Od „imperium dobra” do nihilizmu

myslpolska.info 3 tygodni temu

Po rozpadzie Związku Radzieckiego oraz upadku totalitaryzmu komunistycznego i druzgocącej dyskredytacji jego ideologii miliony ludzi z tzw. bloku państw socjalistycznych związały z Zachodem swe nadzieje na godne życie.

Te nadzieje uzyskały realny kształt, gdy przestała istnieć żelazna kurtyna, a państwa zachodniej „flanki” tego bloku – z Polską na czele – weszły do NATO i UE. Dla wielu komentatorów – nie tylko politycznych, ale również reprezentujących nauki społeczne czy też przeżywającą kryzys tożsamości tradycyjną humanistykę – antropologiczno-kulturowe i etyczne przesłanki tego zwrotu były oczywiste. Padły mury „imperium zła” – jak jednoosobowo i autorytarnie określił Związek Radziecki w ostatniej fazie zimnej wojny amerykański prezydent Ronald Reagan. Przeciwko temu imperium stanął do walki Zachód pod przewodnictwem USA – jako „imperium dobra”. I walkę tę wygrał. Taka wykładnia stała się dla niemal całych społeczeństw byłych państw socjalistycznych niepodważalnym dogmatem. Dogmatem nie tylko geopolitycznym, ale również kulturowo-cywilizacyjnym i antropologiczno-etycznym. Dogmatem, który wykluczał jakąkolwiek weryfikację czy choćby minimum krytycznego myślenia. Dogmatem, który na wzór religijnych domagał się nade wszystko wiary w jego prawdziwość. Na jego fundamencie wyrósł mit USA/Ameryki jako globalnego strażnika dobra w wymiarze nie tylko geopolitycznym i kulturowo-cywilizacyjnym, ale również etycznym.

Te dwa czynniki połączyły Zachód w kolektywny podmiot, z którym zderzyły się społeczeństwa postsocjalistyczne, aspirujące do zjednoczenia z nim. Każdy, kto próbował odrzucić wiarę w ten dogmat i mit stawał się w oczach manipulowanej opinii publicznej wrogiem dobra ludzkości. Również wszelkie próby ujawnienia przez tę opinię szokującej prawdy o degeneracji cywilizacyjno-kulturowej i moralnej Zachodu pod przywództwem USA traktowane były i są – wbrew obiektywnym danym – jako wroga dywersja. Trudne do ukrycia objawy tej degeneracji były i są traktowane jako przejaw wszechstronnego postępu, demokracji, sprawiedliwości – wartości istotnych dla dobra osobowego i zarazem wspólnotowego. W „imperium dobra”, wolności i demokracji ideologowie zachodniego globalizmu przeprowadzili transformację wartości i idei podstawowych dla osoby ludzkiej i życia społecznego. Transformację ich sensów i znaczeń a rebours – podobną do tej, jakiej dokonali ideologowie totalitaryzmu komunistycznego.

Stworzyli na bazie odwiecznych pojęć cywilizacyjno-aksjologiczną nowomowę, wymierzoną w obiektywne i absolutne normy etyczne, sankcjonującą nie tylko podwójne standardy moralne – nade wszystko w polityce – ale również całkowity ich brak. Najdobitniejszym przykładem tej anarchii moralnej jest stosunek Zachodu do Izraela. Poparcie zachodnich elit politycznych i opiniotwórczych dla działań Tel Awiwu uniemożliwiających powstanie państwa palestyńskiego utrzymuje się od lat 50. XX wieku. Obejmuje ono także poparcie dla jego ludobójczego terroryzmu państwowego wobec mieszkańców strefy Gazy. Ani w Waszyngtonie, ani w Brukseli nigdy polityki Izraela nie potępiono, nigdy nie rozliczono go z ludobójstwa, nigdy nie ogłoszono wobec niego żadnych sankcji – jak to ma miejsce w przypadku KRL, Kuby, Iranu, Rosji, Białorusi.

Militaryzacja bonum commune

Zwycięstwo USA w zimnej wojnie – z jednej strony, słabość jelcynowskiej Rosji – z drugiej stworzyły okazję do wypromowania NATO nie tylko jako obronnego sojuszu jego członków, ale również zbrojnego ramienia kolektywnego Zachodu, działającego dla globalnego „dobra”. Na początku XXI wieku już głęboko zakorzeniony w świadomości zachodnich społeczeństw dogmat o nieomylności politycznej USA i celowości dalszego istnienia i poszerzana NATO – spowodował przekształcenie ideologii transatlantyzmu w quasi-religię, która zdobywa wyznawców na drodze przymusu geopolitycznego, realizowanego w formie przymusu moralnego. „Dobro” członków sojuszu mainstreamowa propaganda przekształciła w dobro całego Zachodu z perspektywą zasięgu globalnego. Wojna USA i NATO z Rosją na Ukrainie obnażyła fałsz tego przymusu i tragiczne jego konsekwencje. Pokazała, iż amerykańsko-unijne i natowskie interesy nie były i nie są tożsame z interesami Słowian walczących po przeciwnych stronach barykad, na terytoriach nie podlegających żadnemu z zachodnich podmiotów.

Tragiczny paradoks moralny tej wojny polega na tym, iż Ukraińcy walczą z Rosjanami w imię „bezpieczeństwa” Zachodu, jak nazywa się w języku nowomowy transatlantyckiej wszystkie jego wojny proxy. Jednakże, mimo obnażonej prawdy, tytuł antywojennej powieści Ericha Remarque’a „Na Zachodzie bez zmian” przez cały czas jest aktualny. Wiara w amerykańsko-natowski dogmat geopolityczny i podtrzymywanie quasi-religijnego charakteru transatlantyzmu realizowane są nienaruszone. Co więcej, im bardziej umacnia się wielobiegunowy porządek świata, tym bardziej Zachód zamyka się na niego w swych dogmatach i mitach. Jednym z ważniejszych instrumentów tej samoizolacji stała się w wymiarze ideowym ostatnich lat rusofobia, która uczyniła z Rosji zagrożenie wręcz egzystencjalne dla zachodnich społeczeństw. Nic bardziej od wspólnego wroga nie mogło umocnić ich mitycznej „jedności”. Nic bardziej nie mogło skłonić do przyjęcia transatlantyckiego programu totalnej militaryzacji nie tylko ich polityki, ale również samego pojęcia szeroko rozumianego dobra – również moralnego. Pogański kult ofensywnej siły militarnej, apoteoza wojny, ukraiński amok wojenny i rozpoczęty na nowo wyścig zbrojeń, nie mają nic wspólnego z dążeniem do pokoju, współistnienia, współpracy, których wzorce wypracowała Europa na gruncie na gruncie chrześcijańskich wartości moralnych. Te ostanie jako normy postępowania zostały odrzucone przez demoliberalne ośrodki władzy i stojące za nimi centra opiniotwórcze i kulturotwórcze.

Casus Polski

Zniewolenie całych społeczeństw fałszem geopolitycznym i etycznym jest bezprecedensowe, gdyż nastąpiło na ich własne życzenie. Polska pod każdym względem nie stanowi w tym gronie wyjątku. Jej służalczo-naśladowniczy charakter wobec innych nacji, zwłaszcza silniejszych, napiętnował Juliusz Słowacki głosem proroka w „Grobie Agamnenona”, pisząc: Polsko! ale ciebie błyskotkami łudzą; Pawiem narodów byłaś i papugą, A teraz jesteś służebnicą cudzą.”

Ambicją całego jej obecnego establishmentu politycznego stało się uczynienie z naszego państwa prymusa w tej geopolitycznej i cywilizacyjno-kulturowej transformacji. Co więcej, mit Ameryki jako „imperium dobra” jest najuporczywiej podtrzymywany w polskim społeczeństwie. Dlatego rządzące nami dyspozycyjne wobec Waszyngtonu i Brukseli „elity” nie muszą się martwić o legitymizację swej zwasalizowanej władzy. Niezależnie od tego, która partia ją sprawuje, każda zyskuje poparcie polskich wyznawców transatlantyckiej quasi-religii.

Rzuca się w oczy brak elity narodowej, która wykazałaby istotę zniewalającego Polaków fałszu. Zabrakło nam takich autorytetów, które objawiły się w czasie PRL. Nie ma nikogo na miarę ks. prymasa Stefana Wyszyńskiego, ks. Jerzego Popiełuszki, nie mówiąc już o nieosiągalnym dla obecnych hierarchów kościoła katolickiego autorytecie religijnym i patriotycznym Jana Pawła II. W kulturze wystarczył jeden niezłomny: Zbigniew Herbert, który wyznaczył twórcom linię wierności ojczyźnie. Mając świadomość, iż nie będzie ich wielu, głosił: „i jeżeli Miasto padnie a ocaleje jeden – on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania – on będzie Miasto”.

Nie ma nikogo, kto z pozycji autorytetu nie tylko moralnego, ale również patriotycznego powiedziałby w imieniu Polaków „Non possumus” wobec prób wciągania ich w prowadzoną przez ideologów transatlantyzmu wojnę z Rosją na Ukrainie; wobec wycieńczającego polski naród uzbrajania neobanderowskiej władzy w Kijowie. Nie ma nikogo, choć historia pokazuje, jak wyrażone w porę „Non possumus” – wypowiedziane niegdyś przez apostołów Piotra i Jana wobec Sanhedrynu zabraniającego im głoszenia nauki Chrystusowej („albowiem nie możemy tego cośmy widzieli i słyszeli nie mówić”) może stać się najsilniejszą bronią w walce o duchowe i moralne przetrwanie. W wymiarze historyczno-kulturowym przykładem tego jest stanowisko episkopatu Polski, które 21 maja 1953 r. prymas kardynał Stefan Wyszyński przekazał Bolesławowi Bierutowi w formie memoriału odrzucającego totalitarne próby podporządkowania Kościoła komunistycznym władzom.

Memoriał był odpowiedzią na ataki wymierzone w Kościół katolicki oraz na próby podporządkowania jego Episkopatu komunistom. Zakończenie tego dokumentu stanowiło credo działalności Kościoła w Polsce pojałtańskiego porządku: „Rzeczy Bożych na ołtarzu cesarza składać nam nie wolno. Non possumus! (Nie możemy)”. Jego realizacja sprawiła, iż autorytet Kościoła w epoce PRL nie tylko nie doznał uszczerbku, ale przeciwnie – umocnił się. Na nim oparł się etos Solidarności, która przygotowała polskie społeczeństwo do bezkrwawego wyjścia z komunistycznego systemu. Obecne milczenie polskich hierarchów wobec udziału Polski w przygotowaniach do pełnoskalowej wojny światowej rodzi konsternację wiernych i poczucie porzucenia w sytuacji egzystencjalnie ekstremalnej.

Niestety, również katolickie media nie oparły się pokusom „ołtarza cesarza”. Jaskrawym tego przykładem jest „Nasz Dziennik”, który pierze mózgi wierzących Polaków propagandą transatlantycko-natowską oraz wyjątkowo agresywną rusofobią. I choć taka postawa jest sprzeczna duchem z chrześcijaństwa, nikt się jej nie wstydzi, nikt za nią nie przeprasza. W majestacie przymiotników: katolicki, chrześcijański przeinaczane są m.in. wypowiadane każdego dnia w polskich świątyniach słowa „przekażcie sobie znak pokoju” na zgodne z polityką „ołtarza cesarza” propagandowe przekazywanie znaków wojny. Ten fałsz w sferze religijno-kulturowej jest konsekwencją jej zdominowania przez sferę ideowo-polityczną.

Przepaść neopogaństwa

Potęguje go kultura zachodnia, kształtowana na fundamencie antymetafizycznych, ateistycznych ideologii, burzących nie tylko dotychczasowy dorobek cywilizacyjny Zachodu, ale również zbudowany przezeń na gruncie chrześcijaństwa porządek moralny. Nie bez powodu ekstremistyczne ideologie genderyzmu, dehumanizującego ekologizmu, wojującego feminizmu są antychrześcijańskie. Ich zadaniem jest ukształtowanie nowego człowieka na wzór homo sovieticusa. Ten zaproponowany przez Włodzimierza Iljicza Lenina miał być realizacją wizji antropologicznej Mikołaja Czernyszewskiego, prezentującej model ludzkiego indywiduum totalnie podporządkowanego budowie socjalistycznej wersji raju na ziemi bez Boga. Leninowska koncepcja homo sovieticusa podporządkowała totalitarnymi metodami całość ludzkiego życia zaistnieniu komunistycznej „świetlanej przyszłości” jako ostatecznego etapu dziejów.

Nowy człowiek kształtowany w tej chwili przez ekstremistyczne ideologie zachodnich globalistów ma być istotą bez adekwatności – bez tożsamości osobowej, płciowej, kulturowej, religijnej. Taki człowiek – całkowicie dyspozycyjny, kontrolowany przez niewidzialną władzę – jest potrzebny zachodnim globalistom – z Klaussem Schwabem, założycielem Światowego Forum Ekonomicznego w Davos na czele. Współczesnemu nowemu człowiekowi wystarczy wmówić, iż może osiągnąć stan boskości, jak głosi tytuł jednej z książek doradcy Schwaba, izraelskiego profesora Juwala Harari: „Sapiens. Od zwierząt do bogów”. Taki człowiek-bóg, pozbawiony podstawowych form tożsamości, kontrolowany dzięki najnowszym technologiom transhumanistycznym nie wie, iż wszystko, co robi jest w interesie „złotego miliarda” eksploatującego pozostałe osiem miliardów ludzkości. Euforia towarzysząca osiąganiu boskości w wydaniu Harariego odcina współczesnego nowego człowieka od prawdy o nim samym.

Największy stopień euforii zapewniają okłamywanym ludziom programy ideologii genderowej. Manipulacja płcią i związanymi z nią rolami kulturowo-społecznymi kobiety i mężczyzny osiągnęły apogeum w kulturze i życiu społecznym, uzyskując w świecie Zachodu gwarancje ustawodawcze na gruncie tzw. praw mniejszości seksualnych. Najwięcej przykładów realizacji owych praw dały Stany Zjednoczone, przewodząc rozpoczętej w 1968 roku rewolucji kulturalnej i lansując guru jej filozofii – Herberta Marcuse. To on przejął marksistowską tezę Antonio Gramsciego o skuteczności rewolucji na polu kultury. Również on wskazał warunek tej skuteczności: odrzucenie chrześcijańskich norm etycznych, którymi przepojona była dotychczasowa kultura zachodnia. Miejsce tych uniwersalnych norm zajęły antywartości.

Trwająca ponad pół wieku rewolucja kulturalna na obecnym etapie osiągnęła najwyższy poziom wrogości do chrześcijaństwa i jego wartości. Jej symbolicznych znakiem firmowym stała się uroczystość otwarcia Igrzysk Olimpijskich 2024 w Paryżu. To była apoteoza genderyzmu – wzmocnionego elementami satanizmu – którego punktem kulminacyjnym było szyderstwo z Ostatniej Wieczerzy oraz z samego Chrystusa.

Odrzucenie uniwersalnych norm etycznych, jakie dało światu chrześcijaństwo, przyniosło chaos nie tylko moralny, ale również cywilizacyjny. Zniknęły absolutne i obiektywne zasady życia zarówno indywidualnego, jak i społecznego. Wolność człowieka, którą klasyczna filozofia wiąże w sposób nierozerwalny z odpowiedzialnością – została zredukowana do infantylnej samowoli. Każdy może wszystko, zgodnie bowiem z tezą bohatera „Braci Karamazow” Fiodora Dostojewskiego – socjalisty Iwana Karamazowa: „Jeśli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone…”

Z punktu widzenia cywilizacyjnego to jest cofnięcie do epoki pogaństwa, którą cechuje anarchia moralna, niski poziom świadomości i samoświadomości etycznej, nieznajomość prawa naturalnego, uzyskującego dopiero w epoce Cycerona i Seneki sankcję obowiązku moralnego. Najbardziej spektakularne świadectwo współczesnego neopogaństwa – zapisujące się w historii jako z założenia amoralne – daje od 1968 roku kultura zachodnia. Jej aksjologiczne atrybuty to programowa ucieczka od wszelkich form prawdy, kult grzechu, fascynacja złem – nade wszystko najróżnorodniejszymi dewiacjami seksualnymi – promocja demonizmu i „magii” kultur pierwotnych, dyskredytacja cywilizacji europejskiej jako chrześcijańskiej. Kultura Zachodu XXI wieku nie ma nic do zaproponowania współczesnemu światu oprócz anarchii moralnej cofającej nas do epoki pogaństwa. Ten kierunek rozwoju stał się, niestety, możliwy dzięki prawodawstwu zachodniemu ukierunkowanemu na kształtowanie nowego typu homo sovieticusa.

Osobnicy odrzucający porządek moralny w relacjach społecznych występowali w każdej epoce i niemal w każdym pokoleniu. To anarchiści, którzy ponad ład moralny przedkładają chaos, dezynwolturę, samowolę. W każdej z tych form burzenia uświęconego tradycją i prawem porządku przejawia się infantylny brak odpowiedzialności za dobro wspólne, manifestacja nieposkromionego egoizmu i egotyzmu, niezdolność do budowania harmonijnych relacji społecznych. W każdej epoce anarchizm nosił znamiona pogaństwa. Jednak w żadnej z poprzednich nie osiągnął takiego panowania w sferze moralności, jakim cieszy się obecnie. W każdej epoce kusił często wybitne umysły, gdyż dawał im poczucie tworzenia czegoś nowego na gruzach starego. Odkrył to pierwszy teoretyk anarchizmu, dziewiętnastowieczny rosyjski rewolucjonista Michaił Bakunin, głosząc pogląd, iż euforia niszczenia jest euforią tworzenia. Jednak w tej chwili ta pokusa ma charakter buntu metafizycznego, którego celem jest zmiana statusu istnienia buntowników.

Dla współczesnych anarchistów najważniejsza jest bowiem euforia niszczenia porządku moralnego, dająca im poczucie boskości, o której marzą wyznawcy Harariego. Dla niej spychają ludzkość w przepaść neopogaństwa.

Prof. Anna Raźny

fot. wikipedia

Myśl Polska, nr 35-36 (25.08-1.09.2024)

Idź do oryginalnego materiału