną próżnię powstałą w razie jednoczesnego rozpadu UE, wycofania się USA z Europy i względnej słabości Rosji, zanim ukształtowałby się równowaga nowego układu wielobiegunowego w Europie.
Włodzimierz Kowalik
Myśl Polska, nr 49-50 (1-8.12.2024)