Mentzen prezydentem? Ten scenariusz to nie jest political fiction (Nie) Polityczny Kraków

3 godzin temu

No tośmy sobie wybrali! 18 maja Polacy ruszyli do urn. Krótki przegląd tego co do nich wrzucili znajduje się poniżej.

Z punktu widzenia obywateli stan wyjściowy nie był specjalnie krzepiący. Przede wszystkim dlatego, iż po stronie największych partii, Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości nie wystartował żaden wyrazisty lider. Za to wśród mniejszych ugrupowań wyrazistych było aż nadto, nie było tylko jasne, czy o taką wyrazistość chodzi Polakom. Innymi słowy, nierzadka wśród wyborców była opinia, iż nie ma na kogo głosować. Z tego powodu jeszcze przed 18 maja można było uważać, iż wybory prezydenckie będą plebiscytem o większą sympatię wyborców dla PO lub dla PiS. Dziś już wiemy, iż było to coś więcej, czyli głos za lub przeciw duopolowi dwóch największych partii.

Powiedzieć, iż kampania przed tegorocznymi wyborami prezydenckimi była niemrawa, to nie powiedzieć nic. Rafał Trzaskowski swoim notorycznym zmęczeniem prawie komunikował światu: „Kończmy to i dawajcie mi ten Belweder”, Karol Nawrocki miał większy problem z innymi niż Belweder mieszkaniami. Sławomir Mentzen uciekał przed dziennikarzami hulajnogą, a Grzegorz Braun i Adrian Zandberg mówili głównie do zorientowanego na swoje poglądy elektoratu. Gdyby nie latający na smoku Krzysztof Stanowski, zachwycony Putinem Maciej Maciak i filmiki Joanny Senyszyn kampanię tę można byłoby uznać za skrajnie nudną.

Ale to tylko wierzchołek. Okazało się bowiem, iż prawdziwa mobilizacja elektoratów miała miejsce w Internecie. Nie chodzi tu wcale o mobilizację PO i PiS, ale właśnie o mobilizację kandydatów z drugiego i trzeciego szeregu. To właśnie dzięki niej zapowiadająca się na najmarniejszą od lat frekwencja była jak na polskie wybory znakomita, bowiem do lokali wyborczych pofatygowało się 2/3 Polaków. To pierwsze zaskoczenie tych wyborów. Drugim jest mała różnica głosów między Trzaskowskim a Nawrockim. Zaczynało się od prawie 20%, w większości sondaży wynosiła w trakcie kampanii 5-7%, a realnie skończyło się na niespełna 2%. Zaskoczenie numer trzy jest oczywiście takie, że kandydaci kojarzeni z prawicą lub choćby skrajną prawicą zdołali zgromadzić ponad 20% głosów, co w liczbach bezwzględnych daje ponad 4 miliony głosów. Po czwarte, wielu zaskoczyło niskie poparcie dla Szymona Hołowni. Tutaj nie można jednak zapominać o tym, iż najwyraźniej realne poparcie dla Polski 2050 oscyluje dziś poniżej 4%, które dostał Hołownia. Był on też kandydatem PSL, a w przypadku tej partii od lat obserwujemy prawidłowość polegającą na tym, iż choćby jeżeli radzi sobie ona dobrze w wyborach parlamentarnych, czy samorządowych, to w wyborach prezydenckich jej kandydaci osiągają wyniki bardziej niż marne. Biorąc to pod uwagę, rezultat marszałka Sejmu nie jest aż tak podły, choć pewnie wątłe to dlań pocieszenie. Reszta kandydatów, w zasadzie zgodnie z przewidywaniami, czyli poniżej oczekiwań. Jest też i zaskoczenie piąte. Wydaje się bowiem, iż na naszych oczach w odstawkę odchodzą klasyczne sondaże. Ludzie albo nie mówią ankieterom prawdy, albo podejmują decyzję w ostatniej chwili, faktem jednak jest, iż prognozy wyborcze nigdy nie różniły się od realnych wyników tak bardzo jak to jest współcześnie.

Rzeczywiście, kandydaci wyraziści (albo dobrze, powiedzmy to-skrajni) pokazali swoje wielkie zdolności w mobilizowaniu elektoratu dzięki Internetu i to właśnie to narzędzie powoli, acz konsekwentnie odsyła klasyczną kampanię wyborczą do lamusa. I właśnie dzięki niemu Mentzen, Braun i Zandberg osiągnęli rezultaty w dużej mierze różniące się od prognoz. Natomiast sondażowy pewniak, czyli Rafał Trzaskowski ma teraz bardzo twardy orzech do zgryzienia, ponieważ oczekiwane we wcześniejszych sondażach jego zwycięstwo w drugiej turze powoli acz konsekwentnie zmienia się w porażkę.

Ponad czteromilionowa grupa zwolenników Mentzena i Brauna to grupa o poglądach biegunowo odległych od tych, które reprezentuje Rafał Trzaskowski. Wystarczy przypomnieć słowa eurodeputowanej Konfederacji Ewy Zajączkowskiej-Hernik wypowiedziane na Rynku Podgórskim na zakończenie kampanii Sławomira Mentzena: „Nie wybieramy koloru oczu, rodziny i Rafała Trzaskowskiego na prezydenta”. Słowa te wywołały entuzjazm zebranych. Jeden wiec oczywiście wiosny nie czyni, ale zachowanie to było charakterystyczne dla elektoratu lidera Konfederacji. Słuszny więc wydaje się pogląd, iż wyborcy Mentzena i Brauna poprą Karola Nawrockiego lub, w najlepszym dla PO wypadku, zostaną w domach. Natomiast jakiekolwiek umizgi Trzaskowskiego względem mocno prawicowego elektoratu, gdyby nastąpiły na szeroką skalę, zostałyby uznane za nienaturalne zarówno przez ten elektorat, jak i przez umiarkowanych wyborców, którzy głosują na kandydata PO jako na uroczą alternatywę „mniejszego zła”. To z kolei jest prostą drogą do katastrofy podobnej do tej, którą poniósł Bronisław Komorowski, który w pierwszych słowach po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich sprzed 10 lat zapowiedział absurdalne referendum z cyklu „czy chcecie być zdrowi, piękni i bogaci”. Miała to być metoda na przyciągnięcie wyborców Pawła Kukiza. Metoda nie poskutkowała, część dotychczasowego elektoratu Komorowskiego na drugą turę w ogóle nie poszła, a referendum z września 2015 r. skończyło się spektakularną klęską frekwencyjną.

Rezerwuar głosów Rafała Trzaskowskiego znajduje się więc w elektoratach Szymona Hołowni, Magdaleny Biejat i Adriana Zandberga, z których ten ostatni nie jest przesadnie entuzjastyczny wobec popierania któregokolwiek z kandydatów. Nawet toporna matematyka polegająca na prostym dodaniu do siebie najpierw elektoratów Nawrockiego, Mentzena i Brauna, a potem Trzaskowskiego, Hołowni, Zandberga i Biejat daje kandydatowi PiS około miliona głosów przewagi nad kandydatem PO. Jasne jest, iż takie proste przełożenie nie nastąpi, ale choćby jeżeli nastąpi w 1/3, czy 1/4 to i tak z korzyścią dla Nawrockiego.

Efektem jego zwycięstwa będzie z kolei szybsza dekompozycja obozu obecnej władzy i wzmocnienie PiS, które w kolejnych wyborach parlamentarnych może znów sięgnąć po władzę i to w koalicji z Konfederacją, albo choćby Konfederacją Korony Polskiej. To oczywiście nie jest marzenie Jarosława Kaczyńskiego, ale z mniej spoistych środowisk konfederackich łatwiej będzie wyjmować poszczególnych posłów, a to akurat lider PiS umie robić jak nikt inny, z tym iż wolałby mieć większość stabilniejszą, w czym z pewnością pomoże „własny” prezydent.

Przed drugą turą wyborów prezydenckich Platforma Obywatelska powinna więc zrobić cały szereg rzeczy, które musiałyby zajść jednocześnie. Po pierwsze, zmobilizować tych którzy 18 maja do wyborów nie poszli i przekonać ich, iż Rafał Trzaskowski jest kandydatem obrony demokracji przeciw kroczącemu autorytaryzmowi. Po drugie, zdemobilizować tych, którzy 18 maja do wyborów poszli i poparli Mentzena i Brauna. I to będzie akurat łatwiejsze, bo zdaniem wielu z tych wyborców ani Nawrocki, ani Trzaskowski do niczego się nie nadają. Przed sztabem prezydenta Warszawy stoi więc ogromna praca mająca sprawić, by w jak największej liczbie obwodów i okręgów wyborczych jego wynik był pierwszy. Będzie to szczególnie trudne, bo o ile niełatwo znaleźć miejsce, w którym Karol Nawrocki miał wynik gorszy niż drugi, o tyle w przypadku Rafała Trzaskowskiego, na przykład w naszej pięknej Małopolsce były całe gminy, w których kandydat Platformy Obywatelskiej został wyprzedzony nie tylko przez Sławomira Mentzena, ale choćby przez Grzegorza Brauna. Natomiast na równie pięknym Podkarpaciu, czy Lubelszczyźnie w taki sposób głosowały całe powiaty.

Co prawda PO nie musiałaby przeprowadzać nadzwyczajnej mobilizacji, gdyby przeprowadziła rzetelną kampanię wyborczą, której treścią byłoby coś więcej prócz mieszkaniowe i okołosportowe przygody głównego rywala. Nie od dziś wiadomo jednak, iż gdyby zamknąć Platformę w małym pomieszczeniu bez okien i mebli i dać jej dwie metalowe kulki, to po chwili jedną z nich zgubi, a drugą zepsuje. To komentarz brzydki, ale im dłużej patrzy się na poczynania głównej partii władzy w tej kampanii, tym trudniej oprzeć się wrażeniu, iż jest w nim coś z prawdy.

Co więc zostaje Platformie? Ucieczka do przodu, polegająca na rezygnacji Rafała Trzaskowskiego ze startu w drugiej turze wyborów prezydenckich. Kodeks wyborczy mówi wyraźnie, iż w podobnych wypadkach drugą turę przesuwa się o kolejne dwa tygodnie, a zamiast kandydata, który zrezygnował wchodzi do niej kolejny z największą liczbą głosów. 15 czerwca mielibyśmy więc drugą turę Nawrocki-Mentzen, która przy niechęci dużej części rodaków do duopolu PO-PiS mogłaby wynieść do prezydentury tego ostatniego. Z kolei niesterowalny dla Jarosława Kaczyńskiego prezydent Mentzen wzmacniałby Konfederację jako mniejszego partnera w ewentualnej koalicji, a może choćby w ciąg najbliższych dwóch lat napsułby PiS tyle krwi, iż do żadnej koalicji w ogóle by nie doszło. To z kolei oddala od Platformy jej największe zagrożenie, czyli utratę władzy na rzecz PiS, w obecnych warunkach bardzo prawdopodobną.

Powiecie Państwo-scenariusz science-fiction. No może. Tak samo jak ten sprzed prawie 40 lat, żeby „Solidarność” dogadała się z dotychczasowymi sojusznikami PZPR stając w opozycji do komunistów. Wtedy to też było coś na kształt science-fiction, a jednak wyszło. Tymczasem wydaje się, iż w najbliższym czasie nic poza science-fiction Platformie nie zostaje.

Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu.

Idź do oryginalnego materiału