Mariusz Błaszczak, były już na szczęście minister obrony narodowej, postanowił wziąć się za to, co najwyraźniej najlepiej mu wychodzi – wchodzenie w polityczne awantury. Tym razem nie w siedzibie PiS, a w samym centrum Warszawy, gdzie z typowym dla PiS-u brakiem elegancji i kultury zaatakował protestujących, którzy odważyli się wyrazić sprzeciw wobec kultu jednostki.
Błaszczak, jak przystało na “wybitnego” przedstawiciela PiS-u, nie ograniczył się tylko do pyskówki. Nie, on musiał iść o krok dalej, oskarżając protestujących o „zdradę” i rzekome wspieranie rosyjskiej propagandy. Tak jakby każda krytyka PiS-u była automatycznie częścią „rosyjskiego spisku”. To retoryka, która już dawno przekroczyła granice śmieszności, ale niestety przez cały czas trzyma się mocno w słownikach tej partii.
Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. |
Obrzydliwe słowa Błaszczaka wpisują się w długą tradycję kłamstwa smoleńskiego, które od lat jest orężem PiS-u w walce o utrzymanie władzy. Nieudolny minister, który zamiast dbać o bezpieczeństwo kraju, spędzał czas na odprawianiu smoleńskich rytuałów, teraz próbuje pouczać innych o kulturze. Jakiej kulturze? Kulturze PiS-u, która polega na kradzieży placu w centrum Warszawy, by przez lata odprawiać tam bałwochwalcze ceremonie ku czci brata Jarosława Kaczyńskiego? To nie tylko brak kultury, to jawna bezczelność.
Błaszczak i Kaczyński zawłaszczyli przestrzeń publiczną dla własnych celów, zamieniając centrum Warszawy w miejsce politycznych modlitw i kultu jednostki. Polacy przez lata byli zmuszani do znoszenia tej farsy, ale protesty, takie jak te, które Błaszczak tak głośno potępił, pokazują, iż ludzie mają tego dość. Bo ile można znosić? Kiedyś musiał nadejść dzień, w którym obywatele odzyskają swój plac, swoją przestrzeń i – przede wszystkim – swoje prawo do prawdy.