Zbliżająca się druga kadencja Donalda Trumpa polaryzuje polską opinię publiczną. Część sympatyzująca z prawicą i skrajną prawicą patrzy na jego powrót do Białego Domu z optymizmem. Wśród sympatyków rządzącej koalicji – rozciągającej się od centroprawicowego PSL po lewicę – perspektywa powrotu republikanina do władzy budzi w najlepszym wypadku niepewność, w najgorszym przerażenie. Z kolei sam rząd Tuska stara się podchodzić do tego z pragmatyzmem i ostrożną nadzieją, iż mimo wszystkich różnic uda się zbudować poprawne relacje z nową administracją.
Czy Trump odetnie pomoc Ukrainie?
Stany Zjednoczone od końca lat 90. są głównym „dostawcą bezpieczeństwa” dla Polski – i to właśnie ten kontekst będzie najważniejszy w relacjach Warszawy z Trumpem.
Polska jako kraj wschodniej flanki NATO, w dodatku graniczący z Ukrainą, jest żywo zainteresowana tym, by trwająca wojna nie zakończyła się w sposób mogący zagrażać naszemu regionowi. Z perspektywy Warszawy najkorzystniejsza byłaby realizacja ukraińskiego planu maksimum: odzyskanie przez zaatakowany kraj kontroli nad wszystkimi terytoriami w świetle prawa międzynarodowego stanowiącymi jego części, potwierdzone przez traktat pokojowy, nakładający na Rosję reparacje za wywołanie wojny. Ostatecznym zwycięstwem Ukrainy byłaby jej akcesja do NATO i Unii Europejskiej.
Realizacja tego planu byłaby skrajnie mało prawdopodobna choćby gdyby wybory w Stanach wygrała Kamala Harris, a zwycięstwo Trumpa czyni go w zasadzie nierealnym. najważniejsze jest więc to, by wojna zakończyła się na możliwie korzystnych dla Ukrainy warunkach, przy minimalnych koncesjach terytorialnych na rzecz Rosji, a co najważniejsze – z zachowaniem otwartej drogi do NATO.
Czarny scenariusz zakłada nagłe odcięcie Ukrainy od amerykańskiej pomocy wojskowej czy wymuszenie przyjęcia niekorzystnego porozumienia z Rosją. Trumpowi zdaje się zależeć, by ogłosić błyskawiczny sukces w tej sprawie, rozumiany jako zakończenie walk – gotów jest naciskać na Kijów, by siadł do stołu i zaakceptował ofertę agresora.
Zełenski natomiast nie może się zgodzić na porozumienie, które Ukraińcy odczytaliby jako kapitulację. Niewykluczone więc, iż mimo ewentualnego ograniczenia amerykańskiej pomocy Ukraina zdecyduje się kontynuować walkę. Ciężar wspierania jej spadłby wówczas na kraje UE, które z przyczyn logistycznych nie są w stanie zastąpić Stanów w roli głównego dostawcy sprzętu wojskowego. Dalsze zaangażowanie w tę coraz bardziej męczącą europejskie społeczeństwa wojnę może też okazać się zbyt politycznie kosztowne dla stojących za tym rządów.
Jednocześnie eksperci zajmujący się Rosją coraz częściej piszą, iż dziś to Putin może odmówić jakichkolwiek negocjacji. Jest bowiem przekonany, iż wygrywa militarnie z Ukrainą i iż korzystając ze sceptycyzmu republikanów wobec kontynuowania pomocy Kijowowi warto kontynuować wojnę, bo Rosja na polu bitwy może zapewnić sobie mocniejszą pozycję negocjacyjną, niż ma obecnie.
W tej sytuacji Trump może uznać, iż Putin ma go za słabego, niepoważnego przywódcę, i odpowiedzieć udzieleniem Ukrainie jeszcze większej pomocy wojskowej niż Biden. „Skoro Rosja nie chce negocjować, to tak dozbroimy Ukrainę, by Rosjanie tego pożałowali” – ten scenariusz wprost przedstawił emerytowany generał Keith Kellogg, który w administracji Trumpa obejmie stanowisko specjalnego wysłannika ds. Ukrainy. Jego nominacja to umiarkowanie optymistyczny sygnał co do kierunku polityki przyszłego prezydenta wobec Kijowa. Kellogg z pewnością nie jest proukraiński, ale nie jest prorosyjski, co w przypadku przyszłej administracji jest istotną zaletą.
Skupiony w PiS główny nurt polskiej prawicy zdaje się zakładać, iż Trump, dzięki swojej nieprzewidywalności, twardości i sile charakteru, okaże się trudniejszym przeciwnikiem dla Putina i lepszą opcją dla Ukrainy, niż Kamala Harris. Z kolei skrajna prawica zorientowana na Konfederację jest albo otwarcie antyukraińska, albo wykazuje daleko idący sceptycyzm wobec kontynuacji pomocy Ukrainie i dalszego prowadzenia przez nią wojny. Liczy więc, iż Trump wymusi na obu stronach jak najszybsze zakończenie walk.
Odnaleźć się w trumpowskim NATO
Prędzej czy później dojdzie do negocjacji rosyjsko-ukraińskich i zawieszenia broni. Wówczas pojawi się nowy problem, szczególnie istotny dla Polski jako sąsiada Ukrainy: jak zagwarantować nienaruszalność wynegocjowanych linii rozejmu, tak by rosyjskie wojsko nie nie przekroczyło jej za rok czy dwa?
Z punktu widzenia Ukrainy konieczne byłyby twarde gwarancje NATO lub państw sojuszu. Polska chciałaby gwarancji amerykańskich – co z Trumpem w Białym Domu wydaje się nieosiągalne. Podczas niedawnej wizyty w Warszawie prezydent Francji Emmanuel Macron miał rozmawiać z polskim rządem na temat możliwości rozlokowania w Ukrainie polskich i francuskich żołnierzy, którzy pilnowaliby granic.
Polski rząd będzie unikał podobnych zobowiązań. Polska opinia publiczna mogłaby zaakceptować obecność naszych wojsk w Ukrainie tylko wtedy, gdyby trafiły tam jako część sił NATO lub ONZ. Wśród osób o liberalnych poglądach druga kadencja Trumpa budzi też obawy co do przyszłości NATO i tego, na ile poważnie prezydent USA będzie traktował zobowiązania wobec członków sojuszu. W niedawnym wywiadzie udzielonym telewizji NBC Trump powtórzył, iż jeżeli sojusznicy Stanów z NATO nie będą „dobrze traktować” Ameryki, to gotów jest choćby opuścić organizację.
Polskie elity polityczne, także te ze strony rządowej, traktują podobne wypowiedzi raczej jako twardą negocjacyjną grę Trumpa, mającą wymusić na państwach Europy Zachodniej większe zaangażowanie w transatlantyckie bezpieczeństwo i jego koszty.
Rząd Donalda Tuska chciałby skłonić państwa europejskie do tego samego. Utrzymując wysoki poziom wydatków na obronę, ustawia się on w roli „wzorcowego sojusznika” Ameryki Trumpa. Jednocześnie prezydentura republikanina może ponownie otworzyć temat konieczności wzięcia przez Europę większej odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo – nie tylko w postaci wydatków na obronę, ale też pogłębionej współpracy wojskowej państw Unii.
PiS z kolei postrzega Trumpa jako kogoś w rodzaju „osobistego gwaranta bezpieczeństwa Polski”. Jakiekolwiek próby europejskiej współpracy obronnej budowanej równolegle do struktur atlantyckich mogą być kontestowane przez pisowską opozycję jako „próba wypchnięcia Stanów z Europy” i realizacja „niemieckich interesów”.
Trump uwikła nas w wojnę handlową?
Druga kadencja Trumpa rozpocznie się niecałe trzy tygodnie po objęciu przez Polskę prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Obok sytuacji w Ukrainie i związanych z nią dylematów dotyczących bezpieczeństwa jednym z jej kluczowych problemów mogą okazać się relacje handlowe między Unią a Stanami.
Trump zapowiada obłożenie importu do USA cłami wynoszącymi od 10 do 20 proc. Dziś cła na towary z UE wynoszą średnio 3,5 proc.
Bezpośredni eksport z Polski do Stanów jest względnie niewielki – jak podaje „Rzeczpospolita”, w zeszłym roku sprzedaliśmy Amerykanom towary warte niecałe 12 mld dolarów. To tylko 3,14 proc. naszej zagranicznej sprzedaży w 2023 roku. Cła Trumpa uderzyłyby jednak w niemiecki eksport, a wiele polskich przedsiębiorstw pracuje jako podwykonawcy niemieckich podmiotów. W zeszłym roku Stany były najważniejszym partnerem Unii i ograniczenie wymiany handlowej przez cła mogłoby wepchnąć całą europejską gospodarkę w recesję – zwłaszcza gdyby polityka handlowa nowej administracji wywołała globalną wojnę handlowo-celną z Chinami.
Dobre relacje Polski ze Stanami w obszarze bezpieczeństwa nie muszą przełożyć się na mocną pozycję Warszawy w negocjacjach handlowych. Jakkolwiek ułożą się stosunki z Trumpem, konieczność łagodzenia różnych dzielących partnerów kryzysów po dwóch stronach Atlantyku może zdominować polską prezydencję w UE.
Trump odda PiS władzę?
Druga kadencja Trumpa będzie dla Polski istotna także ze względu na dynamikę naszego wewnętrznego życia politycznego. Ponowne zwycięstwo republikanina tchnęło nową energię w zdemoralizowany kolejnymi klęskami PiS. Partię ożywia dziś nadzieja na to, iż zmiana władzy w Stanach to zapowiedź kolejnej populistyczno-prawicowej fali, która uniesie Prawo i Sprawiedliwość – na początek w wyborach prezydenckich, które odbędą się najpewniej w maju 2025 roku.
Na prawicy pojawiają się już fantazje dotyczące zapowiadanej na wiosnę wizyty Trumpa w Polsce, podczas której miałby on spotkać się nie tylko z prezydentem Dudą, z którym łączą go ponoć dobre relacje, ale także z kandydatem PiS na najwyższy urząd w kraju, Karolem Nawrockim. Ale jeżeli Trump zostawi Ukrainę samą albo zmusi Kijów do przyjęcia niekorzystnych warunków zawieszenia broni, postrzeganych w Polsce jako długoterminowe zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa, to sklejenie z amerykańskim prezydentem może zaszkodzić PiS.
Największa partia opozycyjna liczy też na wsparcie Trumpa i jego administracji w swoich medialnych rozgrywkach. Polskie media obiegła niedawno informacja o możliwym zakupie TVN – jednej z dwóch największych prywatnych telewizji w kraju, dziś należącej do koncernu Warner Bros. Discovery – przez powiązany z Orbánem węgierski fundusz inwestycyjny. Zmiana właściciela miałaby przełożyć się na zmianę politycznej orientacji stacji: z centrowej, bliskiej głosującej na Tuska klasie średniej na prawicową, sympatyzującą z PiS.
W odpowiedzi Tusk wydał rozporządzenie wpisujące dwie największe telewizje – z TVN włącznie – na listę firm strategicznych, których sprzedaż wymaga zgody rządu. Jak donosił na łamach „Newsweeka” Jacek Gądek, PiS liczy, iż nowe władze w Waszyngtonie będą naciskać na Tuska, by umożliwił Warner Bros. Discovery sprzedaż TVN temu, kto zapłaci najwięcej – niezależnie od jego politycznych sympatii i afiliacji.
Pytanie, czy otoczenie Trumpa będzie chciało angażować swój czas i kontakty w marginalną z punktu widzenia jego administracji sprawę, czy raczej spróbuje ułożyć sobie dobre relacje z obecnym polskim rządem, mimo płynących z prawicowej opozycji wyrazów miłości do Trumpa i trumpizmu.
Pierwsza kadencja Trumpa naznaczona była chaosem, ciągłymi zmianami kadrowymi i programowymi. Teraz jest ponoć lepiej przygotowany do przejęcia władzy, ma bowiem Projekt 2050 – spójną ideologicznie drużynę oraz wiedzę na temat tego, jak działa państwo i gdzie może stawiać mu opór. A jednak w kolejnych prognozach na 2025 rok raz za razem wraca słowo „nieprzewidywalność”. Polska scena polityczna – ta rządowa i ta opozycyjna – zobaczy niedługo skutki tej nieprzewidywalności i będzie musiała błyskawicznie nauczyć się nawigować po jej wodach.