„My nie możemy być pospolitym ruszeniem, bo po drugiej stronie mamy zorganizowaną pruską armię” – powiedział Jacek Sasin, komentując kryzys w dolnośląskich strukturach Prawa i Sprawiedliwości. Trudno o bardziej wymowny cytat, który pokazuje, jak PiS postrzega dziś polską politykę — nie jako przestrzeń debaty, ale jako pole bitwy. I jak bardzo pogrąża się w swoim własnym oblężeniu.
Nie milkną echa decyzji Jarosława Kaczyńskiego o wykluczeniu siedmiu radnych sejmiku dolnośląskiego: Magdaleny Brodowskiej, Przemysława Czarneckiego, Łukasza Lacha, Marcina Krzyżanowskiego, Pawła Kury, Krzysztofa Mroza i Eweliny Szydłowskiej-Kędziery. Oficjalnie chodziło o „złamanie zasad partyjnych”, ale w rzeczywistości jest to kolejny przykład, jak PiS niszczy sam siebie w imię lojalności wobec wodza.
Wykluczeni radni w swoim oświadczeniu napisali, iż decyzję przyjęli „ze smutkiem i zaskoczeniem”. Trudno im się dziwić – w partii, w której wierność wobec centrali liczy się bardziej niż rozsądek i praca dla wyborców, każdy, kto ośmieli się mieć własne zdanie, gwałtownie trafia na czarną listę.
Rzecznik partii Rafał Bochenek próbował łagodzić sytuację, mówiąc o „zawieszeniu, a nie wyrzuceniu”. Ale ten język przypomina już orwellowską nowomowę – w PiS nikt nie jest wyrzucany, tylko „zawieszany”, nikt nie jest karany, tylko „poddawany ocenie”. To polityczna kosmetyka, mająca ukryć fakt, iż w partii, która przez lata głosiła hasła o „suwerenności narodu”, nie ma miejsca na suwerenność jednostki.
Jacek Sasin, jak zwykle w roli partyjnego żołnierza, tłumaczył tę decyzję słowami, które bardziej przypominają przemówienie generała niż demokratycznego polityka. „Musimy być mocną, zdyscyplinowaną armią” – stwierdził. I dodał: „A my mamy się przeciwstawiać jako PiS pospolitym ruszeniem, gdzie każdy sobie jest panem. Tak się wojen, starć politycznych nie wygrywa.”
Trudno o lepszy symbol stanu ducha partii, która przez lata opowiadała o „walce z elitami”, a sama stała się karykaturą pruskiego drylu. Sasin nie widzi w partii obywateli, tylko żołnierzy. Nie chce dyskusji, tylko posłuszeństwa. Nie marzy o debacie, ale o marszu w równym szyku za wodzem.
Tymczasem Polska nie potrzebuje armii Sasina. Polska potrzebuje polityków, którzy myślą, rozmawiają i potrafią się różnić bez wzajemnego niszczenia. Wypowiedzi o „pruskim porządku” są o tyle groteskowe, iż to właśnie PiS przez osiem lat rządów stworzył system, który z duchem demokracji ma kilka wspólnego. Zniszczył niezależność mediów publicznych, podporządkował sobie prokuraturę i sądy, a teraz z zapałem rozprawia się z każdym, kto odważy się mieć wątpliwości we własnych szeregach.
Sasin, zamiast bić się w piersi za kolejne wpadki – od słynnych „wyborów kopertowych” po chaos finansowy w spółkach Skarbu Państwa – postanowił nauczać innych dyscypliny. To jakby generał po przegranej bitwie obwiniał szeregowców o to, iż źle salutowali.
PiS pod przywództwem Kaczyńskiego przypomina dziś oblężoną twierdzę. Wszędzie wrogowie: Bruksela, opozycja, media, a teraz choćby własne struktury terenowe. W tej logice nie ma miejsca na dialog, jest tylko rozkaz i podporządkowanie. Takie myślenie prowadzi do samozagłady każdej organizacji – choćby tej, która przez lata wydawała się niezniszczalna.
Nie da się jednak budować wspólnoty politycznej na strachu i ślepym posłuszeństwie. „Musimy być armią” – mówi Sasin. Ale czy polityka w demokratycznym kraju ma być wojną? Czy obywatel ma być żołnierzem partii, a nie wolnym człowiekiem? jeżeli tak, to PiS nie tylko przegrał z własnymi błędami, ale też zdradził swoje pierwotne ideały.
Sasin chciałby, by PiS był jak „pruska armia”. Problem w tym, iż pruska armia słynęła z posłuszeństwa, ale też z braku refleksji. I, co najważniejsze – z przegranych wojen.