Kaja Puto: Minął już ponad tydzień, od kiedy Niemcy wprowadziły kontrole na wszystkich granicach lądowych. Jak to w praktyce wygląda?
Łukasz Jasiński: Podobnie jak na granicach z Polską, Czechami i Austrią, gdzie pojazdy kontrolowane są od dłuższego czasu. Kontrole są wybiórcze i mobilne, tj. przeprowadzane w różnych miejscach. Kluczem doboru jest przede wszystkim typ pojazdu. Zatrzymywane są głównie te auta, które teoretycznie mogą służyć do przemytu ludzi, czyli samochody dostawcze, osobowe z przyciemnianymi szybami, autobusy.
Polska, Czechy i Austria to kraje, którymi szlaki migracyjne prowadzą do Niemiec. Po co kontrolować granicę z Luksemburgiem, Belgią czy Francją?
To decyzja polityczna. Nie jest powiązana ze statystykami dotyczącymi migracji, które pokazują, iż między styczniem a końcem sierpnia br. w Niemczech złożono około 174 tysiące wniosków azylowych. W ubiegłym roku było to 300 tysięcy, w 2016 roku 745 tysięcy, a więc trend jest spadkowy. Oczywiście poza osobami ubiegającymi się o azyl w Niemczech przebywają tam też osoby z innych kategorii, np. ponad milion uchodźców z Ukrainy, nielegalni migranci zarobkowi itd. Natomiast uwagę opinii publicznej, mediów i polityków skupia głównie problematyka azylantów.
W Niemczech w tej chwili gwałtownie zmienia się podejście opinii publicznej do kwestii migracji. Atak syryjskiego nożownika w Solingen z sierpnia wywołał falę oburzenia i strachu. Życie straciły trzy osoby, w dodatku wydarzyło się to na pikniku na rzecz tolerancji i różnorodności, a więc odebrane zostało dodatkowo jako symboliczny atak na niemieckie wartości, na ideał otwartego, liberalnego społeczeństwa. Według sondażu dla tygodnika „Die Zeit” ponad czworo na pięcioro Niemców zaczęło domagać się zaostrzenia kursu wobec migracji.
Rząd kanclerza Olafa Scholza znalazł się w narożniku i musiał pokazać, iż reaguje na zagrożenia i panuje nad sytuacją. Decyzja ministry spraw wewnętrznych Nancy Faeser o wprowadzeniu kontroli na granicach w praktyce kilka zmieniła, ale była bardzo łatwa, bo nie wymagała zmian w prawie ani procedowania przez Bundestag nowych rozwiązań. Prawo europejskie pozwala na to, by wprowadzić tymczasowe kontrole. Przypomnijmy, iż Niemcy zrobiły to np. latem, w czasie trwania piłkarskich mistrzostw Europy, a Polska w czasie Euro 2012. Niestety – jak pokazuje przykład granicy z Austrią, gdzie wprowadzono kontrole w 2015 roku – ta tymczasowość może stać się regułą. To niepokojący i smutny trend.
Niemcy nie są jedynym krajem w Europie, który sięga po to rozwiązanie – robi to również np. Francja. Może to doprowadzić do końca Schengen?
Może dojść do sytuacji, w której kolejne kraje będą wprowadzały te „tymczasowe” kontrole, przedłużane co sześć miesięcy przez lata. A to może doprowadzić do powolnego „obumierania” strefy Schengen. Przypuszczam jednak, iż nikt się formalnie z niej nie wycofa. Nikt też nie przywróci stałych kontroli ani nie zamknie granic – co zresztą postuluje w tej chwili niemiecka chadecja. Pomijając pytanie, na ile takie rozwiązanie byłoby zgodnie z prawem europejskim, w praktyce byłoby to niewykonalne, bo niemieckie służby cierpią na braki kadrowe.
Tak czy inaczej, jest to zjawisko, które osłabia wizerunek Unii Europejskiej. Strefa Schengen to osiągnięcie europejskiej integracji, które trafia do wyobraźni milionów ludzi. Nie trzeba być biznesmenem prowadzącym międzynarodowe interesy, by odczuwać korzyści z niej płynące. Schengen przez lata było symbolem sukcesu i dowodem na działanie UE w praktyce.
A jak kontrole wpływają na handel międzynarodowy i codzienność regionów przygranicznych?
Z tego, co mi wiadomo, mieszkańcy regionów przygranicznych – mówię tu o granicy polsko-niemieckiej – się do tej sytuacji przyzwyczaili, bo kontrole ich raczej nie dotykają. Utrudnienia odczuwa za to branża transportu i logistyki. Planując transporty, trzeba wkalkulować sobie możliwość, iż dane auto zatrzymane będzie do kontroli. Na domiar złego w niektórych częściach Niemiec realizowane są w tej chwili remonty dróg i autostrad.
Zaostrzenie kontroli granic przez Niemcy mocno skrytykowały rządy Polski i Austrii.
Przede wszystkim dlatego, iż Niemcy nie konsultowały z sąsiadami tej decyzji, po prostu ją jednostronnie ogłosiły. To podważa zaufanie między partnerami, a Niemcy są przecież dla UE centralnym państwem, również jeżeli chodzi o położenie geograficzne. Najostrzej sprawę skomentował minister spraw wewnętrznych Austrii Gerhard Karner, który zapowiedział, iż jeżeli Niemcy będą masowo zawracać na granicy migrantów, to Austria ich nie przyjmie. Jednak na szczęście rząd federalny nie przewiduje takich kroków. Przepychanie grup ludzi między dwiema granicami byłoby destrukcyjne dla strefy Schengen i UE, nie wspominając już o tym, iż byłoby po prostu niehumanitarne.
Ta krytyka odbiła się w Niemczech jakimś echem?
Niespecjalnie. Niemcy skupione są teraz na własnych problemach: kłopotach z migracją, kryzysem gospodarczym, wzrostem poparcia dla partii skrajnych. Nie mówi się choćby o granicach zewnętrznych Unii Europejskiej, o roli Frontexu, o polityce wobec Łukaszenki ani o tym, jak należy wesprzeć kraje, które leżą na drodze migrantów do Niemiec.
Decyzja o wprowadzeniu kontroli na granicach została podjęta po uzyskaniu świetnych wyników przez AfD w wyborach lokalnych w Saksonii i Turyngii – w drugim z wymienionych landów partia ta wygrała wybory – i sukcesów podczas kampanii wyborczej w Brandenburgii. Można powiedzieć, iż kampania przed przyszłorocznymi wyborami do Bundestagu już się zaczęła. A to oznacza, iż w ciągu kolejnych miesięcy Niemcy będą jeszcze bardziej skupieni na sobie.
Kontrole na granicach to niejedyny przejaw zaostrzenia kursu migracyjnego po wyborach w dawnej NRD.
Rząd zaproponował też zaostrzenie zasad posiadania noży w przestrzeni publicznej, rozszerzenie uprawnień policji i Federalnego Urzędu Kryminalnego, jeżeli chodzi o zbieranie danych na temat wnioskujących o azyl, w tym danych biometrycznych, oraz ograniczenie praw tych osób – miałyby one zamieszkiwać w ośrodkach w strefie przygranicznej. Azylanci, za których w ramach tzw. mechanizmu dublińskiego odpowiedzialne są inne państwa UE, mają stracić prawo do niemieckich świadczeń socjalnych jeszcze przed ich odesłaniem z Niemiec. To rozwiązania, które dopiero są procedowane w Bundestagu, więc zobaczymy, jaki będzie ich ostateczny kształt.
To gesty, które pokazują migrantom, iż nie są tu za bardzo chciani. Czy niemiecki rząd nie obawia się, iż pogłębi to ich poczucie obcości, a w rezultacie – zwiększy napięcia społeczne?
Tego tematu adekwatnie nikt nie porusza. choćby Zieloni, dla których otwarte społeczeństwo to istotny temat. Presja opinii publicznej na zaostrzenie polityki migracyjnej jest tak duża, iż podporządkowują się jej adekwatnie wszystkie partie, co tylko pogłębiło się po wyborach we wschodnich Niemczech. Cała debata publiczna skupia się w tej chwili wokół kwestii bezpieczeństwa, tego, jak sprawnie rozpatrywać wnioski azylowe i iż Niemcy nie powinny przyjmować już tak wielkiej liczby osób. Jednocześnie stowarzyszenia przemysłowców, biznesu itd. podkreślają, iż przyszłość Niemiec bez migrantów jest niemożliwa, bo brakuje rąk do pracy.
Jak to możliwe, iż wybory w trzech małych landach, w których łącznie mieszka kilka ponad 8 milionów osób – czyli 10 proc. niemieckiej populacji – tak mocno wpłynęły na politykę krajową?
To interesujące pytanie, szczególnie w kontekście Turyngii, jedynego landu, w którym AfD wygrała wybory – to kilka znaczący, mały i prowincjonalny region. Co więcej, tych wyników wyborczych się spodziewano, sondaże je przewidziały. Niemniej jednak wybory stanowią przełamanie pewnego tabu, bo partii skrajnie prawicowej miało w Niemczech już nigdy więcej nie być, a tymczasem jest trwałym elementem niemieckiego krajobrazu politycznego i odnosi coraz większe sukcesy. Drugim powodem są słabe wyniki koalicji rządzącej, a zwłaszcza SPD, w lokalnych wyborach. To odbiera rządowi legitymizację i przyczynia się do coraz większych napięć w koalicji SPD-Zieloni-FDP.
W Brandenburgii SPD udało się jednak wygrać.
W ostatniej chwili, wbrew sondażom, socjaldemokraci wyprzedzili AfD. Oznacza to pewne wzmocnienie pozycji Scholza. Gdyby SPD straciła w Brandenburgii władzę – a rządzi w tym landzie od zjednoczenia Niemiec – powstałaby presja na Scholza, by w przyszłorocznych wyborach do Bundestagu nie ubiegał się o reelekcję na stanowisko kanclerza. Wówczas nowym kandydatem mógłby być najbardziej popularny polityk w Niemczech, minister obrony Boris Pistorius. Nawiasem mówiąc, to paradoks, iż w rządzie kierowanym przez najmniej popularnego kanclerza zasiada najbardziej popularny niemiecki polityk, a obaj reprezentują tę samą partię, czyli SPD.
Premier Brandenburgii Dietmar Woidke odcinał się w kampanii od kanclerza Scholza.
SPD w Brandenburgii wręcz poprosiła Scholza, aby nie angażował się w kampanię wyborczą w tym landzie. Rzecz w tym, iż on od lat mieszka w stolicy Brandenburgii – Poczdamie. Sama taka prośba musiała być dla niego upokarzająca i wskazała na słabą pozycję kanclerza.
Zwycięstwo socjaldemokratów w Brandenburgii to osobiste osiągnięcie premiera Woidkego. Stało się możliwe dzięki podjęciu przez niego licytacji na populistyczne hasła z AfD. Woidke wprost domagał się zamknięcia granicy z Polską i taka postawa prawdopodobnie pomogła mu wygrać wybory.
Zobaczymy też, jaki kształt będą miały ostatecznie rządy w Turyngii, Saksonii i Brandenburgii. Podstawowym założeniem jest izolowanie AfD, co wymaga tworzenia niełatwych koalicji. Dużą rolę może tutaj odgrywać nowa partia, która powstała w styczniu, czyli Sojusz Sahry Wagenknecht. Partia ta łączy hasła antyimigranckie i antyestablishmentowe z postulatami rozbudowy świadczeń socjalnych i powrotu do idei państwa opiekuńczego. Bardzo niepokojące jest też, iż formacja ta i jej liderka powielają rosyjską narrację dotyczącą rzekomej odpowiedzialności Zachodu i NATO za wybuch wojny w Ukrainie i domagają się zaprzestania wspierania Kijowa. Hasła te, zwłaszcza we wschodnich landach, są bardzo nośne.
**
Łukasz Jasiński – analityk ds. Niemiec w Programie Trójkąta Weimarskiego i sekretarz redakcji „Polskiego Przeglądu Dyplomatycznego”. Zajmuje się polityką zagraniczną i wewnętrzną Niemiec. Jego zainteresowania badawcze są także związane z historią dyplomacji. Doktor nauk politycznych i badacz wizytujący w ZZF w Poczdamie oraz Instytucie Herdera w Marburgu. W latach 2019–2022 ekspert w Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie.