Niewygodna prawda o klimacie. Nikt nie chce jej usłyszeć [OPINIA]

2 godzin temu

Stan ziemskiego klimatu ze złego staje się krytyczny. Bardzo poważne skutki globalnego ocieplenia – dużo gorsze niż te, których już doświadczamy, czekają nas nie za sto lat, ale w najbliższych dekadach. Naukowcy ostrzegają, iż system klimatyczny Ziemi znalazł się w zupełnie nieznanym dotąd stanie. Jednak wiele osób, od polityków. przez dziennikarzy, po „zwykłych Kowalskich” zdaje się nie dostrzegać zmian klimatu.

Kiedy słuchamy lub czytamy serwisy informacyjne, możemy natknąć się na bardzo wiele najróżniejszych tematów. Większość tego, co do nas trafia, to szum informacyjny, który zabiera nam czas, zużywa naszą energię i uwagę.

  • Czytaj także: Zapomniana rozmowa Muska z Trumpem. Przed czym ostrzegał nas najbogatszy człowiek świata?

Problem, którego wolimy nie widzieć

Co gorsza, te naprawdę najważniejsze problemy współczesnego świata pojawiają się w mediach rzadko. Zbyt rzadko. Bo jak często słyszycie na przykład o skażeniu środowiska substancjami zaburzającymi naszą gospodarkę hormonalną i zmniejszającymi płodność lub o zanieczyszczeniu wody i żywności mikro- i nanoplastikiem? Albo choćby o czekającej nas tu, w Polsce, katastrofie demograficznej?

Bodaj najważniejszym takim dość skrzętnie omijanym problemem jest jednak zmiana klimatu, która w ciągu ostatnich paru lat zauważalnie przyspieszyła. I o której prawie żadne media głównego nurtu nie informują nas tak, jak powinny. Za to często możemy natknąć się na informacje nieprawdziwe, na negowanie, a przynajmniej bagatelizowanie tematu. Także w Polsce są ludzie, uznawani za poważnych dziennikarzy, którzy piszą lub opowiadają bzdury na temat klimatu – choćby Witold Gadomski, Łukasz Warzecha czy Robert Mazurek, ale i wielu innych.

A przecież jeżeli popatrzymy na najważniejsze wskaźniki mówiące nam, jak daleko zaszły i jak szybkie są zmiany klimatyczne, okaże się, iż sytuacja jest bardzo poważna. I to zarówno jeżeli chodzi o podstawową przyczynę problemu – emisję dwutlenku węgla (CO2), jak i jej skutki. A te skutki to wzrost średniej globalnej temperatury Ziemi (globalne ocieplenie), coraz bardziej „duszne” powietrze, którym oddychamy czy wreszcie podnoszenie się poziomu mórz i oceanów.

Dane, koło których nie należy przechodzić obojętnie

Średnia roczna globalna emisja gazów cieplarnianych (w przeliczeniu na CO2) w latach 2015–2024 przekroczyła 53,6 miliarda ton. To około 100 tys. ton na minutę! „W przeliczeniu”, bo poza dwutlenkiem węgla, którego ze spalania paliw kopalnych (bez uwzględnienia wylesiania) powstaje rocznie ok. 37 mld ton, emitujemy też inne gazy cieplarniane. Najważniejsze z nich to metan (CH4), główny składnik gazu ziemnego, oraz podtlenek azotu (N2O). I nie ma żadnych wyraźnych przesłanek ani oznak, iż w najbliższym czasie globalne emisje którejkolwiek z tych substancji spadną.

Co gorsza, coraz szybciej rośnie też stężenie dwutlenku węgla w atmosferze Ziemi – w ostatnich dwóch latach przyrost ilości CO2 w atmosferze był rekordowy. Dzieje się tak dlatego, iż coraz słabsze są mechanizmy i zjawiska odpowiadające za pochłanianie nadmiaru emitowanego przez nas CO2 – przy bardzo podobnym rok do roku poziomie emisji.

W rezultacie coraz więcej energii pozostaje w ziemskim systemie klimatycznym, a średnia temperatura powierzchni Ziemi gwałtownie rośnie. W ubiegłym roku po raz pierwszy przekroczyła 1,5 st. C powyżej poziomu sprzed epoki przemysłowej.

Półtora stopnia to dużo, czy mało?

Półtora stopnia może wydawać się niewielką wartością, ale taką nie jest. Choćby tylko dlatego, iż Ziemia nie ociepla się równomiernie. Arktyka ociepla się dużo szybciej niż okolice równika, a lądy – szybciej niż oceany. Średnia temperatura naszego kraju wzrosła już na przykład o ok. 3 st. C, czego skutkiem jest dotykająca nas od ponad dekady każdego roku susza. A także to, iż ostatnich latach praktycznie nie było u nas zimy, za to w kwietniu tego roku mieliśmy temperatury kiedyś rzadko spotykane choćby w lipcu (28 st. C). I żaden „zimny maj” niestety tego ponurego obrazu nie zmienia.

Co więcej, wartość 1,5 st. C pojawia się w Porozumieniu Paryskim – międzynarodowym porozumieniu klimatycznym zawartym w 2015 r. Jest to bowiem próg ocieplenia, którego nie powinniśmy w żadnym wypadku przekroczyć, jeżeli chcemy uniknąć bardzo poważnych skutków zmiany klimatu. Widzicie więc, iż ich już raczej nie unikniemy.

Poziom mórz, który od początku XX w. rósł wolno (mniej niż 2 mm rocznie), od 2019 r. przyspieszył do 4,3 mm rocznie. I niech was nie zmylą te pozornie małe wartości. Średni wzrost poziomu morza o 23 cm w ciągu ostatnich 125 lat przyczynił się do zagrożenia nisko położonych wysp i zwiększenia destrukcyjnej siły sztormów.

Wzrost o kolejne 20 cm do 2050 r. oznaczałby gigantyczne straty powodziowe w największych miastach przybrzeżnych świata. jeżeli zaś dojdzie do rozpadu niektórych lodowców Zachodniej Antarktydy, co jest już w zasadzie pewne, to wzrost poziomu morza będzie liczony w metrach, choć nie stanie się to oczywiście z dnia na dzień.

Morza też są coraz cieplejsze i coraz kwaśniejsze

Wzrost poziomu to niejedyny problem związany z oceanami, za który odpowiadamy jako ludzkość. Temperatura wody morskiej rośnie – globalne ocieplenie dotyczy przecież zarówno lądów, jak i wód. I podobnie jak w przypadku ekosystemów lądowych powoduje to wymieranie różnych gatunków. Co powinno zmartwić nie tylko wielbicieli pięknych, ale szczególnie wrażliwych na wysokie temperatury koralowców. A także każdego, kto lubi jeść morskie ryby.

Wody w morzach i oceanach są nie tylko coraz cieplejsze, ale i coraz bardziej kwaśne. To skutek nadmiaru dwutlenku węgla w powietrzu. Gaz ten rozpuszcza się w wodzie, tworząc słaby kwas węglowy – dokładnie tak, jak w napojach gazowanych. A choćby relatywnie niewielki wzrost kwasowości wody morskiej może mieć dramatyczne konsekwencje dla żywych organizmów, zwłaszcza tych, które mają wapienne muszle lub pancerzyki. Okazuje się, iż taki krytyczny poziom zakwaszenia osiągamy właśnie teraz.

Niewygodna prawda sprzedaje się słabo

Ponurych faktów i danych jest więcej, ale może wystarczy przerwać wyliczanie w tym momencie. O tym wszystkim, co właśnie przeczytaliście, wielu ludzi nie wie, albo co gorsza – woli nie wiedzieć, nie słyszeć, nie czytać. Zresztą choćby jakby chcieli, to w strumieniu zalewających nas informacji wcale nie jest łatwo znaleźć rzetelny przekaz. Dzieje się tak pewnie dlatego, iż żadna bardzo ponura, a dotycząca nas bezpośrednio prawda nie jest dobrze sprzedającym się, atrakcyjnym tematem. Ani dla dziennikarzy, ani dla polityków. Zwłaszcza jeżeli nie można wskazać szybkiego i w miarę bezbolesnego rozwiązania problemu, a tak jest właśnie w przypadku globalnego ocieplenia.

Skuteczna walka ze zmianą klimatu oznacza przecież mobilizację społeczeństwa i gospodarki na skalę nie taką, jak w czasie pandemii COVID 19, ale przynajmniej taką, jaka miała miejsce w czasie drugiej wojny światowej. Wymaga też od nas wszystkich daleko idącej zmiany stylu życia i wielu wyrzeczeń. Mało kto ma odwagę otwarcie to powiedzieć. A praktycznie nikt nie potrafi tego zrobić tak, by ludzie chcieli słuchać i działać.

Strusia strategia homo sapiens

Od strony psychologii naszego gatunku można pewnie zrozumieć, dlaczego nie chcemy przyjmować do wiadomości tego, iż wisi nad nami śmiertelne, egzystencjalne zagrożenie. A takim właśnie jest załamanie się systemu klimatycznego i wszystkie jego ponure konsekwencje. Jasne jest też, dlaczego nie chcemy usłyszeć tych, którzy nam o tym wszystkim przypominają. Od tysiącleci posłańcy niosący złe wieści nie tylko nie byli lubiani, co wręcz ryzykowali utratę życia.

Wolimy więc żyć tak, jakby nic złego się nie działo. Jakby zagrożenie było nie dość, iż niewielkie, to jeszcze odległe. Jeździmy wielkimi autami i latamy daleko na wakacje. Cieszymy się z budowy CPK, choć w obecnej sytuacji ta inwestycja nie tylko nie ma sensu, jest też nieetyczna. Szerzej, snujemy śmiałe i pełne optymizmu plany na przyszłość. Słowem, bal na Titanicu trwa w najlepsze.

Jednak to, iż zamkniemy oczy albo włożymy głowę w piasek, jak przysłowiowy struś, nie sprawi, iż jakiś problem zniknie. Zwłaszcza, jeżeli jest to zmiana klimatu, która nie tylko nie znika, ale gwałtownie narasta. Co nie powinno nas dziwić, bo nie robimy w praktyce nic, by było inaczej.

Ktoś może tu zaprotestować. Jak to nic? A inwestycje w czystą energię – wiatraki, panele fotowoltaiczne? Tak, inwestycje są dziś imponujące, a przyrost mocy w źródłach niskoemisyjnych – bardzo dynamiczny. Co z tego jednak, jeżeli ponad 80 proc. globalnego zużycia energii pierwotnej wciąż pochodzi z węgla, ropy i gazu, a wzrost udziału odnawialnych źródeł pozostaje daleko w tyle za rosnącym popytem na energię?

Ekościema

Co gorsza, jeżeli chodzi o narrację i polityki związane z klimatem, od lat wszechobecna jest hipokryzja, greenwashing (niezgrabnie tłumaczony na polski jako „ekościema”), biurokratyczne absurdy i pozorowane działania.

Pierwszy z brzegu przykład: około połowy nowych samochodów sprzedawanych dziś na rynku europejskim to SUV-y – wielkie, ciężkie auta, które „palą” – a zatem emitują – więcej niż mniejsze auta w tym samym wieku. W dodatku dużo większy jest ślad węglowy ich produkcji. A mimo to SUV-y są często promowane jako ekologiczne i czyste pojazdy. I coraz więcej takich samochodów jeździ po naszych drogach. A choćby elektryczny SUV niekoniecznie jest lepszy dla klimatu niż mniejsze auto spalinowe. Może też być dużo gorszy.

  • Czytaj także: Elektryk w Polsce nie jest wiele lepszy dla klimatu niż auto spalinowe. Dlaczego?

Atak na naukę i klimat

Około pół roku temu do wymienionych wyżej problemów doszły też nowe. Przede wszystkim jawny negacjonizm klimatyczny i bezprecedensowy atak na naukę, jaki ma miejsce w USA ze strony administracji Donalda Trumpa. Także (a może przede wszystkim) na badania dotyczące klimatu.

Trudno powiedzieć, czy Stany Zjednoczone, które wycofały się ponownie z Porozumienia Paryskiego, zmienią w najbliższej przyszłości skrajnie antyklimatyczny kurs. Bez tego kraju trudno sobie jednak wyobrazić skuteczne, ogólnoświatowe działania, mające na celu powstrzymanie katastrofy klimatycznej. A przynajmniej zadanie to będzie znacznie trudniejsze.

Zdając sobie z tego wszystkiego sprawę, niezwykle trudno jest zachować jakikolwiek optymizm. Ze względu na ogromną ilość gazów cieplarnianych, którą dotychczas wyemitowaliśmy, w najbliższych latach i dekadach bardzo dotkliwe skutki zmian klimatu są już nieuniknione. Jednak wciąż jest o co walczyć. To, jaki silny będzie kryzys klimatyczny wciąż w dużej mierze zależy od decyzji, jakie dziś podejmiemy. Wybory polityczne i gospodarcze mogą albo ten kryzys pogłębić, albo go znacząco złagodzić. Ignorowanie danych i faktów jest samobójstwem, a czasu w zwłokę już nie ma.

Zdjęcie tytułowe: shutterstock/ffolas

Idź do oryginalnego materiału