"Panie prezydencie! Wzywam Pana. Zostaliśmy skrzywdzeni. Choć wykonujemy ciężką, odpowiedzialną pracę, zatrudniono nas na umowach zlecenie, zwanych śmieciowymi, za minimalną krajową stawkę godzinową" – napisał Daniel Tumanowicz, do Jacka Sutryka, prezydenta Wrocławia. Miał pecha, bo chwilę później Sutryk został zatrzymany, w związku z aferą Collegium Humanum i w mediach ten temat był głośniejszy, niż petycja Daniela.
Opieka nad seniorem "na śmieciówce", za minimalną krajową
Raport NIK o tym, co dzieje się w Domach Pomocy Społecznej, ukazał się niespełna dwa miesiące temu. Ujawnił, iż ich pensjonariusze są unieruchamiani w łóżkach pasami po 15 godzin, w toaletach muszą załatwiać się na oczach innych, i iż w większości tych domów nie ma wiarygodnej dokumentacji dotyczącej podawania leków psychotropowych mieszkańcom – w praktyce wielu z nich jest "szprycowanych" końskimi dawkami, by byli cicho i nie zawracali głowy pracownikom. Daniel Tumanowicz mówi, iż ten raport wcale go nie zaskoczył.
– Pracowałam w DPS-ach. W jednym z nich, od pani oddziałowej usłyszałem: "z rana musi pan zrobić 10 osób". Co oznacza "zrobienie osoby"?
– Nie wziąłem tej pracy – mówi Daniel. Dodaje, iż w takich miejscach opiekunowie są niedopłacani. To dlaczego tam pracują?
– Z braku lepszej alternatywy, szczególnie Ukrainki, a niektórzy z powołania, ale jest ich niewielu – mówi Daniel. Jest w zawodzie dopiero od kilku lat, więc jeszcze się nie wypalił. Wcześniej, przez wiele lat pracował w korporacjach.
– Życie podsunęło mi tę zmianę w pandemii, gdy wszystkie inne pomysły na pracę zawiodły. Przypomniała mi się moja pierwsza praca – w szpitalu wojskowym i ówczesne poczucie misji. "Gdybym wtedy za nim poszedł... " – pomyślałem wtedy i zmieniłem zawód. Teraz mam pracę z misją. Pracę, która będzie coraz bardziej potrzebna – biorąc pod uwagę to, jak gwałtownie starzeje się polskie społeczeństwo. Tyle iż to praca wyjątkowo niedoceniana. Szczególnie przez polityków i decydentów, różnej maści urzędników.
W państwowych MOPS-ach zatrudniają nas na śmieciówkach, za minimalną krajową. Łatwiej manipulować osobą bez praw pracowniczych – mówi Daniel. I jeszcze, iż gdyby nie prywatni podopieczni, to by nie przeżył, ale iż i tak ledwo wiąże koniec z końcem.
Bo jeszcze sporo czasu traci na dojazd do pracy. A nie chodzi tylko o dojazd i powrót z pracy, jak w pracy w korporacji – z domu do biura i z biura do domu. Jako opiekun seniorów w ciągu dnia musi dojechać do kilku podopiecznych i oczywiście sporo czasu spędzić na przystankach podczas licznych przesiadek. Za ten czas "pomiędzy" nikt oczywiście mu nie zapłaci.
– Wczoraj dostałem 400 zł od jednego z mojego podopiecznego klienta. Z dumą rzucił banknoty na stół, a ja sobie pomyślałem "za dużo, żeby umrzeć, za mało, żeby żyć". Biorę od tych ludzi tygodniówki awansem. Czasem, gdy potrzebuję zapłacić czynsz choćby za dwa tygodnie. Albo za treningi syna. W tym tygodniu ekstra wydatek to bilet dla mnie i syna do muzeum – idziemy zobaczyć Panoramę Racławicką. I na coś znowu nie starczy – mówi.
Te 400 zł od podopiecznego to była tygodniówka za przychodzenie co rano na półtorej godziny.
Za kilka dni dojdzie mu jeszcze, jak co tydzień 100 zł od emerytki, która potrzebuje pomocy przy zakupach i załatwieniu drobnych napraw. – To bardzo fajna klientka. I płaci 40 zł netto za godzinę plus 20 za mój dojazd – dla zasady biorę teraz za dojazd, skoro walczę o to, by to uwzględnić z "miastem", czyli urzędnikami w radzie miasta – opowiada Daniel Tumanowicz.
Czasem zdarza się, iż bierze "wolne" w tygodniu. Jedzie jako opiekun, już nie seniorów, ale klasowy, do kina z klasą syna. – Jestem przewodniczącym trójki klasowej. Mam choćby aktualny wypis z KRS, iż nie jestem karany i niebezpieczny dla dzieci – wymaga tego tzw. ustawa Kamilkowa – mówi.
Syn się uczy, iż praca w opiece nie wyklucza
U podopiecznych zawsze ma co robić. – Każda minuta cenna, a ja nie chcę się obijać. Szkoda zresztą czasu, robię swoje i idę dalej. Jednak rozszerzam swoje usługi, noszę książki – te z dużym drukiem z biblioteki. Włączam płyty DVD, żeby coś mieli więcej, niż telewizyjne powtórki. Podopiecznemu Bogdanowi zrobiłem ogródek na balkonie i ćwiczyłem z nim i medytowałem. To był ten klient z MOPS-u, przez cały czas się przyjaźnimy, choć MOPS mnie od niego odłączył – opowiada Daniel. I dodaje:
– Na koniec dnia jestem strasznie zmęczony. W trakcie też miewam gorsze godziny. Nie odwiedzę więcej niż dwóch, trzech podopiecznych dziennie. Kiedyś bywałem u czterech. Boże! Jeszcze od nich leciałem z wywieszonym językiem po syna ze szkoły, by wspólnie jeździć na treningi piłkarskie – wspomina.
– Zamiłowanie do piłki pozostało w dziesięciolatku i przez cały czas podróżujemy na treningi godzinę, ale już wynegocjowałem, iż na 17., wcześniej nie dałbym rady. Syn przyzwyczaił się do tego, iż moja praca w opiece to część naszego życia. Gdy w sobotę idę odrobić zaległy dzień u podopiecznego, zostaje sam w domu. Wie, jak zarabiam. Niech się uczy. Ja ojca nie miałem i nie miał mi kto powiedzieć, iż trzeba pracować i praca w opiece nie wyklucza normalnego życia rodzinnego – opowiada Daniel.
Prezydent, radni, minister – Daniel puka do polityków i gdzie się da
– Należę do tych "walecznych", którzy walczą o swoje, więc rozpocząłem walkę o lepsze prawa dla opiekunów – wspomina Daniel dzień, gdy został aktywistą i wysłał list otwarty do radnych Wrocławia, list do Agnieszki Dziemanowicz-Bąk, minister rodziny, pracy i polityki społecznej, potem znów petycję do prezydenta Sutryka.
– Po pół roku mogę powiedzieć, iż nigdzie nie znalazłem zrozumienia i rozwiązania. Na sesji komisji Polityki Społecznej wypowiedziałem mocnym głosem radnym to, co miałem do powiedzenia o problemach opiekunów seniorów. Usłyszałem: "Pana mowa jest zbyt emocjonalna. To niezgodne z protokołem" – wspomina Daniel.
Strata pracy w MOPS-ie na szczęście kilka zmieniła
W międzyczasie Daniel dostał wypowiedzenie w MOPS-ie. Na szczęście strata pracy oznaczała stratę tylko jednego klienta. – Zawsze i tak miałem własnych podopiecznych, więc strata jednego z MOPS-u kilka zmieniła. Jednak myślę sobie: "dlaczego mam pracować dla prywaciarza". Ja chcę pracować dla mojego miasta i to bez pośredników, na godnych warunkach. Ale czy takie kiedykolwiek dostaną opiekunowie w MOPS-sie? – dodaje.
– Jestem opiekunem – to bardzo dobry zawód, a jednak tak jak moi podopieczni, żyję na krawędzi. Oni są na ostatniej prostej, ja walczę o przeżycie i godność – swoją, ale i ich. Na krawędzi jest system, w którym bytują. System, który dawno już skreślił ich jako swoich beneficjentów. Z żalem opowiadała mi to dziś nowa podopieczna, która od 10 lat opiekuje się swoim leżącym mężem: "Gdy był zdrowy i pracował, wszystko było ok, teraz gdy jest na emeryturze, jego los nikogo nie obchodzi. Całe życie płacił podatki, 40 lat pracy, był pracoholikiem, a teraz tak tu leży i doprosić się o nic nie można" – opowiada Daniel Tumanowicz.
W dniu, w którym rozmawiamy, zdarzyło się jeszcze coś: – Właśnie podpisałem umowę z agencją. Da mi 50 proc. tego, co weźmie od klienta. Połowę z 65 zł za godzinę. – Płacą kilka lepiej niż MOPS. Tak "hula" ten biznes. Czyli nic nie hula.
– Zostaną w tym "biznesie" jedynie seniorki. Tylko iż one tak dorabiają do swoich emerytur, więc pieniądze, które zarabiają jako opiekunki, to tylko dodatek – mówi Daniel Tumanowicz.
– Tak wygląda opieka w Polsce Anno Domini 2025. Jak będzie dalej? To musi się zmienić albo wszyscy opiekunowie wyemigrują – mówi Daniel. – Też miałem taką opcję, ale chcę żyć w Polsce, widzieć swoje dorastające dzieci, uczestniczyć w ich wzrastaniu. Tu jest mój "dom" choć nie mam już nic – mówi Daniel.
Wciąż słyszymy o polskich pielęgniarkach i opiekunkach, które wyjeżdżają z Polski, by nie zarabiać w złotówkach, ale w euro i w funtach. Opiekować się seniorami, tylko iż w Niemczech, Wielkiej Brytanii i USA. O pracę na emigracji w tych dwóch ostatnich krajach jest im coraz trudniej. Wygląda na to, iż jedynie Brexit i wybór Donalda Trumpa na prezydenta może spowolnić nieco exodus opiekunów i zatrzymać ich dla polskich seniorów.