Znacie prawdopodobnie wypowiedziane w listopadzie 1947 roku przez Winstona Churchilla zdanie, iż demokracja jest najgorszą formą rządu, jeżeli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu. No cóż, to zależy jaka demokracja i do jakich innych form rządu ją porównamy. Polityka przestrzenna, kształtowanie przestrzeni, w której żyjemy i działamy są świetnym przykładem sfery, w której demokratyzacja procesu podejmowania decyzji powinna się zmaterializować tak gwałtownie jak to możliwe.
Churchill, podobnie prawdopodobnie jak wielu czytających ten tekst, mówiąc o demokracji miał na myśli przedstawicielską formę rządu. W takiej sytuacji wypada się z nim częściowo zgodzić. Ta forma rządów, jak przypomina w niedawno wydanej książce „History for Tomorrow” Roman Krznaric (dzięki Kasiu za przydźwiganie świeżutko wydanej kopii aż ze Szkocji), została zaprojektowana po to, aby przeciwdziałać demokratycznej polityce a nie ją umożliwiać. Nie jest to oczywiście najgorsza forma rządów, ale bardzo daleko jej do doskonałości. Z pewnością także próbowano takich form rządów które są znacznie lepsze od przedstawicielskich, o których Winston Churchill nie wiedział, nie chciał wiedzieć lub wolał nie wspominać.
Ojcowie-założyciele (ciekawe, iż ojcowie raczej niż matki, prawda?) naszych współczesnych tak zwanych „zachodnich demokracji” w istocie obawiali się ludu, którego wola, jeżeli uszanowana, mogłaby zagrozić interesem możnych i wpływowych. James Madison (tak, tak, ten „ojciec amerykańskiej konstytucji”) twierdził, iż system przedstawicielski „udoskonaliłby i poszerzył opinie społeczeństwa, przekazując je za pośrednictwem wybranego ciała obywateli, których mądrość może najtrafniej rozeznać prawdziwe interesy ich kraju i być bardziej zgodna z dobrem publicznym, niż gdyby została wypowiedziana przez samych obywateli”. Wiadomo, „zwykli” ludzie są za głupi. Ktoś mądrzejszy od nich lepiej wie, co jest dla nich dobre.
Wiecie, co o takiej formie rządów pisał wiele wieków wcześniej Arystoteles w „Polityce”?
Otóż uważał on, iż naprawdę demokratyczne jest losowanie na publiczne urzędy a wybory prowadzą do oligarchii. Czyż nie był to naprawdę przenikliwy myśliciel?
Wielu czytających ten tekst prawdopodobnie się żachnie. Losowanie? Hmm…, popatrzcie na kompetencje, zachowanie, działania i osiągnięcia polityków wybranych w (dowolnych) wyborach. Są aż tak wielkie i wspaniałe, iż nikt im nie dorównuje? Że losowa reprezentacja nas samych byłaby znacząco gorsza? Pomyślcie też o najbardziej odrażającym polityku czy polityczce, jacy przychodzą Wam na myśl i zastanówcie się, jakie jest prawdopodobieństwo, iż zostaliby wylosowani? Albo pomyślcie o osobach, które lubicie i poważacie za empatię, wiedzę, mądrość, postawę czy osiągnięcia. Czy te osoby są politykami i polityczkami?
I co, naprawdę losowanie byłoby dużo gorsze niż wybory? Zresztą tak naprawdę losowanie może w tej chwili mieć znacznie lepsze zastosowanie. Na przykład w panelu obywatelskim.
Przedstawicielska forma rządów systemowo staje się opisywaną przez Arystotelesa oligarchią, dla której celem jest utrzymanie się w grupie tych, którzy podejmują decyzje. Nie są tym celem jakieś tam oczekiwania obywateli. W jednej z wypowiedzi Daniel Schmachtenberger radzi, abyście zastanowili się, ile danych Wam obietnic (dowolny) rząd spełnił? A ile spełnił nigdy publicznie niewypowiedzianych życzeń wpływowych grup interesu?
Wydaje się, iż abyśmy mogli mówić, iż żyjemy w demokracji, powinniśmy uzyskać znacznie większy wpływ na podejmowanie decyzji niż w tej chwili mamy. Dlaczego nasz głos oddany na przedstawiciela „reprezentującego nas” w parlamencie czy radzie miasta daje mu/jej carte blanche do decydowania w dowolnych sprawach w naszym imieniu przez cztery lata? Być może zgadzamy się z tą osobą w kwestii wydatków na zdrowie publiczne, ale całkowicie nie zgadzamy się w kwestii obowiązku kaucjowania butelek. A na poziomie lokalnym być może zgadzamy się z radną w kwestii cen biletów komunikacji publicznej, ale nie zgadzamy się z proponowaną przez nią polityką przestrzenną.
Dlaczego stosujemy zasadę domniemanej zgody w polityce? Jak słusznie zauważa George Monbiot, nie zgadzamy się na domniemaną zgodę w seksie. Dlaczego mielibyśmy się na nią zgadzać w polityce? Przecież polityka dotyka spraw dla nas równie fundamentalnych.
Już słyszę te głosy, iż demokracja bezpośrednia jest niemożliwa, bo ludzi jest za dużo a świat jest skomplikowany i tym podobne narracje tych, którzy, póki co, korzystają z obecnego systemu. Nie słuchajcie ich, bo bronią własnych interesów. Lepiej poczytajcie jak niemal przez trzy wieki działały Liga Dziesięciu Jurysdykcji, Liga Domu Bożego i Szara Liga na terenie Gryzonii w Szwajcarii. Przestudiujcie, jak w we wczesnym Renesansie rządzone były włoskie miasta, w tym tak znaczące jak Florencja (zanim Medyceusze przejęli władzę). Jak z sukcesem ten system rozprzestrzenił się na miasta niemieckie jak Frankfurt czy położone na Półwyspie Iberyjskim jak Saragossa. jeżeli oni umieli rozwinąć demokratyczne struktury (oczywiście z ograniczeniami, bo pamiętajmy, iż często pewne grupy społeczne, w tym w pierwszej kolejności kobiety, nie były włączone w ten system) – to my nie możemy? Przecież dzisiaj mamy znacznie lepsze narzędzia, aby praktykować bardziej demokratyczne podejmowanie decyzji.
Polityka przestrzenna, kształtowanie przestrzeni, w której żyjemy i działamy są świetnym przykładem sfery, w której demokratyzacja procesu podejmowania decyzji powinna się zmaterializować tak szybko, jak to możliwe.
Polityka przestrzenna, której narzędziami są między innymi rozmaite plany, to działania mające na celu uzyskanie pożądanego stanu zagospodarowania przestrzennego określonego terytorium. Nie są to tylko, a choćby nie przede wszystkim, działania władz czy organów publicznych. To są działania wielu aktorów. Pamiętajmy, iż ów „pożądany stan” ma wiele uwarunkowań: środowiskowych, społecznych, w tym kulturowych czy gospodarczych, technicznych. Zależy także od panujących w danym czasie doktryn urbanistycznych i planistycznych oraz przekonań specjalistów w różnych obszarach (np. ochrony środowiska, ochrony zabytków, inżynierii transportu, rozwoju społecznego). Zależy oczywiście także od przekonań władz i organów, które w polskim systemie prawnym politykę przestrzenną ostatecznie formułują i wdrażają. Od tego czy prezydentka uważa, iż należy raczej budować linie tramwajowe czy poszerzać ulice. Od tego czy burmistrz uważa, iż na ryneczku powinno być raczej czysto czy raczej zielono. Od tego czy wójt myśli, iż inwestycje są najważniejsze czy jednak zapewnienie wody mieszkańcom powinno mieć priorytet.