Myślenie i problem zła w polityce (cz. 1)

2 miesięcy temu

___

Myślenie łączy ludzi, poglądy dzielą ich.
Goethe w liście do Jacobiego

Wątpliwość nie jest przyjemnym stanem umysłu,
lecz pewność jest śmiesznym.

Wolter

Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce.
Terencjusz

Problem zła będzie fundamentalnym pytaniem
powojennego życia intelektualnego w Europie.

Hannah Arendt

Namysł w tych rozważaniach będzie dotyczył niepokojącej kwestii. Jak to możliwe, iż pragnąc dobra, możemy, jeżeli nie czynić, to przynajmniej przyczyniać się do zła? Dlaczego zło wynika nie tylko z bezmyślności, ale także z myślenia? A jednak podejmuję ten temat w nadziei na przyczynienie się do pomniejszenia zła, do powiększenia odrobinę dobra.

Pułapki myślenia

Przypomina to sytuację, z jaką mamy do czynienia w przypadku myślenia, naświetloną przez Daniela Kahnemana i Amosa Tversky’ego. Chcąc nie chcąc, popełniamy błędy w naszym rozumowaniu. Jest to powszechne i nagminne. Sama świadomość tego nie chroni nas jeszcze przed nimi. Może jednak przyczyniać się do niwelowania ich w sytuacjach, gdy od naszego myślenia – tego jak postrzegamy daną sytuację, jak oceniamy prawdopodobieństwa scenariuszy, a w konsekwencji wybór, decyzję – coś zależy. Czynnikiem odgrywającym zasadniczą rolę, a choćby będącym tego sprawcą, jest niepewność. Gdybyśmy znali prawidłową odpowiedź, nie popełnilibyśmy błędu, chyba iż omyłkowo, nieświadomie lub celowo. Postawieni więc w niepewnej sytuacji, nie znając adekwatnego rozwiązania jesteśmy zdani na nasz osąd, na ogół czerpiąc z naszych zasobów – posiadanej wiedzy, nabytego doświadczenia, wyobrażeń, dopatrując się jakichś schematy czy ich braku. Opcjonalnie zdajemy się na czysty traf – rzucając monetą, losując kostką, określając wcześniej jego warunki lub bez specjalnego powodu wybierając literę A, B czy C.

Ten właśnie problem ciekawił Kahnemana od czasu, gdy pomagał armii Izraelskiej w wyborze rekrutów do wojska i przydzielania ich do odpowiedniego oddziału. Problem wrócił, gdy przyglądał się szkoleniu pilotów myśliwców. Zastanawiano się, czy bardziej sprzyjają pochwały za wyjątkowo dobry lot czy słowa krytyki za gorszy. Dostrzegano bowiem, iż po pochwale kolejna próba wypadała słabiej, natomiast po naganie lepiej. Zdaniem Kahnemana decydującym czynnikiem był w tych przypadkach powrót do średniej danego pilota.

W 1969 roku zaprosił na swoje uniwersyteckie zajęcia Tversky’ego. Tak się zaczęła wielka przyjaźń i przygoda intelektualna tej dwójki, którą opisał Michael Lewis w książce Umysł nieracjonalny (org. The Undoing Project). Początek nie był jednak obiecujący. Podczas seminarium gość omówił wynik badań sugerujących, iż ludzie w obliczu niewiadomej są „ostrożnymi bayesowcami”, czyli kierują się intuicją statystyczną, potrafią dobrze określać kierunek zdarzeń, choć nie doceniają jego prawdopodobieństwa, np. wiedząc, iż w danym worku jest przewaga żetonów określonego koloru i po wyciągnięciu kilku z nich. To wydało się Kahnemanowi kompletnym nieporozumieniem. Uważał, iż ludzie wyciągają daleko idące wnioski na podstawie szczątkowych informacji, czasami niezbyt istotnych – czegoś, co można by określić wspólnym mianem zbyt małej próby, jej niereprezentatywności, prawem małych liczb. Choć choćby wtedy zdarza się im czasem poprawnie odpowiedzieć. Naukowcy postanowili zgłębić i zbadać tę kwestię. Wyszło im kilka interesujących wyników, które łączyło to, iż choć ludzie się mylą, to w tych błędach można odnaleźć pewne prawidłowości. W warunkach niepewności do głosu dochodzą powtarzalne schematy myślowe, zastępujące myślenie statystyczne.

Należą do nich zwłaszcza: 1. Reguła reprezentatywności, a więc to, na ile sytuacja przypomina tę, którą sobie wyobrażamy jako modelową lub porównawczą. 2. Reguła dostępności, czyli podążanie za scenariuszami najłatwiej przychodzącymi do głowy, tymi, z którymi miało się do czynienia zwłaszcza w nieodległej przeszłości lub przecenianie tego, co się zna. 3. Reguła zakotwiczenia, w której ma znaczenie kolejność przedstawienia tych samych informacji, czyli skupianie się na nieistotnych czynnikach lub łączenie ich z takimi, które nie mają znaczenia. Później zestaw błędów lub ich przyczyn (heurystyk) został znacznie rozszerzony. W każdym jednak przypadku sprowadzają one świat do kasyna, życie natomiast do gry losowej. A przecież popełniamy tak prosty błąd, iż za bardziej losowe uznajemy to, w czym nie dostrzegamy żadnej prawidłowości. Do tego myślenia i podejmowania decyzji nie ułatwiają szumy, czyli rozbieżności w osądach, którymi Kahneman zajął się wraz z Olivierem Sibonym i Cassem Susteinem.

Od tych wszystkich okoliczności i błędów nie są wolni choćby statystycy, jak i ci, którzy są świadomi skłonności do nieprawidłowych ocen. W końcu Kahnemana do zajmowania się tymi zagadnieniami popychały zauważane u siebie błędy myślenia. A jednak, chcąc sobie poradzić z niepewnością sytuacji, często zdajemy się na eksperckie oceny, nie zawsze adekwatne. Ostatecznie także specjaliści ulegają irracjonalnym tendencjom. Nie tylko różnią się w osądach między sobą, nie tylko można spotkać się z rozbieżnością między tym, co mówią, a co robią, ale potrafią ocenić inaczej tę samą rzecz w krótkim odstępie czasu. Co więcej, radzą sobie gorzej niż algorytmy i modele stworzone na bazie ich wiedzy. O tym wszystkim zaświadczały badania, przywołane w książce Lewisa, przeprowadzone na grupach psychiatrów, psychologów czy radiologów, którzy widząc ten sam przypadek i nie wiedząc o tym, różnie go diagnozowali. Paul Meehl był bezwzględny – algorytmy przeważają nad ekspertami. Stwierdził to już w połowie lat 50. – z czym zapoznał się Kahneman, zmieniając metody poboru do armii – a w latach 80. amerykański psycholog kliniczny potwierdził to przekonanie. Można uznać to za początek wiary w moc algorytmów i nadzieję na pozbycie się błędów i zapobieganie im poprzez przekazywanie uczącym się modelom coraz więcej władzy sądzenia przy podejmowaniu decyzji. Takie algorytmy mogą posłużyć jako ważne narzędzie do walki z cierpieniem, wykrywania chorób i ich leczenia, a także będą pomocne w eliminowaniu błędów w systemie, postrzeganych jako źródło zła lub czynnik utrudniający w poradzeniu sobie z nim.

Eksperci czy algorytmy

Czy zatem to one powinny odgrywać większą rolę we władzy – oceniać, osądzać i podejmować decyzje? jeżeli nie zdać się w całości na algorytmy, to może przynajmniej mocno nimi się wspierać. Okazało się to niezwykle kuszącą perspektywą. Zaczęto ją wykorzystywać w różnych dziedzinach, w których decyzja wiąże się z dużą niepewnością, a do tego jest dość kosztowna, jak w przypadku wyboru nowych zawodników NBA podczas draftu, mających wydatnie przyczynić się do poprawy sytuacji najsłabszych drużyn w lidze, i wiążącej się również z niemałymi długoletnimi kontraktami.

W przeszłości, zdając się tylko na ekspertyzy skautów, często popełniano poważne błędy. Próbowano więc stworzyć algorytmy wykrywające przyszłe gwiazdy koszykówki lub wartościowych zawodników potrzebnych w tej grze. Cały czas jednak trzeba było poprawiać model, nie tylko z powodu braku lub posiadania niewystarczających danych, ale także wcześniej pomijanych czy niezauważanych czynników. Model co prawda się „uczył”, wprowadzano w nim poprawki, ale przez cały czas mógł błędnie rozpoznawać zawodników, o czym dowiedzieć się można było dopiero po czasie. Zawodnicy wydający się prosperujący nie spełniali ostatecznie pokładanych w nich oczekiwań, a ci, w których nie pokładano nadziei lub byli pomijani przez algorytmy, zawojowywali ligę. Nie pomagały choćby próby połączenia sił komputerów i ludzi, dokładania do modelu ocen ekspertów (skautów), którzy jednak choćby uczulani i napominani nie potrafili poradzić sobie z figlami, które płatał im umysł. Zbyt łatwo czynili porównania lub skupiali się na mniej istotnych czynnikach, jak kolor skóry, zafiksowywali się na swoich skojarzeniach i chęci ich potwierdzenia czy zwracali nadmierną uwagę na aktualnie obowiązujące wzorce – czy to aktualnie wyróżniającego się zawodnika, czy na preferowany przezeń styl gry. Tym samym nie byli w stanie patrzeć w przyszłość, wyszukiwać osób mogących naznaczyć i odmienić grę, które staną się gwiazdami, a zatem i przykładem w modelu czy umyśle skautów. Takie wyjątkowe przypadki są oczywiście rzadkie, więc nie dziwne, iż drużyny i ich eksperci skupiają się na poszukiwaniu zawodników wpasowujących się do obowiązującej gry, a nie mogących ją odmienić. Modele mające spełniać takie wymogi – pomijając inne ograniczenia – potrafią się mylić, a więc także krzywdzić zawodników, nie doceniając ich, bądź przeceniając.

Statystyka, zbiory dużych liczb, na których opierają się algorytmiczne modele, mogą podpowiedzieć, jak powinniśmy myśleć w sytuacji niepewności. Nie wyjaśnia jednak, jak ludzie rzeczywiście myślą i czy jest to ostatecznie adekwatne. Nie tylko bowiem mamy do czynienia ze sprawami, które są weryfikowalne, wyliczalne, jest na nie prawidłowa odpowiedź, jak w badanych przez psychologów zadaniach, ale także z tymi mniej mierzalnymi, na które mogą wpływać inne czynniki, jak kontuzja, niedopasowanie do danej drużyny, relacje z trenerem czy sytuacje spoza adekwatnej dziedziny. Życie społeczne i polityczne obfituje w elementy i wpływy, zdawać by się mogło, spoza ich głównych obszarów, a patrząc z innej strony, mieszczą po prostu w sobie wszystko. Łączą się, a przynajmniej mogą to robić, za sprawą myślenia i tego, co dla niego nieodzowne, czyli niepewności i radzenia sobie z nią.

W życiu społecznym i politycznym oceny są wydawane w sytuacjach braku jasno określonego prawdopodobieństwa. Z tego powodu wiele wysiłku wkłada się, by zmniejszyć niepewność, zwiększyć prawdopodobieństwo. Nie tylko na poziomie myślenia, choćby poprzez tworzone opowieści, ale także dotyczące tego, co faktyczne, materialne, namacalne czy choćby instytucjonalne i kulturowe, na czym te opowieści mogą się oprzeć. Dodatkowo na zwiększenie lub obniżenie prawdopodobieństwa zdarzeń wpływa to, iż mamy na nie wpływ. Inaczej niż w przypadku eksperymentów psychologicznych Kahnemana i Tversky’ego, możemy je, przynajmniej w pewnym stopniu kreować i kształtować, a więc zależą od nas – od naszej reakcji na sytuację czy działania innych lub ich brak, a także ich odpowiedzi na nasze postępowanie czy postawę. Przełożenie jednak nie jest proste i niekiedy nie osiągamy oczekiwanego rezultatu, ale przeciwny. Zwłaszcza, gdy dotyczy to dużych lub bardzo dużych grup, wewnętrznie zróżnicowanych, osób oceniających wieloaspektowe wymiary, różnie określających ich wagę. Grup, których członkowie kierują się odmiennymi preferencjami w myśleniu, przy czym te same mogą prowadzić do innych odpowiedzi, a odmienne czy choćby sprzeczne, do tych samych. Członków mających różne doświadczenie, zajmujących odmienne pozycje, znajdujących się na różnym etapie życia. Posługujących się różnymi językami przy opisie świata, różnie się więc komunikujący, a także widzący inaczej kwestie moralne.

Polityka ostatecznie jest jednorazową próbą. Należałoby więc do niej podchodzić raczej jako do dziedziny, w której obowiązują reguły prawa małych liczb, ze wszelkimi możliwymi błędami w myśleniu z tego wynikającymi. A jednak często stosuje się lub chce stosować prawa wielkich liczb, dostrzega się pewne schematy zmniejszające poczucie niepewności, stąd ilościowe badania społeczne wspierane jakościowymi. Niekiedy skłonności naszego postrzegania, oceniania i podejmowania decyzji są wykorzystywane dla konkretnych celów politycznych poprzez dezinformację czy manipulację. W bardziej niewinnej formie wywieranie wpływu wynika z konieczności wybrania i przedstawienia materiału w ograniczonym czasie czy przestrzeni. Powtarzalność może jednak wynikać z jednej strony z losowości, mogącej być nad wyraz regularną, z drugiej nagminnych błędów myślenia polityków i polityczek, obywatelek i obywateli. Polityka jest więc swego rodzaju eksperymentem, choć nie w znaczeniu poszukiwania powtarzalności procesu, odbywającego się w laboratoryjnych warunkach, mając możliwość weryfikacji, potwierdzania lub obalania wyników, znajdowania jakiejś zasady czy prawa, ale w rozumieniu czegoś niepowtarzalnego, próbowania czegoś w nowych warunkach lub powtarzanie czegoś w odmiennych okolicznościach. Aż dziwi i wprowadzać może nieco zamieszania, iż dwa tak różne zjawiska określa się tym samym mianem. Nie jest to jednak znowu taka wyjątkowa sytuacja, która oddziałuje na nasze myślenie i porozumiewanie się, a więc także zrozumienie, niezrozumienie lub nieporozumienie.

W polityce, jak i w życiu społecznym to, co dla jednych może nie tylko wydawać się błędem, ale i się nim okazać, dla drugiego jest lub może być najlepszym rozwiązaniem, dla kogoś innego natomiast nie mieć żadnego znaczenia. Nie tylko obiektywnie, ale także jako czynnik myślenia. Kahneman i Tversky nie zajmowali się jednak kwestią, w jaki sposób tworzymy np. modele reprezentatywności, z czego one wynikają. Warto więc się temu nieco lepiej przyjrzeć i zobaczyć, jak odnoszą się one do polityki.

Co wpływa na nasze myślenie?

To, co dla jednych mieści się w sferze bezpieczeństwa, dla innych może być sferą ryzyka. To, co dla jednych znane i pewne, dla innych jest nieznane i niepewne. Nie ma również zgody między ludźmi co do tego, jak podchodzić do obu zjawisk. Choć skłonność konserwatywna często przeważa, choćby jeżeli wiąże się ona z niezmiennym podążaniem za nowością, poszukiwaniem doznań (choć niekoniecznie nowych), pragnieniem zmieniania okoliczności. Również w przypadkach, kiedy znane i pewne jest związane z doświadczaniem nieprzyjemności, cierpienia, krzywdy, potrafi przeważać nad nieznanym i niepewnym, będącym obietnicą wyjścia z trudnego położenia.

A jednak niekiedy dotychczasowe życie zaczyna uwierać na tyle, iż dokonuje się zmiana. Osoba porzuca dobrze jej znany dotychczasowy świat. To również oznacza różne przypadki. Choć na ogół może się to kojarzyć z tym, iż ktoś zaczyna szukać nowych doświadczeń, to dla kogoś takim szaleństwem może być zaszycie się w jednym miejscu po latach wojaży – to w końcu dla takiej osoby nieznany świat. Taka zmiana może przekładać się też na innych, zwłaszcza bliskich, którzy zostają postawieni w nowym położeniu, nieznanym i niepewnym, choć nie z własnej woli i niekoniecznie w stronę przez siebie pożądaną.

To kolejna sfera rozbieżności między ludźmi. To, co dla jednych wydaje się pożądane, dla innych jest zjawiskiem niepożądanym. Wpływ mogą mieć na to – jak w poprzednich przypadkach – doświadczenie, posiadana wiedza, światopogląd, typ osobowości czy preferencje. W dwóch ostatnich przypadkach dotyczy to tendencji do myślenia lub czucia, intuicyjności lub sensoryczności. Wszystkie z nich są introwertyczne – wypływające z samego siebie lub nakierowane na siebie – bądź ekstrawertyczne – odbierane od innych lub nakierowane na nich. Łączą się one z obszarami lub tendencjami takimi jak: etyka lub moralność (pierwsza jako coś grupowego, druga jako coś indywidualne, choć równie dobrze można rozumieć i stosować te pojęcia odwrotnie lub używać kategorii etyka społeczna i etyka indywidualna czy moralność publiczna i moralność jednostki), logika lub racjonalność (pierwsza odnosi się do indywidualnego procesu rozumowego, druga społecznego rozumowania, choć mówi się niekiedy o logice uniwersalnej, niezwiązanej z daną osobą czy o racjonalności danej jednostki), doświadczenia lub przeżycia (z jednej strony jako pewnego faktu obiektywnego, z drugiej subiektywnego odczucia, choć niekiedy zamyka się oba te zakresy znaczeniowe w każdym z tych słów, nie rozróżniając ich) oraz postrzegania lub kierowania się abstrakcyjnymi czynnikami metafizycznymi lub wolą czy też pragnieniami.

Można również rozróżniać skłonności ludzi związane z otwartością na doświadczenie – ciekawością lub ostrożnością; sumiennością – zorganizowaniem i skupieniem na efektywności lub niedbałością i ekstrawagancją; ugodowością – byciem przyjaznym i współczującym lub osądzającym i krytycznym; neurotycznością – byciem nerwowym i emocjonalnym lub pewnym siebie i odpornym psychicznie, a także byciem towarzyskim i energetycznym lub mającym skłonność do samotności i bycia wycofanym. Tę różnorodność w odbieraniu i postrzeganiu świata pokazują jungowskie klasyfikacje lub typologie, takie jak MBTI czy Wielka Piątka. Choć wykorzystywane głównie w biznesie, rozwoju czy życiu towarzyskim, mają przecież wpływ także w polityce i na politykę. W końcu komunikacja i podejmowanie decyzji są w niej kluczowe. To, jak przemawiają do nas politycy, jakich argumentów używają, a także co do nas bardziej trafia, co nas mocniej porusza, które sprawy lub sposób ich przedstawiania do nas wyraźniej przemawiają, ma znaczenie. Tak samo to, jakimi czynnikami politycy i obywatele kierują się podczas wyboru tej czy innej opcji.

Różnice w myśleniu wiążą się również z emocjami i uczuciami zaszytymi, przechowywanymi i utrwalonymi w ciele. Antonio Damasio nazwał to zjawisko markerami somatycznymi pomagającymi, a choćby pozwalającymi nam myśleć racjonalnie, wspierającymi proces podejmowania decyzji. Choć jak zaznacza naukowiec, mogą one również przyczyniać się do błędnego myślenia, błędnego rozeznania sytuacji, podjęcia błędnej decyzji. Markery somatyczne odnoszą się jednak do racjonalności indywidualnej, nakierowanej na podążanie za przyjemnościami i unikanie cierpienia, kierowanie się tym, co dla danej osoby dobre i odpychanie tego, co złe na podstawie przeżytych sytuacji i pamięci somatycznej o nich, a więc na postawie reakcji ciała, jakie one wywołały, a także wspomnień, jakie wywołują te sytuacje lub samo wyobrażenie podobnych okoliczności.

Skoro jednak emocje w tak dużym stopniu oddziałują na myślenie, także racjonalne, i wiemy, iż na to samo wydarzenie, na to samo zjawisko ludzie mogą mieć całą paletę reakcji – od pozytywnych, przez mieszane po negatywne – wyklucza to uniwersalną racjonalność, o jakiej myśleli jej nowożytni twórcy, ale przede wszystkim sprawia, iż nie ma rozwiązań zadowalających wszystkich, niewywołujących u kogoś nieprzyjemności, a może choćby cierpienia. Pół biedy, gdy odnosi się to do rodzaju zupy, choć kwestia, czy jest gotowana na mięsie czy nie, może stawać się kwestią polityczną. choćby to, co wydawać by się mogło, powinno być pozytywne dla wszystkich, wiązać się z pozytywnym doświadczeniem i emocjami, nie musi takie być dla wszystkich. Może wywoływać choćby negatywne emocje. Dla jednych z powodu doświadczenia braku tej „uniwersalnej pozytywności” lub powiązanie jej również z negatywnymi odczuciami i doświadczeniami, dla innych z powodu jej nadmiaru czy przesytu. Również formy jej przejawiania i wyrażania mogą nie być odpowiednie dla danej osoby.

Kłopoty z erosem

Taka wartość, jak miłość jest dobrym przykładem. W kulturze europejskiej ma niezwykłe znaczenie dla życia. Pragnienie kochania i bycia kochanym, poczucie takiej relacji objawiające się w miłości własnej – kochania i bycia kochanym przez samego siebie; miłości romantycznej – kochania konkretnej osoby i bycia przez nią kochaną; miłości wspólnotowej – kochania osób pod jakimś względem bliskich i bycia przez nich kochanym; miłości humanistycznej – kochania ludzi i bycia przez nich kochanym; wszystkie one są najdonioślejszymi formami uznania. Jest również miłość metafizyczna – kochanie Boga i poczucie bycia przez niego kochanym, co mocno podkreślał Augustyn, co jego zdaniem przekładało się na dobre życie i siły wewnętrzne człowieka. Dla niektórych może to być jedyne pocieszenie na tym świecie. W tym kontekście można również wspomnieć o kochaniu natury i bycia przez nią kochanym – zwierzęta, rośliny, słońce, deszcz. W przypadku miłości międzyludzkiej dochodzić może do niezgodności. Przejawy i wyrazy miłości mogą krzywdzić, ranić i prowadzić do cierpienia. Niekiedy niezdolność wyrażania i okazywania miłości może wywoływać ból, zarówno u osoby niezdolnej do artykułowania i pokazywania miłości, a także odbiorcy tych nieporadnych prób. Te nieprzyjemności mogą brać się również z nieadekwatność oczekiwań i możliwości ich spełnienia. Również miłość własna potrafi wyrządzać krzywdę, nie tylko innym, ale także narcyzowi. W odniesieniu do wymiaru metafizycznego napięcie między miłością a cierpieniem spotykamy w przypowieści o Hiobie. To wszystko przykłady, w których dobro i zło, ich poczucie niepokojąco się przenikają.

Z tego powodu często tworzone są dystynkcje, próby odróżnienia pozytywnych i negatywnych zbliżonych zjawisk czy przejawów. Często więc stosuje się rozróżnienie zdrowe – niezdrowe czy zdrowe – chore, normalne – patologiczne, odpowiadające temu, co pożądane i temu, co niepożądane. Tu jednak można wrócić do początku tych rozważań. Słowa o podobnym znaczeniu można stosować w różnych kontekstach. Na przykład starożytne rozróżnienie między agápē i philia (miłościami duchowymi, jednak jednej bezwarunkowej, drugiej obustronnej), philauti i narcyzmu (zdrowej miłości własnej i niezdrowego zakochania w sobie). Z miłości pozostało eros przedstawiony w Uczcie Platona przez Pauzaniasza jako mający dwa oblicza – jedno wszeteczne (rozpustne, nieprzyzwoite i gorszące), drugie oddające się dzielności, zmierzające do udoskonalania siebie i innych. Eros, objawiający się pod dwiema postaciami – złą i dobrą. W chrześcijaństwie tak silnie zakorzenił się jedynie ten pierwszy obraz, przeciwstawiony agápē – miłości doskonałej, iż dopiero w 2005 r. Benedykt XVI w encyklice Deus Caritas est podjął próbę dowartościowania go, przybliżając do podwójnego rozumienia pauzaniaszowego i „ożenić” erosa z agápē dla katolicyzmu. „Boskie szaleństwo”, pragnienie zjednoczenia się z drugim człowiekiem na poziomie cielesnym i duchowym może stanowić początek, pozwalać rozwijać się miłości, również w jej innych wymiarach. Ówczesny papież przez cały czas rezerwował je jednak jedynie dla związku kobiety i mężczyzny.

Języki-światy

Z innych dziedzin można wymienić wspomniane wcześniej pary dystynktywne: etykę i moralność, logikę i racjonalność czy doświadczenia i przeżycia. Komunikacji nie ułatwia jednak to, iż w życiu codziennym dwie osoby na odwrót mogą stosować dane pojęcia, ze względu na skojarzenia czy dotychczasową praktykę ich stosowania. W nauce z przyczyn pragmatycznych, a nie istotowych doprecyzowuje się, np. podając czyj system, czyj słownik, czyje definicje się stosuje. Na co dzień jednak, podczas zwykłej rozmowy czy dyskusji, a choćby myślenia, jest to dość niewdzięczne i mało praktyczne podejście. W prawie z kolei stałość definicji pozwala budować spójny system, co jednak może wprowadzać nieco zamętu, gdy w potocznym rozumieniu, publicystyce czy towarzyskiej rozmowie inaczej stosuje się dane pojęcia lub używa się kategorii niewystępujących w jurysdykcji. Dlatego bardziej przydatne, choć nie bardziej wygodne okazuje się zastępowanie kategorii opisami sytuacji, choćby jeżeli to również wymaga posługiwania innymi konkretnymi kategoriami mogącymi być przecież odmiennie rozumianymi.

Do wymienionych dotychczas różnic między ludźmi – indywidualnymi preferencjami oraz emocjami – dochodzi więc różnorodność języków przez nich używanych. Występuje w nie mniejszym stopniu niż języków świata, języków-światów, czyli poszczególnych słowników, pojęć i konstrukcji, którymi dana osoba opisuje świat, przez które go postrzega, dzięki którym ma on dla niej sens, pozwala odnaleźć się jej w rzeczywistości, poruszać się. Takie języki-światy nie są kompatybilne z innym. Temu samemu słowu nadaje się nieco inne znaczenie, a czasami choćby przypisuje się przeciwstawne konotacje (np. słowo „postęp” dla jednych będzie czymś pozytywnym, dla innych będzie miało negatywne skojarzenia, to samo można powiedzieć o liberalizmie, konserwatyzmie czy lewicy). Wiążą się więc również z różnymi tradycjami, postawami i ocenami moralnymi. To bardziej znaczące pomieszanie języków niż to przedstawione w przypowieści o wieży Babel.

Z tych wszystkich różnic wynikają wielkie kłopoty polityczne. Skoro się tak różnimy, a życie społeczne ciągle goni do zamknięcia go w jakiś ramach, choćby możliwie szerokich, wymagających jednak w pewnych momentach decyzji, nieuchronnie pojawią się miejsca, w których czyjaś wolność jest naruszana. Nie zabierana w całości, co byłoby skandalem, ale ograniczana. Wolność, ta przestrzeń rodząca się między bezpieczeństwem i stabilizacją – przynajmniej ich poczuciem – a ryzykiem, gotowością do jego podejmowania, gdy dla jednych się rozszerza, dla innych może się nieco kurczyć. To, co niektórzy postrzegają jako przestrzeń do eksperymentowania (millowska wolność jako experiments in living) zostaje ograniczone na rzecz bezpieczeństwa i zwiększonej stabilizacji innych. Często jako wniosek ze wcześniejszych, niezbyt lub niewystarczająco udanych eksperymentów poprzedników, ale wdrożony już jako eksperyment sam w sobie. Niekiedy jako całkowita nowość. Dlatego w polityce, dziedzinie niechętnej eksperymentowaniu, też tak ważna jest umiejętność zarządzania nimi – roztropne wprowadzanie zmian w życie, ewaluowanie ich, gotowość na korekty, a może choćby i wycofanie się z nich, i to zarówno po stronie twórców – polityków, władzy ustawodawczej oraz wykonawczej, jak i odbiorców – obywateli.

Człowiek naturalny

W takim kontekście każdy z nas poszukuje szczęścia, dąży do niego. Stara się również doświadczać przyjemności, unikać cierpienia i zła. Krzywd przekraczających te, które przynależą do kondycji ludzkiej i związanych z siłami natury, kruchością ciała, w tym zwłaszcza wynikających z utraty osób bliskich, chorób czy bólu fizycznego i psychicznego. Od Freuda wiemy również, iż także kultura jest źródłem cierpień, choć przecież jednym z zadań organizacji ludzi i społeczności jest właśnie zabezpieczanie przed nim. Oczekuje się jednak podporządkowania jej wymogom, oczekiwaniom innych ludzi, w imię w miarę zgodnego współżycia. Próbujemy więc wyrwać się z jej sideł, tego co nas krępuje i ogranicza, choćby na chwilę, by stworzyć choć niewielką przestrzeń, gdzie możemy zaznać szczęścia i przyjemności, nie zwracając uwagi na ograniczenia i podążać za swoimi pragnieniami.

Skoro więc kultura nas tak uwiera, to może powinniśmy bardziej oddać się naturze, naszym naturalnym skłonnościom? Może wtedy bylibyśmy bardziej szczęśliwi, zaznawalibyśmy więcej przyjemności. Ponad 150 lat przed Freudem Rousseau głosił wszak, iż „Człowiek urodził się wolny, a wszędzie jest w okowach. Za pana nad innymi uważa się ten, który nie przestaje być większym od nich niewolnikiem”. Autor Wyznań niejako polemizował tu z poglądem innego autora Wyznań, Augustynem, który stał się pierwowzorem dla tej formy literackiej. W nich bowiem biskup Hippony opisywał okres niemowlęctwa jako najmniej wolny, w którym z jednej strony jest się zdanym na innych, z drugiej jest się pańskim w stosunku do nich, zaborczym i zachłannym, chcącym może choćby ponad miarę, domagającym się spełniania przez innych własnych potrzeb, a kto wie czy również nie pierwszych pragnień. Tu robił Rousseau pewne zastrzeżenie – może to jedna z wielu jego niekonsekwencji, może świadectwo, iż znany bon mot jest tylko metaforą albo świadectwem niejednoznaczności języka. Zauważał bowiem, iż pierwotnym, najbardziej naturalnym społeczeństwem, podstawową wspólnotą jest rodzina, oparta w pierwszej kolejności nie na umowie, ale spełnianiu powinności przetrwania dziecka, zaspokojenia przez ojca (sic!) jego potrzeb. Dla Augustyna okowy, najgorsze, które go zniewalają, wiążą się z uleganiem naturalnym popędom i pragnieniom, w tym cielesnym, wiedzionym wszetecznym erosem. W odróżnieniu jednak od manichejczyków, pod których wpływem przez pewien okres przebywał, nie postrzegał on ciała za źródło zła. Dopiero skrępowanie pragnień cielesnych i umysłowych – z wyjątkiem poznania Boga i zatopienia się w jego miłości – przez boskie prawa jego zdaniem miało uwalniać człowieka. To podporządkowanie się prawu bożemu, kierowanie się nim czyni ludzi wolnymi. Stanowi ono jednak formę instytucjonalną i kulturową, a więc jest wytworem ludzkim, rezultatem namysłu, ukształtowanym myśleniem, podatnym na wszystkie jego błędy, mogącym jednak również się przekształcać, co pokazał sam Augustyn, nie tylko zmieniając swoje myślenie, ale również sposób postrzegania i opisywania świata przez chrześcijan.

Rousseau natomiast był wielkim orędownikiem powrotu do natury, choć dostrzegał jednocześnie niemożność tego, może poza pewnymi krótkimi momentami, jakie przeżył nad jeziorem Bienne. Wierzył w dobro człowieka naturalnego, naturalne dobro człowieka, które jest tłumione przez ludzkie instytucje, wydobywające z niego to, co najgorsze, zło krzywdzące innych i samego siebie – unieszczęśliwiające ludzkość. Zarówno twórczość, jak i życie francuskiego filozofa przeniknięte było sprzecznościami i paradoksami, będącymi wyzwaniem dla jego czytelników oraz interpretatorów, ale jak pokazali Bronisław Baczko czy Robert Spaemann, jakże charakterystycznych dla nowoczesności z jej licznymi niepewnościami. W końcu celem, który postawił sobie w Umowie społecznej było uprawomocnienie zniewolenia naturalnej wolności człowieka, tak bliskiej myślicielowi, w imię porządku społecznego, nie samoistnego i spontanicznego, ale dobrowolnego i kontraktualnego.

Idź do oryginalnego materiału