Zwolennicy rządu Tuska: 32 procent, zwolennicy rządu Morawieckiego w listopadzie 2023 roku po przegranych wyborach: też 32 procent. Przeciwnicy rządu Tuska: 40 procent, przeciwnicy rządu Morawieckiego w listopadzie 2023 roku po przegranych wyborach: 44 procent. Zadowoleni z premiera Tuska: 36 procent, zadowoleni z premiera Morawieckiego w listopadzie 2023 roku po przegranych wyborach: 36 procent. Niezadowoleni z premiera Tuska: 54 procent, niezadowoleni z premiera Morawieckiego w listopadzie 2023 roku po przegranych wyborach: 53 procent. Te "ciekawe liczby" zestawił ostatnio portal 300polityka na podstawie danych CBOS-u. Po roku rząd KO-Lewica-TD ma tak kiepskie notowania jak pisowska władza po ośmiu latach, a transparent z jakiejś koderskiej demonstracji - "Wokulski lepiej radził sobie z Łęcką niż rząd z rządzeniem" - znów świetnie pasuje.
REKLAMA
Co u licha się dzieje, iż "szczerzy demokraci" tak słabo dowożą? Gdzie tkwi błąd, iż społeczeństwo nie docenia "uśmiechniętej Polski"? Głównym winowajcą jest antykaczyzm, a adekwatnie jego najbardziej szkodliwe dla rządu i obywateli skutki uboczne.
Zobacz wideo Twardoch: Pogarda konstytuuje polską inteligencję
"Duda-dupa" i inne mądrości
Platforma i PiS nie przepuszczą żadnej okazji, żeby osłabić Polskę, jeżeli tylko przy okazji mogą wzmocnić polaryzację - kaczyzm kontra antykaczyzm - i nasikać sobie do mleka. Pod koniec roku premier Tusk zrezygnował ze starań o organizację szczytu unijnego w Warszawie na start naszej prezydencji, chociaż taki szczyt by się Polsce przydał. Otwierałby go - zgodnie z protokołem dyplomatycznym - prezydent Duda, więc nie, nie, pięknie dziękujemy, a w ogóle, to byłyby zbyt duże korki w Warszawie (ten argument z pokerową miną wygłosił poseł Szczerba). Zamiast szczytu UE zorganizowano w Warszawie nudziarski koncert, żeby rząd mógł się fetować w spokoju we własnym znakomitym towarzystwie przy niemal zerowym udziale kogokolwiek ważnego spoza Polski. Duda na ten koncert nie przyszedł, pojechał szusować i obmyślać zemstę.
Niebawem napisał list do rządu w sprawie izraelskiego premiera Netanjahu, żeby teraz Tusk miał zgryz i się samozaorał, co zresztą natychmiast nastąpiło. Oto po ośmiu latach dudlenia o państwie prawa, "europejskich trybunałach, których postanowień trzeba przestrzegać", premier posłał te zasady w diabły i ogłosił światu, iż Polska ma gdzieś Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze i zbrodnie wojenne Netanjahu w Gazie. "Zapraszamy pana zbrodniarza wojennego do Polski serdecznie, a międzynarodowe umowy niech się idą ganiać" - taki komunikat usłyszała Ameryka, Europa i Rosja (która w stosownym momencie z pewnością to w propagandzie wykorzysta). Jeszcze żeby faktycznie Netanjahu chciał tu przyjechać, wtedy ten dylemat byłby rzeczywisty, ale on tu się choćby nie pojawi. Cała sprawa to wyłącznie wyścig dwóch polskich skłóconych obozów w podlizywaniu się Trumpowi, przy czym nie tyle chodzi to, żeby samemu coś u Trumpa zyskać, tylko żeby przeciwnik polityczny nie zarobił u niego punkcików jako siła bardziej proizraelska.
Odpowiedzialne elity w takiej sytuacji załatwiłyby rzecz - jak mawia Putin - "na domówce", czyli dogadały się po cichu i wysłały Trumpowi pojednawczy dyskretny list, iż jakby Natenjahu przyjechał, to go nie aresztujemy, ale ponieważ nie przyjeżdża, to, Szanowny Panie Prezydencie, nie będziemy tego naszego stanowiska rozgłaszać, żeby sobie kwasów w Europie nie robić, mówimy to tylko Panu, gdyż tak jak Pan popieramy Izrael całym sercem oraz całujemy Pana - Najgenialniejszego Prezydenta Wszechczasów - w co tylko Pan nam nadstawi. I to by pewnie wystarczyło. Niestety radykalny antykaczym nie pozwala zachować się racjonalnie, dogadać Tuskowi z Dudą (albo Dudzie z Tuskiem), tylko każe zachować się tak, żeby nie denerwować swoich tłiterowych oszołomów ("Duda-dupa, he, he, Duda-dupa" kontra "Ryży Niemiec, he, he").
Chaos w rządzie, a premier tłituje o Kaczorze
Gabinet Tuska produkuje momentami taki chaos, iż okres pandemii wydaje się okresem względnego porządku, a zamykanie i otwieranie lasów pokazem zegarmistrzowskiej precyzji. Raz kredyt "zero procent" jest, raz go nie ma, potem na chwilę znowu jest, potem znika. Raz orzeczenia Izby Kontroli Sądu Najwyższego obowiązują, a za chwilę nie obowiązują. Jednego dnia porodówki w małych miastach minister Leszczyna likwiduje, drugiego dnia nie likwiduje. Raz CPK to "pilnowanie łąki pod Baranowem, he, he", a raz wspaniały projekt rozwojowy pana Laska. Raz ustawę o związkach partnerskich rząd zgodnie przyjmuje, a wieczorem jednak: "Po naszym trupie, w życiu!". Jednego dnia program "Czyste Powietrze" jest i działa, obywatelu, zbieraj faktury i składaj wniosek o dofinansowanie, a następnego dnia bez uprzedzenia "Czyste Powietrze" znika, obywatelu, bujaj się, może coś będzie w marcu, nikt nic nie wie, nie zna się, pan pójdzie zapytać do innego okienka.
Część tych spraw to naturalne różnice między partiami koalicji, ciężko takich tarć uniknąć w sprawie związków partnerskich, ale poziom chaosu znacznie to przekracza i sprawia wrażenie, jakby nikogo nie interesowało sprawne zarządzanie. W tym samym czasie premier, zamiast ogarniać ten chaos, zajmuje się tłitowaniem o "zdradzie dyplomatycznej Macierewicza", wymyślaniem bardzo śmiesznych żartów o Dudzie oraz wygrażaniem Kaczyńskiemu od ruskich agentów. Jest w tym jakaś logika. Najwyraźniej antykaczyzm ma zastąpić ludowi masło i bułki, nie pierwszy raz jakiś Król Słońce popełnia ten sam błąd wciąż od nowa.
W sądach miało być lepiej, jest gorzej
Przez rok nie wprowadzono żadnej reformy usprawniającej pracę sądów. Cyfryzacja akt? Odciążenie sędziów? Dofinansowanie sądowej administracji? Nic z tych rzeczy. Przeciętny obywatel zgrzyta zębami na przewlekłość spraw jeszcze większą niż za PiS-u. Dlaczego przez rok nic nie zrobiono? Bo resort nie ma na to czasu. Minister Bodnar zajęty jest pokazywaniem rozliczeniowej krzepy, wymianą kadr oraz odbijaniem plastikowych siekierek rzucanych mu w plecy przez Giertycha. Innymi słowy: minister Bodnar nie jest skupiony na poprawianiu sądownictwa, skracaniu mitręgi obywateli ani choćby na "przywracaniu praworządności" (resort dotąd nie przygotował projektów stosownych ustaw), ale na obronie swojej pozycji przed jastrzębiami z własnego obozu, którzy dudnią o "wsadzaniu tu i teraz", "nieistniejących sędziach", "nieistniejących wyrokach", "delegalizacji PiS" i innych cudach na kiju. Jaskiniowy antykaczyzm zjadł Bodnarowi niemal całą agendę, on prawdopodobnie wie, iż to bez sensu, ale jak tylko próbuje działać w sposób bardziej rozsądny, zaraz słyszy wrzaski, iż jest za miękki i trzeba go wymienić na kogoś, kto "rozliczy pisowców tu i teraz" oraz "wyrzuci neosędziów".
Oszołomski róg obfitości w prokuraturze
Podległa Bodnarowi prokuratura - wiem to z wewnątrz - przeżywa w tej chwili prawdziwą "klęskę urodzaju". Nie może prowadzić planowej roboty, ponieważ codziennie zalewana jest potokami rozliczeniowej sraczki: a to "zdrada dyplomatyczna" Macierewicza, którą trzeba obrabiać priorytetowo, a to dwadzieścia trzy doniesienia na Kaczyńskiego za wszelkie możliwe zbrodnie, a to zawiadomienie "zespołu ds. rozliczeń" na Morawieckiego i Ziobrę za to, iż "blokowali KPO, a to było jedno z największych przestępstw PiS" (i co niby prokurator ma z takim zawiadomieniem zrobić?), a to pięćdziesiąt nowych spraw z czterech antypisowskich komisji sejmowych.
Wszystkie te sieriozne bumagi z punktu widzenia skuteczności procesowej są mniej więcej tak precyzyjne jak enerdowski młot udarowy, ale niech se prokuratorzy jakoś to przekują w akty oskarżeń, najlepiej na cito. Z rozliczeniowego rogu obfitości oczywiście nic nie wynika, poza niebywałym bałaganem. W tym samym czasie Ministerstwo Sprawiedliwości ma puste szuflady, nie zdołało przygotować nie tylko reform usprawniających pracę sądów, ale także nie ma projektów ustaw przywracających praworządność w TK i SN, których Duda by oczywiście nie podpisał, ale mógłby je gwałtownie podpisać Trzaskowski (gdyby tylko te projekty istniały).
Winny mizerii nie jest żaden "pisowski deep state", który bruździ w departamentach i spowalnia, tylko marnowanie całej energii na nieustanną rywalizację w antykaczyzmie z zakapiorami z własnego obozu, którzy co rusz pod Bodnarem i Kornelukiem ryją, trzeba się z nimi ścigać na radykalizm, udowadniać, iż się nie jest wielbłądem, bo inaczej tłiter wypisuje, iż "Bodnar to miękiszon", a Korneluk to "ukryty pisowiec", nie daj boże "kierownik" to przeczyta i się wścieknie.
Było "ucho prezesa", jest "ucho kierownika"
To, co mówią w TVN24 i piszą na tłiterze politycy obecnej władzy, często skierowane jest nie do zwykłych ludzi, tej czy innej grupy wyborców, tylko do tego jednego jedynego najważniejszego ucha. PiS robił tak samo i się na tym okropnie przejechał - sprokurował sobie kompletny zanik dyskusji i armię potakiwaczy, którzy utwierdzali prezesa w najgłupszych błędach. w tej chwili Platforma przechodzi podobny proces z szybkością krótkiego kursu WKP(b). Dobrze to widać, kiedy się prześledzi powyborczą radykalizację takich osób jak Trela i Szczerba, rozsądni skądinąd ludzie z mienszewików stają się nagle bolszewikami, wypisują głupoty w stylu "zdelegalizować PiS", a wszystko po to, by do ukochanego ucha trafić i zademonstrować rewolucyjny zapał. Rozenek - który nigdzie się nie dostał, więc musi teraz tym pilniej terminować - rozpisuje się wręcz o "rozbiorze Ukrainy", co go planowali, panie dziejaszku, Kaczyński z Putinem, na Nowogrodzkiej już choćby kreślono mapy rozbiorowe, o czym Rozenek osobiście słyszał, jak przechodził z tragarzami.
Prawidłowość w PO jest taka: im ktoś mniej pewny swojej pozycji w partii, tym bardziej się antykaczystowsko radykalizuje, po czym dość gwałtownie odlatuje w kosmos z postulatami w rodzaju "zdelegalizować PiS" i spiskowymi teoriami, iż wybory w 2020 roku wygrał tak naprawdę Trzaskowski, tylko "w DPS-ach dosypano głosów na Dudę".
Radykalny antykaczym nie służy realnym rozliczeniom (raczej je kompromituje), nie popycha spraw do przodu (raczej spowalnia, bo produkuje głównie zamieszanie), jego jedyną funkcją jest zaistnienie na tłiterze i w tytułach głównych portali ("Rozenek ostro o Kaczyńskim"), budowanie swojej pozycji w partii oraz zapunktowanie u "kierownika". To właśnie dlatego, gdy ludzie na bazarkach rozmawiają o cenach energii, politycy rządowi rozkosznie tłitują o "zbrodni dyplomatycznej Macierewicza", jakby byli mieszkańcami jakiegoś antykaczystowskiego Marsa, gdzie problemy dnia codziennego nie istnieją, a miejscowa marsjańska ludność wiwatuje na cześć rozliczeń i domaga się w tysięcznych listach powołania siedemnastu nowych komisji ds. pisowskich zbrodni.
Miało być wszystko, nie będzie nic
Przyjrzyjmy się dwóm głośnym sprawom, które rząd mógł wygrać, bo obie są dość oczywiste i proste, a jednak je przegrał: chodzi o dotację dla PiS i ucieczkę Romanowskiego. Władza pokazała własną nieskuteczność i ćwokowatość, czego Polacy bardzo nie lubią, a obie te klęski są efektem przedobrzenia z antykaczyzmem. Gdyby nie pohukiwania o "rozliczeniach tu i teraz", gdyby nie to, iż prominentni politycy PO wygrażają od pisowców i "dipstejtów" każdemu urzędnikowi państwowemu, który zgłasza jakiekolwiek rozsądne wątpliwości, to Romanowskiego by nie aresztowano na łapu-capu, tylko na spokojnie po zdjęciu immunitetu Rady Europy, wtedy sąd by go pewnie nie zwolnił i nie byłoby ucieczki do Orbana. jeżeli prokurator, który chce się drobiazgowo przygotować, żeby sprawa w sądzie się nie rypła, słyszy w mediach od polityków władzy oskarżenia o "spowalnianie" i "brak determinacji w przywracaniu demokracji", no to ma Platforma kuku na własne życzenie.
Ten sam mechanizm zadziałał przy sprawie dotacji dla PiS. Wszyscy rozsądni ludzie - łącznie z niektórymi pisowcami - uważali, iż jakaś kara za pikniki i spoty finansowane na lewo się należy. PKW wyceniła to na 3,6 mln zł, pomnożyła razy trzy (bo tak wylicza się karę), co dało razem ponad 10 mln zł. Ta kwota miała być obcięta PiS-owi nie tylko z dotacji (to zwrot pieniędzy na kampanię wyborczą), ale także obcięta z corocznej subwencji (to z kolei kasa z budżetu, którą partie dostają na działalność). Razem do kupy PiS miał stracić 50 ze 142 mln zł, które do kolejnych wyborów w 2027 roku mu przysługują. Kara dotkliwa, ale nie mordercza, czyli bardzo zgodna z polskim "potarmosić, a nie zabić".
Niestety radykalny antykaczym nie pozwolił na tym poprzestać, zaczął wołać "Więcej! Śmielej!", maksymaliści rozpoczęli starania, żeby PiS-owi odebrać wszystkie pieniądze, czyli 142 miliony. Mecenas Kalisz z PKW uskrzydlony chwilowym benefisem w TVN24 i okadzony miłością tłiterowych oszołomów stawał się coraz bardziej radykalny z każdą kolejną publiczną wypowiedzią. Kiedy więc na końcu tego wyścigu po antykaczystowską palmę pierwszeństwa okazało się, iż PKW ma odebrać PiS-owi nie część, ale wszystkie pieniądze - "To naturalna konsekwencja tego, co dziś przegłosowaliśmy!" - rozsądniejszym członkom tego gremium ręka jednak zadrżała, bo to by oznaczało zmianę reguł gry w polskiej polityce.
Wyobrażacie to sobie? Główna partia opozycyjna ma ZERO złotych na kampanię i działalność, a główna partia rządowa bierze 135 milionów (tyle dostanie KO do 2027 roku). Trzaskowski wygrywa wybory prezydenckie, po czym pisowcy mają prosty pretekst, żeby wybór w przyszłości podważyć i unieważnić: "Nie było równej rywalizacji, bo tamci zabrali nam wszystkie pieniądze". Co więcej: sąd - choćby uczciwy i niepisowski - może taką argumentację uznać, a przynajmniej będzie musiał ją rozważyć. Dawanie PiS-owi do ręki argumentów, żeby mógł podważać legalność prezydenta z PO, to dobry przykład, jak antykaczyzm (i każdy inny pusty radykalizm) sam sobie obcina, a to rączkę, a to nóżkę. Nieco to przypomina rozochoconego ułana z rysunków Mrożka.
Polska profesura biega po wsi z kłonicą
Fanatyczny antykaczyzm zaraził niemal całe zaplecze intelektualne "obozu demokracji". Ciężko patrzeć, jak ludzie z naukowym dorobkiem, zasłużeni dla III RP, która mimo wszystkich swoich wad była polskim sukcesem, pogrążają się w odmętach antykaczyzmu, odbierającego im rozum i rzetelność ocen. Ostatnie występy medialne panów Zolla, Rzeplińskiego, Safiana, Tulei, Hermelińskiego - "Nie wypłacać dotacji!", "Nie uznawać wyroków!", "Ten sąd jest nieistniejący i każdy to wie!", "Ten wyrok jest nieistniejący i to oczywiste!" - nie mówią nam niczego o faktycznym stanie prawnym, natomiast mówią wszystko o antypisowskich emocjach szanownej profesury.
Nasi "eksperci" i nasze "autorytety" nie są siłą mitygującą polaryzację w polityce, nie są strażnikami dobra wspólnego, mózgowcami, którzy raczej komplikują rzeczywistość, a nie ją nadmiernie upraszczają. Stali się natomiast tanimi fachurami od cięcia blatu wyrzynarką. Profesura w Polsce uprawia już tylko prostą dychotomię niemal z Orwella: Kaczyński nie drukuje wyroków TK - źle, Tusk nie drukuje - dobrze, Kaczyński nie uznaje wyroków SN - źle, Tusk nie uznaje - dobrze. Gdyby Platforma wpadła jutro na pomysł, iż wszyscy pisowcy powinni nosić żółte opaski, też prawdopodobnie znajdzie profesora z wielkim nazwiskiem, który wprost z konstytucji taką rzecz wywiedzie "w sposób oczywisty". Krzysztof Bosak mówi, iż prawnicze elity się w tej chwili prostytuują, i wypada się z nim zgodzić.
TSUE znów musi pilnować "szczerych demokratów"
Chichot historii polega też na tym, iż - podobnie jak za PiS - praworządności w Polsce przez cały czas musi pilnować TSUE i ETPCz. Oto niedawno TSUE wstrzymał toksyczny pomysł rządu (podsunięty Bodnarowi przez Iustitię), żeby neosędziów uznać za "nie-sędziów" i hurtowo wywalić z zawodu. Europejskie trybunały, które brały nas kiedyś w obronę przez "panem prezesem", teraz wzięły nas w obronę przed "panem kierownikiem", odpisały rządowi, iż neosędziowie - choć powołani w procedurze obarczonej wadą - z zasady są jednak sędziami, a ich wyroki obowiązują, choćby dlatego, iż obywatele muszą mieć jakąś pewność prawa. Trawestując prawniczą gadkę TSUE: "Nie mogą politycy przy pomocy ustawy wywalać sędziów z zawodu, choćby jeżeli w ich powołaniu uczestniczyła wadliwa KRS, bo to naruszenie podstawowej zasady trójpodziału władzy. Neosędziów mogą zweryfikować tylko sądy, i to indywidualnie, z prawem do odwołania, a nie na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej". Wynalazki wojującego antykaczyzmu - jak "nieistniejący sędzia" i "nieistniejący wyrok" - TSUE właśnie zamienił w kupę gnoju, mimo to przez cały czas ten gnój jest rozrzucany widłami przez szacowną profesurę w studiach telewizyjnych i salach uniwersyteckich, a my jesteśmy przekonywani, iż pachnie fiołkami.
To straszny paradoks, iż nie tylko pisowców, ale również naszych "szczerych demokratów" Europa musi uczyć zasad państwa prawa i pilnować, żeby nie krzywdzili własnych obywateli. Bo domyślacie się chyba, co by było, gdyby pomysły radykalnego antykaczyzmu - usuwamy jedną trzecią sędziów, bo "nigdy nie byli sędziami" - wprowadzić w życie? Kto by miał z tego kuku? Bodnar z Safjanem i Markiewiczem czy jednak zwykły Kowalski, który nie doczeka wyroku w sprawie spadkowej przez kolejnych dziesięć lat?
TSUE jasno stwierdził, iż bardaku pozostawionego przez PiS nie wolno czyścić pisowskimi metodami, które tylko zwiększą ten bardak, a poza tym żaden "kierownik" ani żaden "prezes" nie może decydować, czy jakiś wyrok (choćby wadliwy) jest ważny, czy nieważny, ma to robić sąd (jeśli orzeknie "nieważność postępowania", wyrok jest wycofywany z obiegu prawnego). Rząd natomiast powinien napisać ustawę, która by dawała jasną ścieżkę, jaki ma wyglądać SĄDOWY tryb oceny takich wyroków oraz do kiedy ma taka weryfikacja trwać (nie powinna zbyt długo). Tego gotowego projektu wciąż nie ma i nie przez kaczyzm czy Dudę, ale właśnie przez antykaczym, który woli gonić króliczka, roztaczać zapaszek moralnej słuszności, dudnić, dudlić, hałasować, cisnąć się, unosić, wzmagać i pobrzękiwać, ale żeby zejść na ziemię i cokolwiek załatwić, to już niekoniecznie, a wręcz pachnie to zdradą oraz symetryzmem.