
Pani Irena i pan Marian Woźniakowie są właścicielami Pasieki Darz Ul w wielkopolskim Trzuskołoniu. Dorastali na wsi, więc zamiłowanie przyrody kiełkowało w nich od urodzenia. Później przekazali je swoim dzieciom. Nasi rozmówcy mówią, jak zrodziła się ich pasja i co robią w trosce o zapylacze.
– Gdy byłem mały, mój dziadek i tata zajmowali się pszczołami. Ja sam jestem pszczelarzem krótko. Żona przygotowywała ładny, ekologiczny ogród i w mojej głowie zrodził się pomysł, iż brakuje tu już tylko pszczół. Stwierdziłem, iż może bym ogarnął dwie-trzy rodzinki i trochę bym się nauczył, bo przecież trzeba mieć na ten temat wiedzę – mówi pan Marian.

Powrót do korzeni
Pani Irena jest z wykształcenia farmaceutką, ale od ponad 20 lat zajmuje się zielarstwem. Pan Marian przez 30 lat służył w Straży Pożarnej. W czasie emerytury, na którą przeszedł już w wieku 50 lat, szukał sposobu na zapełnienie wolnego czasu. Z potrzeby aktywności i inspiracji ekologicznym trybem życia zrodził się pomysł hodowli pszczół. Na początku miała to być odskocznia i produkcja miodu na użytek własny. Dziś państwo Woźniak mają pod opieką 55 uli. Od pewnego czasu zaczęli też edukować kolejne pokolenia. W planach mają założenie zagrody edukacyjnej.
Pan Marian przez całą zimę czytał tylko o pszczołach i zgłębiał tajemnice ich hodowli. – Tak mnie zafascynowała struktura i funkcjonowanie rodziny pszczelej, iż stwierdziłem: muszę się tym zająć. Przyznam szczerze, iż miałem obawy czy dam radę i nie ucieknę od ula po pierwszym użądleniu.
Tak się jednak nie stało. Pan Marian nie tylko nie porzucił pszczół – rozwinął swoją pasję. Dzięki dobrym warunkom oraz odpowiedniej opiece, fascynacja i dobry sposób na emeryturę, przerodziły się w opiekę nad 55 rodzinami w trzech lokalizacjach. Dwie dodatkowe pasieki państwo Woźniak przejęli od sąsiada i dostali po wujku pani Ireny.
– Jak już pojawiły się pszczoły, to bardzo chcieliśmy, żeby wokół nas było jak najwięcej ekologicznych nasadzeń i upraw – mówi pani Irena.

„Natura sobie poradzi. Najważniejsze to nie przeszkadzać”
Gleba, która jest w okolicy to klasa VI, czyli najniższa z możliwych pod względem żyzności. Właśnie dlatego sąsiedzi dziwili się i – jak mówią, wręcz stukali się w głowę na pomysł uprawy na niej czegokolwiek. – Teraz okazało się, iż jednak z tej ziemi da się coś wydobyć i sąsiedzi idą w nasze ślady. Pytają nas, co jeszcze mogą posadzić dla pszczół.
Tutaj nie stosuje się pestycydów, środków ochrony roślin, czy nawozów sztucznych. – Dzielimy się owocami z naturą. Pszczoły doskonale przetwarzają robaczywe śliwki – mówi pan Marian.
– W tej chwili pod każdym drzewem mamy piękną muzykę, bo te owoce, których nie zjedzą ludzie, cieszą się powodzeniem wśród zapylaczy – dodaje pani Irena. – Żerują tam głównie nasze pszczoły, więc to też cieszy. Okazało się, iż wystarczy zachować równowagę i nie walczyć z żadnym „intruzem” w ogrodzie. Natura sama sobie poradzi – najważniejsze, żeby je nie przeszkadzać.

Wydawały się szkodnikami, okazały się pomocnikami
W swoim ogrodzie prowadzą permakulturę, czyli uprawę opartą na ściółkowaniu, okrywaniu ziemi, zabezpieczając ją przed utratą wilgoci, tworzeniu podłoża z kompostu i innych naturalnych nawozów. Koszą maksymalnie raz w roku. Wszystko odbywa się w zgodzie z przyrodą i bez zbędnych ingerencji. Bioróżnorodność jest dla nich bardzo ważna.
Pani Irena wspomina wcześniejszą walkę z kretami, które zadomowiły się w ich ogrodzie. Jak się okazało, bardzo gwałtownie udowodniły swoją pożyteczność, a pierwszą z okazji było poskromienie inwazji chrząszcza – ogrodnicy niszczylistki. – Nasze kreciki ruszyły wtedy do boju – mówi. Z niszczylistką pomogły się uporać także wróble, dla których pan Marian własnoręcznie przygotował budki lęgowe.
– Porozwieszaliśmy te skrzyneczki na drzewach. Po dziadku zostały nam trzy lipy, na których wróble mają teraz doskonałe warunki lęgowe. Skrzyneczki lęgowe zostały przez nie zajęte od razu – mówi z dumą pan Marian.
– choćby w deweloperkę poszedł, bo budował już takie potrójne budki (śmiech). Wszyscy mówili, iż niemożliwe, żeby jeden wróbel żył obok drugiego, bo one potrzebują terytorium. Ale wróbelki mają taką potrzebę mieszkań, iż po prostu dały się skusić na deweloperkę – opowiada pani Irena. – Teraz niszczylistki mamy już nieliczne, ale cieszymy się nimi.

Czym ujęły ich zapylacze?
Jeże, które chętnie przychodzą na posesję państwa Woźniak, pomagają w poradzeniu sobie z licznymi ślimakami bezskorupowymi. Jeden z jeży, nazywany Frankiem, jest szczególnie odważny. Oswoił się na tyle, iż wieczorami chętnie siada u stóp właścicieli pasieki.
Świetnie mają się także trzmiele. – Nie budujemy dla nich luksusowych hoteli, ale wiemy z obserwacji, iż trzmiele, zamiast tych popularnych domków, budowanych specjalnie dla nich, wolą kopkę kamieni z cegłami i gałązkami – dodaje pani Irena. Takie domki zostawiają w różnych częściach ogrodu, tworząc trzmielom środowisko, w którym te bezpiecznie się gnieżdżą i rozmnażają. Posiali dla nich przegorzany – miododajne rośliny, z których chętnie korzystają zarówno pszczoły, jak i trzmiele. – Ten nektar działa na trzmiele troszeczkę odurzająco, bo pod koniec dnia one już są jak misie koala. Snują się po przegorzanach i w zasadzie można je głaskać. Dar „zaklinania” trzmieli ma też nasza wnuczka.
Pszczoły wymagają stałego doglądania, bo – choć może to dziwić – potrzebują bardzo dużo wody. Dlatego państwo Woźniak nie wyjeżdżają w czasie wiosenno-letnim. Swoją pasją zarazili dzieci i wnuki.
– Ujęła mnie doskonała organizacja rodziny pszczelej. To jest wzór dla ludzi. Pszczoły pracują ponad swoje siły, ale każda wie, co ma robić. Gdy otworzy się ul, wydaje się, iż panuje tam chaos, ale to nie prawda – mówi pan Marian.

Organizacja i harmonia
Pani Irena dodaje: – Pszczoła, która się wygryza [czyli wykluje], od razu otrzepuje skrzydełka i zaczyna po sobie sprzątać.
– Przez całe życie przechodzi w ulu wiele funkcji, zanim poleci na kwiat i zacznie przynosić pyłek czy nektar. Jest sprzątaczką, nianią. Później rodziny w mądry sposób się dzielą [aby były zachowane wszystkie funkcje]. Najbardziej mnie fascynuje, iż w każdej rodzinie, która opuszcza ul, dochodzi do buntu. One się po cichu umawiają: słuchajcie, tu nie ma nic do roboty, my musimy się stąd zebrać, trzeba szukać innego miejsca – mówi pan Marian. Jak dodaje, w tej sytuacji wychowują co najmniej jedną dodatkową królową.
Gdy najstarsza królowa składa jaja, nie jest w stanie latać. – Więc inne przestają ją karmić, robią jej ćwiczenia, sprawdzają czy jest w stanie polecieć. Odchudzają ją, bo musi nabrać mniejszej masy – opowiada.
– Mnie fascynuje to, iż pszczoły wiedzą, jaką wilgotność ma miód i iż wiedzą, jak trafić do swojego ulu – mówi pani Irena. – Każda rodzina jest owiana feromonami swojej królowej. – Za to pszczoły tuż przed śmiercią, te emerytki, obwąchują każdą pszczołę.
– One są strażniczkami – mówi pan Marian. – Sprawdzają, czy pszczoła, która chce wlecieć, jest z ich rodziny. Ewentualnie, o ile nie jest, ale ma kieszonki pełne pyłku i dużo nektaru, może wejść. Czyli jest też przekupstwo.

Może się wydawać, iż w ulu rządzi królowa. – Właśnie nie ona rządzi. Królowa jest najważniejsza, bo zachowuje ciągłość życia tej rodziny, poprzez składanie jajeczek, ale w ulu rządzą robotnice. To one podejmują decyzję, czy w połowie lutego pojawi się nowe pokolenie pszczół. Matka złoży jajeczka, ale to one zdecydują, czy z tych jajeczek będą larwy, czy one je jeszcze skonsumują. To jest bardzo skomplikowane, ale świetnie działające – dodaje pszczelarz.
- Czytaj także: Profesor Pomianek: to wyścig szczurów o względy gigantów. Tak wygląda polska produkcja
Chemia i zmiany klimatu
– Jedyne, co zaskakuje pszczoły, to gwałtownie rozwijająca się chemizacja – mówi pani Irena. One niestety nie potrafią ocenić zawartości pestycydów, stąd zatrucia wśród pszczół. Nas kilka lat temu pozbawiono w ten sposób 27 rodzin.
Małżonkowie są przejęci prędkością wkraczania chemii. Mają na myśli praktyki rolników i ogrodników.
– Ludzie przesadzili z chemią w rolnictwie. I to jest raczej druga jednokierunkowa pędząca ku przepaści. Najgorsze jest to, iż jak się ją raz zastosuje, to system jest tak zachwiany, iż nie ma odwrotu. Chemią zabijamy wszystko co tam jest – szkodniki i pożyteczne owady – tłumaczy pan Marian.

– My widzimy zmiany klimatu, choćby dlatego, iż temperatura w pewnym sensie reguluje pszczoły. o ile zima jest zbyt ciepła, wpływa na nie niekorzystnie. Wtedy w ulu rozwija się pasożyt [dręcz pszczeli] żerujący głównie na larwach pszczelich, powodujący ciężką chorobę warrozę – tłumaczy pan Marian.
Jeśli pasożyt ma możliwość rozmnażania się jeszcze w trakcie zimy, na wiosnę może okazać się, iż pszczoły zginęły. – My mówimy na to, iż spadły – osypały się lub umarły. Nie używamy słowa „zdychają” – to mnie przeraża – tłumaczy pani Irena – Nie mówimy też „martwe pszczoły”, a „osyp pszczeli”.
Pszczołom szkodzi także przeciągająca się ciepła jesień. – Do tego jeszcze dochodzą późne poplony – całe łany gorczycy i innych kwiatów, które pobudzają pszczoły w okresie spoczynku. W październiku one już w zasadzie powinny być w sanatorium, a nie pracować. Nie powinny też wychowywać młodego pokolenia, bo gdy ono wygryzie się w październiku, to przy dobrych układach do wiosny przeżyje 20 proc. z nich – wyjaśnia pan Marian.
„Miód to produkt uboczny”
– Najbardziej wartościowe pszczoły wygryzają się teraz – w sierpniu i na początku września. One zdążą przygotować, nabiorą masy itd. Poza tym, od kilku lat już od połowy lutego temperatury przekraczają 10 stopni i pszczoły robią się aktywne o miesiąc za wcześnie. Wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Za wczesna wegetacja nie pomaga – mówi pszczelarz. Jeszcze kilka lat temu, jak wspominają, pszczoły wylatywały z ula mniej więcej w połowie marca. Teraz znacznie wcześniej.
Niekorzystnie działa również przedłużająca się letnia susza. – Wtedy rośliny nie wydzielają pyłków, nektarów – rośliny też mają stres w związku z suszą.

– Pszczoły nie boją się mrozu, bo one się same ogrzeją. Natomiast zabójcza dla nich jest wilgoć – np. zimy bez wyrazu, z dużą wilgotnością powietrza i wyższą temperaturą.
Te owady unikają deszczu, ale co interesujące – wyczuwają go z dużym wyprzedzeniem. – Słyszymy, iż raptem wszystko ucichło i jest masowy powrót pszczół do uli. To znaczy, iż zbliża się deszcz. I też wiemy, iż za chwilę przestanie padać, bo pszczoły zaczynają się ożywiać.
Pan Marian podkreśla: – Wszyscy powinniśmy kochać pszczoły za to, iż one zapewniają nam pokarm. I to nie chodzi o miód. Ja zawsze mówię, iż miód i wszystkie produkty z ula to są skutki uboczne pracy pszczół. Najważniejsze jest zapylanie.
– Dzięki pszczołom, stworzeniu i rozbudowaniu siedliska dla nich zajęliśmy się edukacją i zaraziliśmy pasją nasze dzieci. Teraz już wnuki zaczynają krążyć wokół nich i na pewno perspektywa postrzegania świata przez dzieci mające bezpośredni kontakt z przyrodą jest inna niż rówieśników. Dzielnie z nimi tego jest naszym największym życiowym sukcesem – mówią zgodnie państwo Woźniak.
- Czytaj także: Od wojen po mikroplastik. Pszczoły i inne zapylacze w rosnącym zagrożeniu
–
Zdjęcie tytułowe: archiwum prywatne