Nowy spot Mateusza Morawieckiego, byłego premiera i w tej chwili wiceprezesa PiS, w którym ostrzega przed dramatycznym stanem finansów państwa, brzmi jak ponury żart.
To właśnie jego rząd w latach 2017–2023 w największym stopniu odpowiada za rozchwianie budżetu, kreatywną księgowość i przesuwanie wydatków poza oficjalne ramy budżetowe. Dziś, gdy deficyt rzeczywiście staje się problemem, Morawiecki próbuje odwrócić uwagę od własnej odpowiedzialności, wskazując na rząd Donalda Tuska jako winnego sytuacji. Tyle iż fakty są jednoznaczne – obecna władza jedynie sprząta po bałaganie, który zostawiło Prawo i Sprawiedliwość.
W spocie Morawieckiego lektor ostrzega, iż „deficyt grozy to fakt”, wskazuje na lawinowy przyrost zadłużenia i możliwość przekroczenia konstytucyjnego progu 60 proc. długu publicznego względem PKB. Padają dramatyczne stwierdzenia o utracie wiarygodności, rosnących kosztach obsługi zadłużenia i przyszłych wyrzeczeniach Polaków. Problem w tym, iż Morawiecki mówi dokładnie o skutkach własnych rządów. To on, jako premier i minister finansów, odpowiadał za największy w historii wzrost wydatków poza budżetem – m.in. poprzez Polski Fundusz Rozwoju czy Bank Gospodarstwa Krajowego. Dług był „chowany” w spółkach i funduszach, tak aby nie obciążał oficjalnych statystyk.
Dziś, gdy Tusk i jego ministrowie konsolidują te zobowiązania w przejrzystej formie, liczby nagle wyglądają groźniej. To nie jest jednak efekt nowych decyzji wydatkowych obecnej koalicji, ale ujawnienie rzeczywistego stanu finansów. Morawiecki, zamiast tłumaczyć się z własnych metod księgowych, próbuje wmówić opinii publicznej, iż ktoś inny jest winny.
Hasło „taniego państwa” od początku było pustą obietnicą. Rząd PiS finansował kolejne transfery socjalne i polityczne inwestycje nie z reform strukturalnych, ale z rosnącego zadłużenia. W latach 2016–2023 nominalny dług Skarbu Państwa wzrósł o kilkaset miliardów złotych, a ukryte zobowiązania – o jeszcze więcej. Zamiast wykorzystywać okres dobrej koniunktury do konsolidacji, Morawiecki pompował wydatki, nie tworząc przestrzeni na przyszłe kryzysy.
Przykładem jest polityka energetyczna i pandemia – oczywiście wymagały interwencji budżetowej, ale środki były wydawane bez planu i nadzoru. W efekcie fundusze specjalne działały poza normalną kontrolą parlamentu, a obciążenia zostały przerzucone na przyszłe rządy. Dziś, gdy trzeba spłacać obligacje i równoważyć rachunki, PiS udaje, iż problem pojawił się nagle.
Morawiecki w spocie straszy, iż Polacy zapłacą za kryzys drożyzną i wyższymi podatkami. To prawda – tyle iż to konsekwencja polityki jego rządu. Inflacja w latach 2021–2023 wystrzeliła nie tylko z powodu globalnych czynników, ale i krajowej ekspansji fiskalnej oraz mrożenia cen w sposób destabilizujący rynek. Rosnące koszty obsługi długu również są w dużej mierze efektem utraty wiarygodności właśnie w okresie rządów PiS – agencje ratingowe i inwestorzy widzieli, jak kreatywnie Morawiecki obchodzi reguły fiskalne.
Obecny rząd ma trudne zadanie: musi ujawnić rzeczywisty stan finansów i stopniowo przywracać przejrzystość. To wiąże się z wysokim deficytem w krótkim terminie, ale jest warunkiem odzyskania wiarygodności w dłuższej perspektywie. Zamiast festiwalu tematów zastępczych, konieczne są reformy i odbudowa instytucji. Morawiecki mówi o „bombie z opóźnionym zapłonem”, ale to właśnie on tę bombę skonstruował i podłożył.
Retoryka Morawieckiego i PiS przypomina polityczne gaszenie pożaru benzyną – ci, którzy rozregulowali finanse, dziś przedstawiają się jako strażacy. Fakty są inne: to rząd Tuska stara się posprzątać po latach nieodpowiedzialnych decyzji, ukrywania długu i rozdawnictwa finansowanego kredytem. Deficyt nie pojawił się nagle – to rachunek wystawiony Polsce za lata propagandowych budżetów PiS.