W kampanii prezydenckiej, w której jeden kandydat dominuje w sondażach, zasady gry ulegają subtelnemu, ale fundamentalnemu przesunięciu. Celem nie staje się już budowanie własnego elektoratu, ale burzenie cudzej pewności. Nie chodzi o to, by przekonać do siebie – chodzi o to, by odebrać komuś przekonanie. W politycznym marketingu to zjawisko znane jest jako vote splitting – strategia rozproszenia, mająca osłabić lidera i przygotować grunt pod innego kandydata w drugiej turze.
tekst powstał na podstawie wpisu Przemysława Gołębiewskiego
Nie wygrać, ale rozbić
W tej układance nie chodzi o stworzenie jednego silnego przeciwnika, który rzuci rękawicę liderowi. Wręcz przeciwnie – chodzi o wystawienie wielu graczy. Każdy z nich działa na innym poziomie, uderzając w inne emocje, inne przekonania, inne grupy społeczne. Wspólnie tworzą swoisty ekosystem politycznej dezintegracji – mający obniżyć zaufanie do lidera, rozmyć jego pozycję, uczynić go mniej pewnym wyborem.
W Polsce, gdzie wystarczy 100 tys. podpisów, by zarejestrować kandydata, taką operację można przeprowadzić relatywnie łatwo. Potrzebna jest tylko strategia – i, jak się zdaje, ona już istnieje.
Strategia sześciu kandydatów
Obóz, który rok temu stracił władzę z powodu braku zdolności koalicyjnej, tym razem postanowił działać z wyprzedzeniem. Zamiast budować szeroką koalicję, postawił na taktykę rozproszenia – sześciu kandydatów, sześć ról, sześć kotwic emocjonalnych. Każdy z nich działa na innym froncie, ale wspólnie pracują na efekt: odebrać dominującemu kandydatowi jego najważniejszy kapitał – poczucie nieuchronnego zwycięstwa.
1. Symulakrum – Maciej Maciak
Figura groteskowa, obnażająca lęki przed wpływami zewnętrznymi w karykaturalnej formie. Służy jako wentyl bezpieczeństwa – kiedy zarzuty o „zagraniczne sterowanie” pojawią się wobec adekwatnego kandydata, łatwo je zneutralizować wskazując Maciaka: „To on, nie ja”.
2. Memiczny – Krzysztof Stanowski
Popkultura zamiast programu. Ironia, dystans, viral. Jego siłą jest rozmycie powagi wyboru – co działa na niekorzyść lidera, który mobilizuje młodych. Stanowski zdejmuje napięcie, zmniejsza frekwencję – i robi to skuteczniej niż jakakolwiek kampania negatywna.
3. Trzecioligowy – Sławomir Mentzen
Nie gra o prezydenturę. Gra o przyszłość – parlamentarną pozycję i wpływ. Jego elektorat to ci, którzy nie chcą ani PiS-u, ani PO. Mentzen ich nie przyciąga – on ich zatrzymuje, by nie poszli do lidera.
4. Kotwica konserwatywna – Grzegorz Braun
Stabilizator radykalnej prawicy. Jego obecność uniemożliwia odpływ skrajnie konserwatywnych głosów do bardziej umiarkowanego kandydata. Utrzymuje segment, który mógłby szukać alternatywy – i nie pozwala mu jej znaleźć.
5. Docelowy – Karol Nawrocki
Kandydat niskiego ryzyka. Unika kontrowersji, nie prowokuje, nie przyciąga ostrza krytyki. Ma przetrwać I turę i odziedziczyć głosy tych, którzy na innych kandydatów głosowali nie po to, by wygrać, ale by rozbić.
6. Nostalgiczny – Marek Jakubiak
Spokój, rozsądek, sentyment po Kukizie. Nie przyciągnie mas, ale może odciągnąć starszych, zawiedzionych centrowych wyborców od głosowania na lidera. Jest bezpieczny, znany, niegroźny – czyli dokładnie tym, czym lider być przestał.
Kotwice, nie sztandary
Zgodnie z teorią anchoring Tversky’ego i Kahnemana, każdy z tych kandydatów staje się psychologiczną kotwicą dla określonego segmentu społecznego. Ich zadaniem nie jest mobilizacja, ale demobilizacja. Nie chodzi o przekonanie wyborcy – chodzi o to, by odebrać mu przekonanie, które już ma. Zwątpić. Odrzucić. Odłożyć decyzję. Nie iść.
W ten sposób powstaje rozdrobnione pole emocjonalne, w którym dominuje nie wybór, ale rezygnacja. Lider w takim środowisku nie wygląda już na zwycięzcę – wygląda na jednego z wielu. A to może wystarczyć, by nie wygrać w pierwszej turze.
Operacja rozproszenia
To nie kampania – to operacja. Złożona z viralowych treści, segmentacji, manipulacji emocjami i bardzo precyzyjnej strategii narracyjnej. Nikt z szóstki nie musi zwyciężyć – wystarczy, iż lider straci. Status niekwestionowanego. Wizerunek jednoczącego. Pozycję domyślnego wyboru.
W epoce cynizmu i scrollowania, to może działać. Szczególnie wtedy, gdy atak nie przychodzi z oczywistego kierunku – ale z miejsc, które wyglądały na przyjazne. To nie frontalny szturm, to osuwanie się gruntu.
Nie chodzi o to, by przekonać.
Chodzi o to, by odebrać komuś przekonanie.
I to właśnie się dzieje.