Opolscy samorządowcy grają i śpiewają, bo nie samą władzą człowiek żyje

1 rok temu

Opolscy samorządowcy grają i śpiewają – łączą pracę i pasję

O tym, iż samorządowcy chętnie grają i śpiewają pokazuje już na wstępie przykład rodziny Janusza Żyłki, który dziś jest członkiem zarządu powiatu strzeleckiego, a wcześniej był wicestarostą. Dla jego rodziców muzyka odgrywała istotną rolę od zawsze. Na tyle, iż była istotną częścią wychowania.

– Zwłaszcza po stronie ojca ważne było, by dzieci chodziły do konserwatorium muzycznego. Choć były to ciężkie powojenne lata 50. i 60., to rodzeństwo taty odebrało dobre muzyczne wykształcenie – mówi Janusz Żyłka, który od 40 lat jest organistą i z powodzeniem regularnie koncertuje z dorosłą już córką Dominiką.

– Pamiętam, jak moje ponad 90-letnie ciotki żwawo grały na pianinie przy jakiejś rodzinnej okazji. U nas w domu po prostu tak było. Brało się gitarę, akordeon i się muzykowało. Tak spędzaliśmy wolny czas. Nie tylko od święta.

Pasja do muzyki przyszła dość wcześnie. Zaczęło się od śpiewania kolęd. Ale do grania i śpiewania pchnęło go życie. Choć, jak wspomina, był dobrze zapowiadającym się piłkarzem.

Bo organista zaspał na Wigilię…

– To była zabawna sytuacja – wspomina. – W Wigilię Bożego Narodzenia zaspał organista. Jako, iż miałem już pewne podstawy, zastąpiłem go, choć miałem jedynie 10 lat! Ludzie zaczęli śpiewać, a mi się to wszystko spodobało. Potem wszystko już poszło. Zachęcił mnie przede wszystkim proboszcz. I tak zaczęła się przygoda z ogniskiem muzycznym. Później była szkoła muzyczna w Strzelcach. A na koniec edukacja w Opolu.

Zaczynał grać na organach w rodzinnym Zawadzkiem, później przez 15 lat w Staniszczach Wielkich, a od 2005 roku już w Kolonowskiem, w którym mieszka.

– Organy dają mi dużo wytchnienia. Choć nie ukrywa, iż wymaga to obecności w kościele i w niedzielę. Do tego kilka razy w tygodniu – przyznaje. – Zmieniamy się z koleżankami. Ta pasja nigdy nie była problemem, nie zakłóca tego, co w życiu ważne.

Okazało się, iż na organach się nie skończyło. Po służbie wojskowej do utworzenia zespołu weselnego Prospekt Trio w Opolu zachęcił go przyjaciel. Po ośmiu latach działalnością grupy zainteresowała się nimi firma fonograficzna z Katowic. Zadanie polegało na stworzeniu nowych utworów.

– Nasza piosenka co niedzielę była grana w radiu. Cóż to były za uczucia – radość, ekscytacja! – opowiada Janusz Żyłka. – I tak spodobaliśmy się na tyle, iż poproszono nas o całą płytę. Jak człowiek był młody, pracował dzień i noc. I tak za miesiąc mieliśmy debiutancki album.

Janusz Żyłka gwałtownie znalazł swoich fanów. Dlatego, iż miał na siebie oryginalny pomysł, chciał się jakoś wyróżnić.

– Podstawą były oczywiście śląskie szlagiery, ale stworzyliśmy z Dominiką własny styl – podkreśla. – Przełomowy był rok 2008, gdy udało się wydać płytę z nowym brzmieniem, ze znanym utworem „Siedem róż tobie dam”.

Dlatego też już w 2004 roku na scenie okazjonalnie pojawiała się Dominika.

Opolscy samorządowcy grają i śpiewają – Janusz Żyłka z córką Dominiką. – fot. Wydawnictwo ESKA ZABRZE

– Początkowa jako mała dziewczynka. Jeszcze nieco nieśmiała – mówi. – Jestem z córki bardzo dumny. Dziś to pełnokrwista artystka. Moje marzenia wyprzedziła rzeczywistość. W związku z tym jestem prawdziwym szczęściarzem. Myślę, iż mam dobrego Anioła Stróża.

Z córką koncertują głównie na Śląsku, ale dotarli też na Pomorze, Kujawy, Małopolskę, Wielkopolskę czy za granicę – do Czech i Niemiec.

– Śpiewamy tam przede wszystkim językiem literackim – tłumaczy. – Tak, by każdy zrozumiał, ale gwary się nie wstydzimy i po śląsku też śpiewamy. Ludziom podoba się ten nasz „Żyłko-styl” – śmieje się.

Janusz Żyłka łącznie wydał 11 płyt, z czego na dziewięciu śpiewa jego córka. Do tego należy doliczyć pięć płyt z muzyką religijną. W ich tworzenie włączył się brat pana Janusza, który jest franciszkaninem.

Jak jego muzyczną pasję oceniają koledzy z samorządu?

Jestem samorządowcem od 35 lat. Kocham zarówno swoją pracę, jak i pasję – podkreśla. – Mimo to, zawsze stoję mocno na ziemi. Myślę, iż to wszystko się przeplata, a przez te lata ludzie przyzwyczaili się do tego, iż jestem obecny w samorządzie, jak i na scenie czy za organami.

– Mam jeszcze jedno marzenie – zdradza Janusz Żyłka z błyskiem w oku. – Chciałbym w muzykę wkręcić wnuczki. Na razie idzie dobrze, bo jedna 8-latka już chętnie śpiewa. Jest w tym samym wieku, co moja córka, gdy zaczynała – cieszy się.

Opolscy samorządowcy grają i śpiewają – Razem przez życie i na scenie

Wyjątkowy na skalę regionu zespół stworzył starosta opolski Henryk Lakwa wraz ze swoją małżonką Klaudią. Mowa oczywiście o Proskauer Echo, formacji założonej w 1993 roku.

– Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, zaczęło się banalnie – od śpiewania w chórze kościelnym – wspomina pan Henryk. – To były lata 80., wyłapał mnie ówczesny wikary i zachęcił do dołączenia do religijnego, bigbitowego zespołu, który powstał przy parafii.

Lata 80. i 90. były czasem masowych wyjazdów za granicę. – Dlatego aż 90 proc. naszego zespołu wyjechało do innego heimatu, do Niemiec – mówi. – Ale o ile muzyka w sercu gra, to zawsze znów się pojawi. I tak też było.

W 1993 roku wspólnie z żoną i grupką znajomych postanowili działać. W tym czasie panowała moda na festyny organizowane przez mniejszość niemiecką.

– Zaczęliśmy śpiewać z powodzeniem. Rok później nie było już żadnej imprezy, na której by nas nie było: od Kluczborka po Prudnik, od Brzegu po Strzelce… – wspomina starosta. – Były także wyjazdy do miast partnerskich. Do Niemiec i Austrii.

Opolscy samorządowcy grają i śpiewają – Proskauer Echo, czyli Henryk Lakwa z żoną Klaudią. – fot. prywatne

W tamtym czasie wykonywali głównie covery niemieckie, a wraz z pojawianiem się pierwszych zespołów szlagierowych, zaczęli śpiewać też w gwarze śląskiej.

– Nagrywaliśmy materiał na kasetę magnetofonową w Radiu Opole w czasie, gdy walczyliśmy o nasze województwo. Zachęcono nas do stworzenia protest-songu. Przerwaliśmy więc sesję nagraniową, pojechaliśmy do domu, by kolejnego dnia powrócić z „Łostowcie num Opolskie” – opowiada.

I to był punkt zwrotny dla zespołu.

– Nagraliśmy tę piosenkę gdzieś o godz. 18, a od 20 była emitowana co pół godziny – wspomina. – Tak staliśmy się popularni. Prezydent Opola zapraszał nas na eventy i wszystkie spotkania związane z obroną Opolszczyzny.

Później Henryk Lakwa został starostą opolskim. A w zespole nastąpiły zmiany osobowe. W tamtym czasie postawili na własne piosenki.

– Żona wzięła się za pisanie tekstów na poważnie – wyjaśnia. – Pierwsze autorskie piosenki były również śpiewane gwarą śląską. Po czasie okazało się jednak, iż lepiej jej się pisze w języku literackim. Dlatego też dziś na naszych płytach pojawia się tylko piosenka literacka. I tak powstawały kolejne płyty, a we wrześniu tego roku minie 30 lat od dnia, gdy pojawiliśmy się w Leśnicy na przeglądzie zespołów muzycznych i orkiestr mniejszości niemieckiej.

Jaki jest sekret łączenia odpowiedzialnego stanowiska z muzyczną pasją?

– Muzyka w moim sercu była odkąd tylko pamiętam. Już jako 2-latek śpiewałem na pasterce z babcią „Cichą noc” – wspomina. – Nadrzędna jest jednak zawsze praca, bo muzyka to taka bomba, która nadaje rytm. Potem się wycisza. Oboje z żoną pełnimy odpowiedzialne funkcje, dlatego ze śpiewaniem mieliśmy też przerwy. Ale zwykle w jakimś momencie czegoś nam brakowało. I tak w czasie, gdy nigdzie nie śpiewałem, to na koniec tygodnia czułem się dziwnie… zmęczony. A gdy występowałem w weekend, to do pracy przychodziłem wypoczęty, zrelaksowany, chciało mi się wydajniej pracować. Oglądanie zadowolonych ludzi daje satysfakcję, radość. Także rozmowy z nimi.

Henryk Lakwa wspomina, iż przyszłą żonę, choć w szkole widywał regularnie, tak naprawdę poznał dopiero na próbie zespołu utworzonego przez wikarego z Prószkowa.

– Klaudia grała na instrumentach klawiszowych i śpiewała. Tak to się zaczęło i co zabawne, muzycznie znamy się dłużej, bo ponad 40 lat, niż wynosi nasz 35-letni staż małżeński – śmieje się starosta.

Proskauer Echo spotkać można na dużych eventach.

– Ale praca zawodowa jest dla nas na pierwszym miejscu. Dlatego też nie występujemy na siłę – podkreśla. – Muzyka zawsze gra nam w sercu i będzie grała. Natomiast nigdy nie zagra pierwszych skrzypiec.

Jak przyjmują ich pasję znajomi i współpracownicy?

– Zawsze się śmieję, iż jest elektorat muzyczny i niemuzyczny – stwierdza Henryk Lakwa. – Początkowo koledzy i koleżanki politycy podśmiechiwali się z tego naszego śpiewania. Sugerowali, iż to może nie do końca przystoi, ujmuje tej pracy samorządowej, albo, iż trochę się wygłupiam… A ja przechodziłem obok takich komentarzy obojętnie. To ich podejście zmieniało się po każdych kolejnych wyborach – śmieje się Henryk Lakwa.

Przekonuje również, iż choć grupa Proskauer Echo występuje rzadziej, nie utraciła kontaktu z miłośnikami jej twórczości.

– Gdzie się nie pojawiamy, ktoś nas rozpoznaje – opowiada. – Przed pandemią nie zwracaliśmy na to aż tak uwagi. Teraz widzimy, iż fani śląskich szlagierów, piosenki łagodnej, muzyki familijnej są w całej Polsce – od małego do dużego. Słuchają nas w Bydgoszczy, Toruniu, Lublinie… To pokazuje, iż to, co robimy, ludziom się podoba – nie tylko na Śląsku. Tym bardziej cieszy, iż zapytania koncertowe mamy od fanów ze Świętokrzyskiego, Wielkopolski, Podkarpacia. Staramy się być też obecni w mediach społecznościowych. To zwyczajnie człowieka cieszy, gdy ktoś napisze na Messengerze, rozpozna na ulicy.

Państwo Lakwa nie samym samorządem i muzyką żyją. Słyną z zamiłowania do historii Prószkowa. Stąd nierzadko można ich spotkać w strojach historycznych czy podczas lokalnego oprowadzania.

– Szperamy, szukamy i dowiadujemy się wielu rzeczy o miejscowości, w której żyjemy. Kolejną naszą pasją jest ogródek – zdradza starosta opolski.

Opolscy samorządowcy grają i śpiewają – na podium zawsze to, co się kocha

Kolejnym muzykującym samorządowcem jest Marek Śmiech, wójt gminy Walce, który w poprzedniej kadencji był dyrektorem tamtejszego Gminnego Ośrodka Kultury. Już wtedy ściągał do gminy znane zespoły, propagując dobre granie. W dodatku zacięcie kulturalne ma u niego solidną podstawę, m.in. dzięki ukończonej Akademii Muzycznej we Wrocławiu.

– Jakby nie było, jestem magistrem sztuki na kierunku instrumentalistyka. A moim instrumentem jest tuba – mówi z dumą wójt i dodaje, iż od zawsze pracuje gdzieś w dwóch miejscach. W dzieciństwie rano była szkoła, a po południu druga – muzyczna. A po studiach i rozpoczęciu pracy zawodowej przyszły kolejne – podyplomowe: administracja publiczna i zarządzanie placówkami oświatowymi.

Wójta gminy Walce na co dzień można również posłuchać w Filharmonii Opolskiej, gdzie występuje jako muzyk solista. Już piętnasty sezon.

– Nie można żyć tylko pracą. Również ważne jest hobby. Dlatego ja jestem szczęściarzem, bo połączyłem jedno i drugie. W samorządzie, jak i muzyce realizuję się od lat. Mimo to gdybym miał wybrać, co jest dla mnie na pierwszym miejscu, to byłaby to muzyka zdecydowanie – przekonuje Marek Śmiech.

Opolscy samorządowcy grają i śpiewają – Nie można żyć tylko pracą, ważne jest także hobby – mówi Marek Śmiech. – fot. prywatne

Tłumaczy, iż koordynacja tego wszystkiego jest możliwa, ponieważ koncerty są zwykle wieczorami.

– Mimo wszystko trzeba zrezygnować z czasu wolnego. Albo coś dzieje się kosztem czasu spędzonego z rodziną – przyznaje. – U mnie ta sytuacja jest jednak dość prosta. Żona również gra na saksofonie i przez dwanaście lat graliśmy w jednym zespole muzycznym. Z kolei nasze dzieci chodzą do szkoły muzycznej, którą naprawdę uwielbiają. Z tego powodu często spędzamy czas razem, także muzycznie.

Czy wielka miłość do brzmień i instrumentów ułatwia codzienną pracę wójta?

– U nas wszyscy wiedzą, iż kocham muzykę – zaznacza. – Bo to od niej wszystko się zaczęło. Stąd chyba nikogo nie dziwi, iż nasze hasło to „W Gminie Walce wszystko gra” czy „Gmina Walce brzmi dobrze”. Myślę, iż to pozytywne, wywołuje uśmiech na twarzy.

Na tym nie koniec. Marek Śmiech w regionie jest znany jako dyrygent kilku orkiestr lokalnych.

– Dlatego ludzie porównują moją rolę w gminie do dyrygenta – śmieje się.

Wciąga innych do muzycznej machiny

Od piętnastu lat dyryguje w Waleckiej Orkiestrze Dętej Capri, do której należą i dzieci, i dorośli.

– W marcu ruszyłem z nowym pomysłem, to Opolska Dziecięca Orkiestra Dęta – opowiada. – Proszę sobie wyobrazić, iż już dziś należy do niej 50 dzieci z powiatu krapkowickiego, prudnickiego i kędzierzyńsko-kozielskiego. Tym projektem łamiemy stereotypy, iż dzieci nie są zainteresowane taki aktywnościami.

Podobnie jak dorośli. Marek Śmiech swoim wielkim zamiłowaniem do muzyki zaraża również tych, którzy do niedawna z filharmonią nie do końca mieli po drodze.

– Gdy piętnaście lat temu zaczynałem pracę w FO, w mojej gminie mało kto się interesował tego typu rozrywką – stwierdza wójt.

– A jak już, to raz do roku. Dziś na koncerty noworoczne i inne cykle wydarzeń zabieram przeszło 200 osób. Wszyscy wiedzą, iż mam pakiety i rezerwuje większą liczbę miejsc. Muzyka wnosi do życia pozytywną energię, euforia i satysfakcję. Warto mieć jakąś pasję. To pozwala być normalnym w tak niełatwych czasach.

Czytaj też: Drum Fest 2023, czyli powraca perkusyjne święto. Wiemy, kto wystąpi jesienią w Opolu

***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału