Dagmara i Pawel Drozd wygrali w Strasburgu przed ETPCz. Rzecz opisana m.in. przez OKO.press dotyczy długoletniej i niestety przegranej kampanii, którą Obywatele RP prowadzili przez lata – samotnie, jak wiele ze swych działań
Zaczęło się 10 lipca 2016 roku, kiedy PiS dopinał sprawę Trybunału Konstytucyjnego, a wielki ruch protestu obudzony na przełomie 2015 i 2016 roku udał się na wakacje. Zaledwie 10 osób stanęło przed głównym wejściem do budynku Sejmu z kilkunastometrowej długości napisem „Zdradza ojczyznę, kto łamie jej najwyższe prawo”. Rzucili się na nich strażnicy marszałkowscy i w tych okolicznościach doszło do pierwszego w czasie rządów PiS „siedzącego protestu”.
Po tym wydarzeniu Kuchciński – ówczesny marszałek – zmienił regulamin Sejmu wprowadzając możliwość odmowy wstępu. Ze względów bezpieczeństwa lub wobec możliwości naruszenia powagi Sejmu. W praktyce straż marszałkowska wydawała roczne zakazy wstępu do Sejmu z powodu właśnie „powagi Sejmu” – a tę naruszało np. rozwinięcie biało-czerwonej flagi na terenie sejmowych skwerków (taką decyzję na piśmie uzyskał Konrad Korzeniowski). W licznych wśród Obywateli RP przypadkach „recydywy” zakaz wydłużano, dodając kolejne lata.
W ten sposób zrodziła się praktyka ograniczania konstytucyjnych praw obywatela (wolność słowa, dostęp do informacji o pracy organów władzy) bez orzeczenia sądu i bez żadnej możliwości zaskarżenia tej decyzji i odwołania się od niej. Sądy administracyjne uznawały się za niewłaściwe do rozstrzygania, ponieważ straż marszałkowska nie jest administracją.
Wszystkie te rzeczy ETPCz uznał za naruszenie konwencji. Wczorajsza [6.04.2023 – red.] wiadomość zrobiła mi dzień. Dagmarze i Pawłowi jestem wdzięczny za niesłychany upór w tej sprawie (a także za spore koszty, które zdecydowali się dla niej ponieść).
Nie zmienia to jednak faktu, iż mamy do czynienia z kolejną zaniechaną sprawą.
Drobiazgiem, który wygrać byłoby niezwykle łatwo. Wystarczy, iż do człowieka z banerem dołączy parlamentarzysta, chwytając jego drugi koniec i straż nie interweniuje. W ciągu lat rządów PiS takie coś zdarzyło się dwa razy. Dwoje lub troje parlamentarzystów trzymających się za ręce skutecznie chroni również demonstrującego obywatela przed poniewieraniem nim. Parlamentarzyści mogą w ten sposób wprowadzać dowolną liczbę demonstrujących na „zakazaną ziemię” Kuchcińskiego.
Nasze próby walki z zakazem nie interesowały mediów, choć walczyliśmy też o dziennikarzy, którym wstępu również odmawiano. Zakaz Kuchcińskiego można było po barejowsku ośmieszyć jak na to zasługuje. Można było pokazać po raz kolejny, iż represje da się zatrzymać a ustępstwa wymusić. Wygląda jednak na to, iż to tylko nasze hobby – w przypadku rodziny Drozdów dość przy tym kosztowne.
Parlamentarzyści składają swoje sejmowe ślubowania na konstytucję wiedząc, iż równocześnie na czyichś grzbietach ją połamano. Trochę im się dziwię. Odmówiłbym dopóki realizowane są zakazy sejmowe. Skutkiem odmowy jest nieważność mandatu. Niech się tym martwią. Regulamin Sejmu i jego skutki są nielegalne. Łamią konstytucję i konwencję o prawach człowieka i obywatela. Właśnie prawomocnie potwierdził to Trybunał.
Akceptuje ten stan rzeczy każdy, kto poddając się procedurze straży marszałkowskiej grzecznie staje w okienku, odbiera przepustkę i idzie na spotkanie lub komisję w budynkach sejmu. Kiedyś takich nazywało się „łamistrajkami”. Dziś wypada ich rozumieć – ja rozumiem, choć nie bardzo wiem, jakie to ważne sprawy da się w Sejmie załatwić, rezygnując z rzekomo drugorzędnych symboli demokracji i wolności – i oszczędzać „łamistrajkom” krytyki.
Ale stało się coś więcej – już nie tylko nie są łamistrajkami ci, którzy grzecznie biorą przepustki i „szanują powagę Sejmu”, ale „warchołami” są ci, którzy „strajkują” i się awanturują, jak u Barei ludzie z listy tych klientów nie obsługujemy”. Należę do „warchołów”, jestem z tego dumny.
Na zdjęciu: Warszawa, 21 lipca 2016 na terenie Sejmu