„Parada będzie piękna i wspaniała”

bialyorzel24.com 1 miesiąc temu

Piotr Praszkowicz to przedsiębiorca mocno związany z Nowym Jorkiem, a zwłaszcza z Manhattanem. Od początku, gdy przyjechał do USA, zaczął uczestniczyć w życiu parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Manhattanie, która dwa lata temu obchodziła 150-lecie istnienia. Jakie znaczenie ma dla niego sprawowanie funkcji Wielkiego Marszałka Parady Pułaskiego? W rozmowie z „Białym Orłem”, tuż przed punktem kulminacyjnym, czyli przemarszem 5. Aleją, dzieli się swoimi spostrzeżeniami i doświadczeniami z minionych miesięcy, kiedy miał zaszczyt pełnić tę funkcję.

Piotr Praszkowicz ma 53 lata. Urodził się i wychował w niewielkiej miejscowości na Podkarpaciu – Nowy Żmigród. W 1991 r. wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie zamieszkał w Nowym Jorku na Manhattanie. Jest przedsiębiorcą, który od 1997 roku prowadzi z sukcesem firmę PDP Contracting Inc. Nowy marszałek od blisko 30 lat pozostaje w szczęśliwym związku małżeńskim z żoną Dorotą. Para doczekała się trójki dzieci: Kamila (25 lat), Kaspra (20 lat) i Sary (17 lat). Rodzina mieszka w tej chwili na Ridgewood ma Queensie, jednak od ponad 30 lat związana jest z kościołem św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Manhattanie. To tam właśnie Piotr poznał Dorotę, tam zawarli ślub oraz ochrzcili wszystkie swoje dzieci. Fot. Marcin Żurawicz

„Biały Orzeł”: Jak to się stało, iż został Pan Wielkim Marszalkiem Parady Pułaskiego? Długo się Pan zastanawiał, kiedy pojawiła się ta propozycja?

Piotr Praszkowicz: Myślę, iż wiele osób chciałoby sprawować tę zaszczytną funkcję. W tym przypadku moja kandydatura została wystawiona przez Komitet Parady Pułaskiego działający przy parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Manhattanie, do której od lat należę. Jak wiadomo z historii pierwsza Parada Pułaskiego wyszła właśnie z naszej parafii, ale dotychczas nigdy nie mieliśmy Wielkiego Marszałka. Wieloletnim marzeniem naszej pani prezes Komitetu Parady Pułaskiego Alicji Rubachy i całej wspólnoty parafialnej było to, aby nawiązać do tradycji i wreszcie tego Wielkiego Marszałka wyłonić. Kiedy więc dwa lata temu zostałem marszałkiem naszego kontyngentu, to pojawiła się propozycja, czy zgodziłbym się zostać Wielkim Marszałkiem, jeżeli moja kandydatura zostałaby wystawiona. Przyznam się, iż długo się nad tym nie zastanawiałem.

Właściwie trudno chyba o osobę tak oddaną parafii i społeczności polonijnej jak ma to miejsce w przypadku Pana i całej pańskiej rodziny. Z najstarszą parafią polonijną na Wschodnim Wybrzeżu jest Pan związany od początku pobytu w Stanach Zjednoczonych, od lat będąc jednym z głównych organizatorów i sponsorów wielu wydarzeń odbywających się przy kościele, takich jak pikniki, spotkania wigilijne, czy bale marszałkowskie.

Przybyłem do Stanów Zjednoczonych w 1991 roku i rzeczywiście można powiedzieć, iż z parafią św. Stanisława Biskupa i Męczennika jestem związany od pierwszej niedzieli i pierwszej mszy św. W parafii poznałem swoją żonę Dorotę, a nasze dzieci zostały tam ochrzczone, a później ukończyły Polską Szkołę Dokształcającą im. o. Augustyna Kordeckiego. Przez całą dekadę mieszkaliśmy również na Manhattanie, dopiero później po atakach na World Trade Center przenieśliśmy się na Queens. Nie wpłynęło to jednak na nasze relacje z kościołem, które od 33 lat pozostają niezmienne i bardzo bliskie. W parafii sprawowałem różne funkcję, będąc powiernikiem, czy też zasiadając w radzie parafialnej. A w tej chwili jestem między innymi członkiem lokalnego Komitetu Parady Pułaskiego.

Pańska pomoc nie ogranicza się jedynie do parafii, gdyż od lat aktywnie wspiera Pan również wiele polonijnych inicjatyw i fundacji, żeby wymienić tutaj chociażby “Bieg o Uśmiech Dziecka” organizowany przez Children’s Smile Foundation, czy też akcję „Kwiaty dla Kościuszki” Fundacji Dobra Polska Szkoła. Na pańską życzliwość mogą liczyć również osoby prywatne, a choćby polscy paulini prowadzący misję w Kamerunie.

Tak zostałem wychowany, iż jeżeli ktoś potrzebuje wsparcia, to po prostu działam. W tym wszystkim kieruję się zwykłym odruchem serca i zwyczajnie staram się dzielić tym co mam. Historie ludzi są niezwykłe i różne. Czasem natychmiastowa pomoc jest niezbędna i nie ma tutaj na czym za długo myśleć. Z kolei wiele organizacji i fundacji polonijnych bez realnego finansowego wsparcia nie mogłoby istnieć i funkcjonować. A przecież służą one nam wszystkim. Całej Polonii.

Piotr Praszkowicz z rodziną: żoną Dorotą oraz dziećmi Kamilem, Kasprem i Sarą. Fot. Marcin Żurawicz

Pamięta Pan swoją pierwszą Paradę Pułaskiego?

Doskonale pamiętam. Było to w 1991 roku, czyli w tym samym roku, w którym przyleciałem do Stanów. Zamieszkałem wtedy przy St. Marks na East Village na Manhattanie. W tym samym budynku na dole był polski fryzjer, do którego chodziłem. I to właśnie on wyciągnął mnie i kolegę na tę pierwszą Paradę Pułaskiego. Wcześniej nie miałem w ogóle pojęcia, iż coś takiego istnieje. Pamiętam, iż padał wtedy deszcz ze śniegiem i było przenikliwe zimno. I chociaż staliśmy zziębnięci na jakimś rogu w kurtkach, to sama biało-czerwona Parada zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, iż od tamtej pory byłem prawie na wszystkich. Najpierw jako widz, a później jak poznałem żonę, to maszerowaliśmy już razem z parafią. I tak jest do tej pory.

Co oznacza dla Pana bycie Wielkim Marszałkiem?

Jest to z pewnością duże wyzwanie, ale również ogromny zaszczyt. Traktuję to też jako dowód uznania. I nie chodzi tutaj o mnie, ale o wyróżnienie całej naszej parafii, która po raz pierwszy będzie miała swojego reprezentanta na 5 Alei. Oczywiście nie ukrywam euforii i satysfakcji, iż to ja nim będę.

Pełnił Pan swoją funkcję przez blisko 9 miesięcy. To był z pewnością bardzo pracowity okres. Czy coś Pana zaskoczyło w byciu Wielkim Marszałkiem, czy dokładnie tak sobie Pan to wyobrażał?

Nigdy nie jest tak, iż wyobrażenia w stu procentach pokrywają się z późniejszą rzeczywistością. Tak było i w tym wypadku. Spodziewałem się jednak wiele pracy i dużej intensywności i taki też był ten okres. Co tydzień miałem wiele wyjazdów i spotkań. Mogę powiedzieć, iż praktycznie wszędzie, gdzie mnie zapraszano, to byłem. Jedynie raz nie zdążyłem dojechać na spotkanie, ponieważ była to piąta impreza tamtego dnia. Byłem już w drodze, ale dochodziła już prawie 2 w nocy i po konsultacji telefonicznej z organizatorami uznaliśmy, iż moja wizyta nie ma sensu, ponieważ byłbym na miejscu już po zakończeniu imprezy. Mówimy tutaj o lokalnych wydarzeniach na Wschodnim Wybrzeżu, ale udało mi się reprezentować Polonię również i poza granicami Stanów Zjednoczonych. W maju 2024 roku uczestniczyłem w obchodach 80 – lecia Bitwy pod Monte Cassino we Włoszech, a w lipcu 2024 roku w uroczystym odsłonięcia pomnika “Rzeź Wołyńska” w Domostawie w Polsce.

Jest Pan szczęśliwym mężem i ojcem trójki dzieci: 25-letniego Kamila, 21-Kaspra i 18-letniej Sary. Jak rodzina zareagowała na Pana wybór na Marszałka? Mógł Pan liczyć na jej wsparcie?

Wszyscy bardzo się ucieszyli z mojej nominacji. Od początku też mogłem liczyć na pełne wsparcie bliskich, za co chciałbym im teraz bardzo podziękować. Nie ukrywam również, iż to było dla mnie bardzo ważne. Żona towarzyszyła mi w trakcie prawie wszystkich spotkań z Polonią, zarówno tych w konsulacie, jak i podczas licznych szarfowań i festiwali. Towarzyszyła mi także podczas wizyty w Polsce związanej z odsłonięciem pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie, a z kolei synowie byli ze mną podczas uroczystości rocznicowych na Monte Cassino.

Czy będąc Wielkim Marszałkiem odczuwał Pan także wsparcie organizacji polonijnych?

Tak, wielokrotnie. Wiele pomocy otrzymałem od moich kolegów z Pulaski Association Business And Professional Men, czyli organizacji, do której należę od wielu lat, a także od osób z Komitetu Parady Pułaskiego. Zawsze też mogłem liczyć na wsparcie byłych Wielkich Marszałków, między innymi Darka Knapika, Artura Dybanowskiego czy też Franciszka Piwowarczyka. Jestem im za wszelką pomoc bardzo wdzięczny.

Wielki Marszałek Parady Pułaskiego 2024 Piotr Praszkowicz (z prawej) oraz ubiegłoroczny Marszałek Frank R. Piwowarczyk (z lewej) pozują do zdjęcia z Ericiem Adamsem – burmistrzem Nowego Jorku podczas ceremonii szarfowania w konsulacie generalnym RP, styczeń 2024 r. Fot. Marcin Żurawicz

Czym dla Pana jest Parada Pułaskiego?

My tutaj na emigracji częściej i pełniej manifestujemy swoją polskość i przywiązanie do tradycji niż rodacy w Polsce. Często podkreślał to w swoich przemówieniach Adrian Kubicki, były konsul generalny RP w Nowym Jorku. Dla mnie Parada nigdy nie była jakąś manifestacją na pokaz, ale prawdziwym i potrzebnym wielu ludziom wydarzeniem, kiedy widać jedność naszej grupy etnicznej. Jest to też dobra lekcja historii nie tylko dla Amerykanów, ale przede wszystkim dla młodych Polaków, już tutaj urodzonych, którzy biorąc udział w Paradzie poznają swoją ojczyznę, a co za tym idzie jej język i kulturę.

Co jest najprzyjemniejszego w byciu Wielkim Marszałkiem?

Myślę, iż spotkania z ludźmi. We wszystkich miejscach, w których bywałem, moje pojawienie się było odbierane bardzo pozytywnie. Ludzie naprawdę cieszyli się, iż mnie widzą. Niekiedy słyszałem nawet, iż nie wierzyli, iż Wielki Marszałek naprawdę ich odwiedzi albo, iż jest u nich po raz pierwszy w historii. Praktycznie wszędzie spotykałem się z bardzo życzliwym przyjęciem. Widać było, iż obecność Wielkiego Marszałka Parady jest dla wielu ludzi bardzo ważna. Przyznam się, iż wcześniej nie byłem tego aż tak świadomy.

A co okazało się najtrudniejsze podczas Pana kadencji?

Logistyka, czyli pogodzenie często kilku imprez dziennie. Korki w Nowym Jorku czy New Jersey oczywiście tego nie ułatwiały. Jednak oprócz jednej wspomnianej sytuacji na wszystkie wydarzenia udało mi się dojechać. Żadnych negatywnych wspomnień czy przeżyć związanych z byciem marszałkiem nie mam. Jedynie same pozytywy. To był naprawdę intensywny okres w moim życiu, ale również pełen wielu niepowtarzalnych przeżyć.

Jako Wielki Marszałek stawiał Pan sobie jakiś główny cel po objęciu tej funkcji? I czy udało się go zrealizować?

Główny cel pojawił się w sposób bardzo naturalny. Przez wiele lat uczestniczyłem w zebraniach Komitetu Parady Pułaskiegoi często pojawiał się zarzut, iż my, jako Polonia, nie mamy swojego Big Bandu. Myślę, iż w tym roku po raz pierwszy w historii udało się temu zaradzić. Powołaliśmy do życia Polonia Big Band, co uznaję za swój duży sukces. Chylę również czoła Dominikowi Grzybowi, twórcy i dyrygentowi zespołu, bez którego realizacja tego projektu nie byłaby możliwa. W tej chwili mamy w zespole 35 muzyków gotowych do występu na 5. Alei i nie będziemy już musieli pożyczać Big Bandu ze szkoły średniej. To było oczywiście duże wyzwanie i dziękuję wszystkim, którzy uwierzyli w ten pomysł i wspierali nas od początku.

Od 1997 roku jest Pan współwłaścicielem firmy PDP Contracting Inc. zajmującej się wykańczaniem wnętrz, a bycie Marszałkiem i przygotowania do Parady zajmują przecież wiele czasu. Jak udało się Panu pogodzić te dwie funkcje?

Firma jest już na tyle rozwinięta, iż mogłem sobie na to pozwolić. Od paru lat bardziej doglądam biznesu i nie muszę być w biurze cały czas, a jedynie pojawiam się na różnego rodzaju spotkaniach. W prowadzeniu firmy na miejscu od paru lat pomaga mi również mój starszy syn Kamil. Przez ostatnie miesiące pracowałem więc głównie zdalnie, co zresztą ostatnio jest bardzo modne. Dzięki temu udało się to wszystko pogodzić, chociaż łatwo nie było. Przede wszystkim pozostawało mało czasu w jakikolwiek wypoczynek czy regenerację w weekendy, bo praktycznie wszystkie były zajęte obowiązkami związanymi z byciem marszałkiem.

W ciągu ostatnich miesięcy na pewno poczynił Pan wiele spostrzeżeń związanych z naszą grupą etniczną. Co Pana zdaniem stanowi w tej chwili największy problem Polonii?

Na pewno to, iż Polonia się kurczy. Jest nas po prostu coraz mniej. Widać to zarówno w samej parafii, jak i podczas polonijnych imprez. I tu właśnie pojawia się kolejne wyzwanie i cel jaki sobie postawiłem po objęciu funkcji marszałka, czyli dotarcie do ludzi młodych. Tych, którzy mają polskie korzenie, ale dotychczas z różnych powodów nie angażowali się w polonijne sprawy. To dość jasna sytuacja. Polaków z kraju nie przybywa, starsi odchodzą i to właśnie młodzi Polacy urodzeni już w Stanach, tacy jak moje dzieci, będą w przyszłości stanowić o sile Polonii. Często są to wspaniali i pełni energii ludzie, którym trzeba stworzyć jedynie możliwość i warunki do działania. Dlatego też w naszej parafii zorganizowaliśmy wiele spotkań integracyjnych dla młodzieży, a za naszym przykładem poszły też i inne polonijne parafie i organizacje. Dzięki temu wierzę, iż ta młodzież również i na Paradzie będzie bardziej widoczna.

Piotr Praszkowicz w maju br. uczestniczył w obchodach 80. rocznicy bitwy pod Monte Cassino, które miały miejsce we Włoszech. Fot. Marcin Żurawicz

Jakie jest hasło przewodnie tegorocznej Parady?

Mottem naszej parady są słowa „Wolność krzyżami się mierzy”. Wybrałem ten wers z piosenki „Czerwone maki na Monte Cassino”, gdyż w tym roku podczas Parady Pułaskiego honorujemy właśnie bohaterskich polskich żołnierzy, którzy polegli na stokach tego wzgórza. Jest to widoczne na oficjalnych plakatach poświęconych Paradzie, a informacje o tym pojawiają się między innymi podczas wydarzeń organizowanych przed Paradą, w artykułach zamieszczanych w polonijnej prasie i w innych mediach.

Jaka więc będzie tegoroczna Parada?

Wierzę, iż piękna i wspaniała. A także niezwykła dzięki temu, iż po raz pierwszy w historii będziemy mieli swój Big Band. Tej niedzieli pomaszerują z nami wyjątkowi goście, jak chociażby Anna Maria Anders, córka dowódcy 2. Korpusu Polskiego wsławionego zdobyciem Monte Cassino, generała Władysława Andersa. Mamy też potwierdzenie z ratusza, iż burmistrz Eric Adams, który w styczniu wziął udział w moim szarfowaniu, również będzie obecny podczas Parady. Także kilku posłów i senatorów z Polski zapowiedziało swoją wizytę.

Z pewnością już za parę tygodni będzie miał Pan znacznie więcej wolnego czasu. Jak lubi Pan go spędzać?

Nie mam jakiegoś jednego wiodącego hobby. Na co dzień wiele przebywam między ludźmi, tak więc kiedy tylko mogę zabieram rodzinę i wyjeżdżamy do naszego domu w Pensylwanii. Nie ukrywam, iż bardzo lubię spokój i wypoczynek na łonie natury. Zapalić ognisko, otworzyć piwo, zrelaksować się patrząc na gwiazdy, czy też poczytać dobrą książkę. Kiedy mamy więcej czasu, to wyjeżdżamy z rodziną dalej, na przykład na narty Upstate czy do Kanady, albo zimą na Florydę. jeżeli chodzi o literaturę stawiam na samorozwój. Lubię książki związane z biznesem i rynkiem nieruchomości, na którym działam przecież od lat. Często sięgam również po książki autorstwa dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego czy też Witolda Gadowskiego.

Dziękuję za rozmowę i życzę udanej i słonecznej Parady, a później równie udanego wypoczynku w rodzinnym gronie.

Rozmawiał Marcin Żurawicz

Idź do oryginalnego materiału