Może jednak prawica ma w Krakowie swój talizman? Może jest nim budynek Sokoła, może nie. W Platformie Obywatelskiej prawie na pewno takiego talizmanu nie ma, a równie prawie na pewno bardzo by się jej dziś przydał.
Dwa tygodnie temu lustrowaliśmy wspólnie zasoby i problemy Karola Nawrockiego przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Pora zajrzeć na drugą stronę barykady, do Rafała Trzaskowskiego.
Z Krakowem i Małopolską kandydat wspólnego ma niewiele, bo to, iż był kiedyś posłem z Krakowa ma nieduże znaczenie. Z jednej strony bowiem on nie marzył o startowaniu z tego okręgu, z drugiej, ówczesne władze partii nie marzyły, by liderem listy był ktoś rdzennie związany z Małopolską. O tym, iż regionalne władze PO w naszym województwie do centrali partii mają od lat pod górkę nie trzeba chyba nikogo przekonywać.
Trudno gdańskim liberałom zaufać krakowskim konserwatystom, których liderem przez lata był Rokita, a potem Gowin, którzy wielokrotnie spędzali sen z powiek Donalda Tuska. Mimo to podczas inauguracji prekampanii w zeszłym tygodniu Rafał Trzaskowski poświęcił sporo uwagi sprawom „okołokrakowskim”. To dobrze, bo w takim przemówieniu żywa powinna być zasada „dla każdego coś miłego „.
Tym bardziej, iż początek kampanijnych zmagań był rachityczny, a główna w tym zasługa listopadowych prawyborów w Koalicji Obywatelskiej. Po pierwsze, były one dość nagłą wrzutką, która z powodu krótkiego czasu od zapowiedzenia do realizacji nie przykuła specjalnie uwagi wyborców. Po drugie, nie miały one w sobie prawie nic z udanych pod względem medialnym prawyborów z 2010 r., gdzie kandydaci rzeczywiście odwiedzali regiony i przez długi czas koncentrowali na sobie uwagę dziennikarzy oraz wyborców.
Tym razem Donald Tusk chciał upiec na jednym różnie dwie pieczenie. Chciał zmusić ospałego dotąd Trzaskowskiego do aktywności, a przede wszystkim jawnie podważyć jego pozycję jako drugiego po nim samym. Pierwszy z zabiegów udał się na krótką metę. Prezydent Warszawy spotkał się z wyborcami w kilku regionach, udzielił paru wypowiedzi i uspokojony sondażami znów trochę zniknął.
Drugiego z celów Tuskowi nie udało się zrealizować, ponieważ Radosław Sikorski, który już po raz drugi w historii został tym, kto ma utrudnić głównemu pretendentowi drogę do prezydenckiej nominacji, przegrał starcie z Trzaskowskim dostając trzykrotnie mniej głosów. To zdecydowanie za mało, by prezydent Warszawy czuł się zagrożony, bo, jako się rzekło, sondaże są obiecujące. Tylko, iż w porównaniu z początkiem kampanii wcale już nie tak bardzo obiecujące.
Przewaga Trzaskowskiego nad Nawrockim topnieje i coraz mocniej przywodzi na myśl skojarzenia sprzed 10 lat, gdzie zwycięstwo Bronisława Komorowskiego mogła powstrzymać ponoć tylko kolizja na pasach z ciężarną zakonnicą w roli głównej. Historia pokazała, iż może zaważyć jeszcze parę czynników. Nie ma sensu pisać, iż w ich grupie znajduje się zbytnia pewność siebie, marazm organizacyjny i brak wyczucia oczekiwań społecznych, bo to poza sztabowcami Platformy wiedzą prawie wszyscy.
Ciekawe światło na kampanię prezydencką z 2010 roku rzuca w swojej książce „Kulisy Platformy” znany nam doskonale pensjonariusz polskich zakładów penitencjarnych Janusz Palikot. Sugeruje on mianowicie, iż partyjna centrala wcale specjalnie nie zabiegała o wybór Komorowskiego, bo niekwestionowany lider partii powinien być tylko jeden-inaczej nie jest niekwestionowany. Ponadto, dużo wygodniej tłumaczy się elektoratowi błędy i zaniechania rządu, gdy pod prezydenckim żyrandolem siedzi opozycyjny hamulcowy, a nie partyjny kolega.
W tym sensie Karol Nawrocki jest dla Donalda Tuska kandydatem wygodnym, który może pomóc mu umocnić władzę we własnej partii i wytłumaczyć wyborcom skąd biorą się problemy w realizacji przedwyborczych obietnic, co z kolei pomoże wygrać najważniejszą elekcję – tę do parlamentu.
W ten sposób majowe wybory i kampania przed nimi z zapowiadającej się na nudną robi się ciekawa. Niech kwitnie sto kwiatów, niech spiera się sto szkół – rzucił przed laty Mao Zedong. Chyba w głowach polskich polityków i sztabowców zostało więcej z nauko towarzysza Mao, niż z lekcji ostatnich trzech polskich kampanii prezydenckich, a to dopiero ciekawostka.
Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu