„Nasza” wojna, czyli czyja?

myslpolska.info 2 godzin temu

Premier Donald Tusk podczas wystąpienia na Warsaw Security Forum (organizowanym przez finansowaną z zagranicy skrajnie prowojenną Fundację im. Kazimierza Pułaskiego) obwieścił, iż wojna na Ukrainie „jest naszą wspólną wojną, czy się to komuś podoba czy nie”.

Uderzył też w patetyczne tony: „Wojna w Ukrainie jest tylko częścią tego upiornego projektu, którego celem jest zawsze to samo – jak zniewolić narody, jak odebrać wolność poszczególnym ludziom, co zrobić, żeby zatriumfowały autorytaryzm, despocje, okrucieństwo, brak praw człowieka”. I dodał: „Ukraina może wygrać tę wojnę. Te słowa mają wielkie znaczenie i ta wiara ma wielkie znaczenie, bo przegrywa się lub wygrywa w głowach i sercach. Skoro Ukraina może stawiać opór w sposób bohaterski, to dlaczego Europa i wspólnota transatlantycka w obliczu agresora mają wpadać w kompleksy?”. I zakończył tak: „Gdybyśmy przez chwilę chociaż pomyśleli o tym, iż tę wojnę musimy przegrać jako Zachód, to bylibyśmy przeklęci do końca świata. Wszystkie dane – spójrzmy na nas, spójrzmy na Amerykę, spójrzmy na to, co robi Ukraina – wszystko wskazuje na to, iż nie ma najmniejszego powodu, aby myśleć w kategoriach kapitulacji”.

Nie wiadomo co tu bardziej „podziwiać”, demagogię i ideologiczne zadęcie, czy beztroskę polityka, który na szalę rzuca los swojego państwa i narodu. Nie było w tym przemówieniu choćby śladu troski o zwykłych ludzi ginących na froncie, Rosjan i Ukraińców, nie było żadnego nawiązania do głównej idei Donalda Trumpa – czyli szybkiego zakończenia wojny, którego elementem niezbędnym jest dialog z Rosją. Bez tego ta wojna nigdy się nie skończy. Było za to wezwanie do walki „do końca”, bo „Ukraina może tę wojnę wygrać”. Na czym miałoby polegać to zwycięstwo – nie sprecyzował.

Donald Tusk nie po raz pierwszy straszy, podżega, wieszczy i grozi. Czemu to ma służyć? Czy ma zająć umysły Polaków nie tym, co ich najbardziej nurtuje, ma na celu po prostu odwrócenie uwagi poprzez sianie zamętu i strachu? Jak głoszą media w Polsce to ponoć Rosja dąży do siania zamętu i strachu w krajach UE. jeżeli byłaby to prawda, to tacy politycy jak Donald Tusk, Kaja Kallas, Friedrich Merz czy Ursula von der Leyen – są gorliwimy wykonawcami tej strategii. Tak oczywiście nie jest, bo wspominani politycy, ogarnięci wojenną gorączką, kierują się innymi motywami. Jakimi?

Dla nich jest to wojna ideologiczna, starcie Dobra ze Złem, być albo nie być „zachodniej cywilizacji”. Oni, najprawdopodobniej, naprawdę wierzą, iż wygrana Rosji to koniec ich projektu ideologicznego. Ten strach wynika z niepewności i coraz mniejszego braku wiary w tzw. integrację europejską, której mają dosyć miliony Europejczyków widzących zagrożenie dla swojej egzystencji nie w Moskwie, ale w Brukseli. Przerażony tym brukselski establishment chwyta się retoryki wojennej niczym tratwy ratunkowej, która ma go uchronić przed upadkiem. Lepiej tłumaczyć narastacie wrogich nastrojów narodów europejskich „wojną hybrydową” i „zagrożeniem rosyjskim” niż przyznać się do błędu i skorygować własną politykę. Być może na taką korektę jest już za późno, więc jedynym wyjściem są wojenne werble i podsycanie atmosfery strachu. Z tego punktu widzenia wojna na Ukrainie jest dla tych „elit” ich wojną. Problem w tym, iż ci ludzie chcą wciągnąć w tę ich wojnę miliony Europejczyków, ukryć się za ich plecami, użyć niczym żywe tarcze. I to jest złowrogie i szaleńcze.

Gabor G. Fodor, autor książki „Orbán kontra Soros”, napisał: „Faktem jest, iż Ukraina jest projektem Sorosa. To prawda, iż Ukraina nikogo nie obchodzi, Kijów nie ma znaczenia, ale Moskwa miałaby znaczenie. Soros powiedział wiele lat po rozpoczęciu działalności, iż utworzenie Fundacji Społeczeństwa Otwartego w Związku Radzieckim było jego najważniejszym aktem politycznym. Zainwestował sporo energii i dużo pieniędzy w Rosji, ale poniósł porażkę. Póki Jelcyn był u władzy, Soros był nie do zatrzymania. Putin niczego nie przebacza i jest nie do zniesienia, ponieważ z jego powodu Soros musiał opuścić Rosję. Ukraina byłaby więc dla niego trampoliną do powrotu do Moskwy. Dlatego Ukraina, gdyż gdzieś musiałby osiąść. Został skutecznie usunięty z wielu państw w przestrzeni poradzieckiej, a Budapeszt – w dużej mierze dzięki wysiłkom Viktora [Orbana] – stracił swój charakter głównej bazy. Tak więc ciężar został przeniesiony z nas na Ukrainę. Najlepiej byłoby, gdyby przeniósł swoją uczelnię nie do Wiednia, ale natychmiast do Kijowa”.

To celne stwierdzenie i prawdziwe. Zarówno Soros, jak amerykańska Partia Wojny i Bruksela zainwestował w ten projekt gigantyczne pieniądze. Nie liczy się dla nich to, iż ta ich wyśniona Ukraina jest państwem zbudowanym na banderowskich, neonazistowskich fundamentach, iż demokracja i wolność słowa są tam fikcją, iż na wojnie tuczą się skorumpowani członkowie ekipy Zełenskiego, iż prześladuje się Cerkiew Prawosławną, iż „projekt Ukraina” jest radykalnym zaprzeczeniem tych wszystkich „wartości” jakie mają na ustach politycy tacy jak choćby Donald Tusk, czy Radosław Sikorski i jego fanatyczna małżonka Anne Applebaum.

Na koniec wątek polski. Wojna na Ukrainie nie stała się „nasza” za rządów Donalda Tuska, stała się „nasza” za rządów Prawa i Sprawiedliwości. To Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki uczynili z tej wojny „naszą wojnę”. To dzięki nim, jak powiedział niedawno Viktor Orban, „Polska tkwi w niej po uszy”. Obsesyjna rusofobia, wynikająca także z rodzinnych tradycji tych polityków, bynajmniej nie polskich tradycji – stała się wytyczną polityki państwa polskiego. Motywacje polityków PiS są nieco innej natury niż „elit” spod znaku Sorosa, ale efekt jest ten sam. Naród polski stał się zakładnikiem z jednej strony szaleńczej ideologii, z drugiej osobistych fobii konkretnych polityków, którzy na nasze nieszczęście rządzą naszym krajem. Dzieje się tak mimo tego, iż w ciągu tych ponad trzech lat wojny ogromna część społeczeństwa polskiego doszła do wniosku, iż to NIE NASZA WOJNA. I to właśnie dlatego Donald Tusk w swoim warszawskim przemówieniu z takim naciskiem stwierdził, iż to jednak „nasza wojna, czy to się komuś podoba czy nie”. Trudno o bardziej wymowny przykład całkowitej pogardy do własnych obywateli, których zwyczajnie uznał za głupków i pożytecznych idiotów.

Jan Engelgard

fot. Warsaw Security Forum (X)

Idź do oryginalnego materiału