Pęknięcia, których nikt nie ma interesu zasypywać [o wystawie Tomáša Rafy]

3 godzin temu

Na gali otwarcia polskiej prezydencji w Radzie Europejskiej, która odbyła się 3 stycznia w Teatrze Wielkim, obecny był premier Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej António Costa, członkowie rzadu, były prezydent Bronisław Komorowski oraz osoby kandydackie na prezydenta przyszłego: Rafał Trzaskowski, Magdalena Biejat oraz Szymon Hołownia.

Inny kandydat – Karol Nawrocki – protestował na ulicach Warszawy razem z rolnikami przeciw umowie handlowej z krajami Mercosur, ale i wprost przeciw Unii Europejskiej. Aktualny prezydent pojechał na narty. Każdy reprezentował inną Polskę: aspirującą, protestującą i ostentacyjnie obojętną na sprawy publiczne.

Zgromadzeni wysłuchali koncertu „Ukłon. Powidoki” Radzimira Dębskiego, którym miał on zamiar „opowiedzieć o polskiej tożsamości” i „dotrzeć do szerokiego grona odbiorców”, „przełożyć na język współczesnego pokolenia muzykę Szymanowskiego, Pendereckiego czy Bacewiczówny” – co czytamy na stronie polskiej prezydencji.

Na moje ucho tożsamość wypadła na niezwykle skomplikowaną, a o popularność otarł się tylko jeden fragment – ten nawiązujący do ludowej pieśni śpiewanej pod choinką, opowiadającej o ciężarnej imigrantce, której nie chciano przyjąć w miasteczku i rodziła w stajence. Wariacja na temat kolędy, z ludowym zaśpiewem chóru i głuchym echem była dla mnie najbardziej zrozumiała i poruszająca, bo odsłaniała prawdziwy, głęboki kryzys wartości i polityki.

Oferta całkowicie odmienna od tej, którą popularyzował poprzedni rząd. Zastanawiająca jest przepaść między dwiema muzycznymi reprezentacjami, gdzie między propozycją niby to „ludową” i nudną, a skrajnie wyrafinowaną i niezrozumiałą, której aranżację na 160 osobową orkiestrę choćby kompozytor uznał za wyjątkowo trudną – nie ma nic. A skoro nie łączy nas już choćby kolęda, współczucie dla matki i dziecka, to co nas łączy?

Na koniec gali zabrzmiała na szczęście Oda do radości Beethovena, radosna, wspólnotowa. To pragnienie bycia w Europie przez dekady spajało Polskę ponad podziałami. Teraz przeciwnicy Unii są na ulicy, w parlamencie polskim i unijnym.

Tusk przypomniał, iż silni jesteśmy i w Polsce, i w Europie wtedy, kiedy jesteśmy solidarni, iż za europejską wolność, solidarność i kulturę Ukraińcy przelewają dziś krew. Deklarował, iż Polska jest gotowa „wejść na drogę europejskiej wielkości, siły i suwerenności” i jest gotowa poprowadzić za sobą innych. „Bezpieczeństwo, Europo!” – jest hasłem przewodnim polskiej prezydencji.

„Tam facet w sukience tańcuje z obrazem”

Premier w czasie inauguracji przypomniał też, iż w tym roku przypada tysięczna rocznica koronacji Bolesława Chrobrego, czyli moment wejścia Polski do wspólnoty politycznej chrześcijańskiej Europy. Żadna sielanka, raptem tysiąc lat zajęło Europie wyciągnięcie wniosków z wojen, także religijnych. Premier nie wspomniał też o tym, iż kosztem była dwustuletnia wojna wewnętrzna, zniszczenie wcześniejszej kultury i wierzeń, wprowadzenie chrześcijaństwa ogniem i mieczem, pęknięcie społeczne i budowa feudalizmu.

W feudalnych ramach 10 procentom udało się wypracować demokrację szlachecką, która nie obroniła bytu politycznego. Potem mieliśmy demokrację ludową, teraz liberalną, którą PiS chciał zmienić na autorytarną, wykorzystując społeczne rozczarowanie liberalizmem. Nikt nigdy nie miał interesu w tym, by budować w Polsce prawdziwie równe społeczeństwo i demokrację bezprzymiotnikową.

O tym, jak głębokie jest pęknięcie polskiego społeczeństwa, opowiada wystawa Tomáša Rafy, którą można zobaczyć w Zachęcie. Na czterech ekranach wyświetlane są filmy z miesięcznic, demonstracji ONR, rocznic 1 sierpnia i 11 listopada, protestów kobiecych, marszy równości, „stref wolnych od LGBT”. Trudno oderwać się od tych obrazów i wyjść z galerii, jeszcze trudniej pozbyć się tych obrazów z pamięci – tak silny jest zawarty w nich ładunek emocjonalny.

Widzimy zabierane przez policję tulipany, składane na chodniku pod pałacem prezydenckim w 2010 roku, w hołdzie „zamordowanemu” prezydentowi. Po co policja zabierała te kwiaty? Nie ich obecność, ale ich brak, bezceremonialność ich wywożenia, lekceważenie uczuć przynoszących je tam ludzi sprowadziły na ten chodnik jeszcze więcej oburzonych. Co z tego, iż krzykacz wykrzykiwał nieprawdę? Wywleczenie go przez policjantów nie sprawiło, iż ludzie przestali słuchać Macierewicza.

Za chwilę widzimy, jak po zmianie władzy wojsko asystuje przy składaniu wieńca pod krzyżem, potem jak policja zabiera kobietę, próbującą stanąć na drodze maszerującym ONR-owcom, którzy symboliką, gestami i ubiorem jawnie odwołują się do nazizmu, wreszcie – jak policja stoi z butlami gazu łzawiącego przeciw bezbronnym, protestującym kobietom. Na tekturowej tabliczce znajduje się napis „teraz chodzi nam już o wszystko”. Pamiętam tę tabliczkę.

Demonstracje są o wszystko, co najświętsze. Z tym, iż dla jednych będzie to demokracja, równość, prawa człowieka, dla drugich bóg, honor i ojczyzna, koniecznie biała. Pierwszy raz na tej wystawie dowiedziałam się, iż istnieje jakiś „błękit maryjny”, który szczególnie ma rozwścieczać „lewaków” i dlatego nie ma go wśród kolorów tęczowej flagi LGBT.

Na marszu równości w Częstochowie obok maszerujących młodych ludzi, kolorowych i radosnych, choć trochę spiętych, idą rozsierdzeni narodowcy, próbując zastąpić marszowi drogę. Jeden z nich krzyczy: „tam facet w sukience tańcuje z obrazem, ja tego nie wytrzymam”. I widać w tym prawdę. Ale „facet w sukience” nie chce oddać symbolu, nie chce dać się wykluczyć ze wspólnoty katolickiej dlatego iż jest gejem. Dlatego Matka Boska Częstochowska ma tęczową aureolę.

Za rozklejanie wlepek z „tęczową Maryjką” aktywistki były ciągane po sądach. Z jednej strony kordonu słychać różne obraźliwe słowa, z drugiej skandowano: e-du-ka-cja! E-du-ka-cja! Młody ONR-owiec wdaje się w dyskusję przy przejściu dla pieszych, twierdzi, iż LGBT to pedofile, słyszy, iż pedofile są tam, w kościele. Co? Ksiądz jest pedofilem? Zabić go! – odpowiada bez namysłu.

Wystawa nie daje łatwych odpowiedzi, w ogóle nie daje odpowiedzi. Ani kto ma rację, ani co z tym zrobić. Ale wzrusza, czasem śmieszy, czasem przeraża.

Kafkowski koszmar

Nic nie wskazuje na to, by któryś z polityków rzeczywiście chciał ten podział zasypać. Wszyscy – i skrzydłowi, i ci, co próbują stać pośrodku, w podziałach widzą polityczne złoto. Na pięć miesięcy przed wyborami prezydenckimi kursy są zaostrzane, a cała scena polityczna przechyla się wyraźnie na prawo, za sprawą przejmowania populistycznych, antymigranckich, ksenofobicznych i antyklimatycznych haseł przez obóz rządzący.

Politycy są już gotowi powiedzieć cokolwiek, jak Krzysztof Bosak, lider libertariańskiej, skrajnie wolnorynkowej Konfederacji, który (w „Poranku Tok Fm”) opowiada o zaletach centralnie regulowanej gospodarki komunistów. Przy tak oszołomionym emocjami, przebodźcowanym niekończącym się strumieniem informacji, reklam, haseł i bezsensownych treści społeczeństwie mogą liczyć na to, iż zostaną wzięci poważnie.

Oszołomienie – ilinx – to kategoria kultury używana przez Rogera Calloisa, opisująca zabawy zakładające ograniczanie percepcji: przez ruch, taniec, huśtawkę, karuzelę, muzykę, używki i wszelkie inne metody. Te zabawy pojawiają się często jako reakcja na stres albo jako karnawałowe odwrócenie porządku. Wydaje się, że ilinx stało się kategorią dominującą w naszej kulturze nie tylko w zabawie, ale i w codzienności, właśnie poprzez stałe zanurzenie w mediach społecznościowych i wielkich emocjach.

Te emocje rodzą się, gdy niszczone są reguły gry, gdy przekraczane są granice tego, co dopuszczalne i niedopuszczalne. PiS przesadził i zapłacił cenę, ale metoda przez cały czas ma swoich zwolenników. I trudno się dziwić. Kto rozbawionemu na huśtawce towarzystwu każe z niej zejść, nie zyska popularności. W dodatku kiedy ludziom puszczają nerwy, najłatwiej jest postawić ich do kąta, odebrać im wiarygodność, a ich postulatom powagę, wreszcie – jeżeli ktoś stawia opór fizyczny – ograniczyć wolność w imię porządku publicznego.

Kiedy tłum jest rozemocjonowany i oszołomiony, wygrywa chłodny polityk. To on, spokojnie komentujący, nazywający rzeczywistość, zdobywa przewagę. A im więcej będzie emocji, tym łatwiej będzie mu pozbyć się balastu znaczenia chwilę wcześniej użytych słów. Wygra nie racją, ale opanowaniem.

Wobec rozhuśtanych emocji społecznych łatwiej mu będzie też uzasadnić trzymanie woli politycznej ponad prawem. Bo musi być przecież ktoś, kto zrobi „z tym wszystkim” porządek; kto zadziała, gdy ceny masła będą zbyt wysokie, zatroszczy się nie o PKB, ale portfele obywateli, pokona chaos skomplikowanych demokratycznych procedur.

Trudno liczyć na to, iż w krótkim czasie uda nam się wyjść z kultury dotkniętej lękiem powodowanym wojną i katastrofą klimatyczną, w której dominuje oszołomienie. Do tego właśnie teraz Mark Zuckerberg ogłosił, iż FB i Instagram zmniejszają moderację, dopuszczają kontrowersyjne treści i nie będą weryfikować faktów.

Wszystko w imię „wolności słowa”, hasła prawicowych populistów, którzy chcą uwolnić słowo jak prezydent Nixon dolara. Orwell pisał w 1946 roku: „dyskusja tocząca się wokół swobody wypowiedzi i wolności prasy w istocie dotyczy tego, czy kłamstwa są do przyjęcia”.

Strategia polityków, którzy chcą z tego stanu korzystać, jest zrozumiała. Nic nowego: dziel i rządź, oraz nie dopuść, by zbyt dużo osób poznało prawdę, to metody znane od dawna, gwarantujące władzę tym, którzy do prawdy mają dostęp. Dlatego: trzeźwości, Europo.

Idź do oryginalnego materiału