"Mein Gott, jak pięknie". Rowerem po gruzach utopii

1 rok temu
„Mein Gott, jak pięknie” Filipa Springera (Wydawnictwo Karakter) to bardzo inspirująca, miejscami piękna książka o rowerowej włóczędze po gruzach utopii. „Nie reportaż” – co zostało podkreślone w posłowiu i na czwartej stronie okładki, raczej fakcja, bo czym innym może być seans spirytystyczny?
Filip Springer jest reporterskim głosem osobnym. Podejmuje tematy nieefektowne (chyba tylko Olga Gitkiewicz dotrzymuje mu w tym kroku; nie wyobrażam sobie np. Jacka Hugo-Badera wyprawiającego się w Polskę, żeby pisać reportaż książkowy o wykluczeniu komunikacyjnym!), uprawia dziennikarstwo ospałe (to już choćby nie slow journalism; Springer latami dłubie w temacie) i jest surowy wobec czytelnika. Niczego mu nie ułatwia, mnoży tropy, komplikuje, bawi się w eseistykę. Rzadka dziś strategia – reportaże książkowe pisze się szybko, pod śródtytuły, sensacyjnie lub łzawo.
Springer jest nietypowy również dlatego, iż konsekwentnie praktykuje reporterską duchologię. Tak „widmologię”/ „widmontologię” (fr. l’hantology, ang. hauntology, kontaminacja słów „ontologia” i „nawiedzać”) nazwała Olga Drenda (Aleksandra Ubertowska używa określenia „spektralność”). Grzegorz Grochowski definiował „teorię nawiedzenia” jako „koncepcj[ę] świata nawiedzanego ustawicznie przez fantomy niespełnionych potencjalności”. Chodzi o taki sposób patrzenia, który pozwala uchwycić palimpsestową naturę rzeczywistości. Przez tu i teraz przemawia przeszłość, pod różnymi postaciami: traumy, nostalgii, fantazmatu, zawieszonej potencjalności.
Springer wywołuje duchy starymi mapami. Nie pierwszy raz – z pomiętą PRL-owską mapą z 1976 roku zwiedził 31 miast „osieroconych” (bo straciły status wojewódzkich, tworzących „archipelag możliwości, rozczarowań i szans”). Wtedy jeździł po Polsce komunikacją publiczną i autostopem. Powstała książka „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast” (Karakter 2016). W „Mein Gott, jak pięknie” na nawigację Google’a reporter nakłada stare niemieckie mapy z początku XIX wieku.
Od początku sprawa jest podejrzana. Impulsem do napisania „Mein Gott” był „podręcznik do projektowania sylwet wsi i miast w Sudetach”. Książka nieistniejąca – w czasie i przestrzeni ślad po niej zaginął. Inna publikacja, Ernsta Wiecherta, „Mein Gott” kończy – znaleziona w wynajętym domu powieść, którą reporter pamiętał z dzieciństwa. Z podkreślonymi fragmentami, które on sam pozaznaczał. Ale nie chodzi tylko o ramę, w środku opowieści Springera też jest dziwnie – raz świat zmienia kierunki i choćby wioskowy pijaczek idzie wspak. W dodatku miejscowość, w której się to wydarzyło, nazywa się Bardo. Kraina zastawiła na Springera sidła, a on dał się jej opętać.
Koncept Krainy jest najważniejszy do zrozumienia tej książki (widać wyraźnie wpływ Szkoły Ekopoetyki). „Zawiera w sobie łagodność rozfalowanych wzgórz porośniętych gęstym lasem albo upstrzonych przekładańcem pól; zmienność widoków, gdy jedzie się drogą pociągniętą wzdłuż rzeki, i tę pewność, iż zostało się w tych widokach uwzględnionym. Że jest się nie tylko ich obserwatorem, ale też elementem. I jeszcze poczucie harmonii, jakby budynki, sioła, całe wioski i miasta były przedłużeniem krajobrazu, wynikały z niego i w nim bez zbędnego hałasu nikły.
Na tym polega Kraina – na czułym styku ludzkiego z nieludzkim. Jakby ktoś dłonią gładził pejzaż”.
Springer wyprawia się na Ziemie Odzyskane rowerem, „żeby Kraina wlazła m[u] w ciało”. „Chciałem poczuć ją w nogach, plecach, nadgarstkach zmęczonych od trzymania kierownicy i w przekleństwach ciskanych, gdy jadę pod wiatr” – pisze.
W Ścieżynie mija strażnika miejskiego jadącego w białej koszuli na rowerze. Kiedy przy zrujnowanym budynku wyciąga Messtischblatt, strażnik staje się policmajstrem z Beuthen an der Oder. „Im dłużej patrzyłem na mapę, tym silniejsze było to uczucie. Po chwili nabrałem pewności, iż mógłbym z detalami opisać jego mundur. W podobny sposób mapa uruchamiała Krainę”.
Reporter zapoznaje czytelnika z własnymi (niespektakularnymi, to nie jest awanturniczy reportaż drogi) przygodami, ale przede wszystkim fantazjuje o tych, którzy Krainy doświadczyli przed laty. Tam, gdzie brak źródeł, wkracza literatura – jak w „Dwunaste: nie myśl, iż uciekniesz”. Fikcją Springer tchnął życie w zmarłych: członków litograficznej grupy kowarskiej – Ernsta Wilhelma Knippela i Carla Juliusa Riedena (nikt tak pięknie jak Springer nie opisał techniki litograficznej, choćby ja to zrozumiałam), budowniczego Ostbahnu Eduarda Wiebego, a także Jana Bułhaka, teoretyka i praktyka „fotografii ojczystej” (który „również miał swoją Krainę – były nią Kresy”). Bohaterkami (zmyślonymi? Nie wiem, ale podejrzewam, iż tak, bo mikrohistorie nikogo wówczas nie obchodziły) są też szyper Winfred Koschke oraz Gertrude Teske, żona naczelnika poczty – kolej pozbawia ją pracy i towarzystwa, a także ulubionych gravensteinerów (jabłoni).
Oczywiście opowieść o Krainie jest narracją o antropocenie, „podporządkowaniu sobie pejzażu”: ujarzmianiu rzek (Springer wspomina też o niedawnej katastrofie ekologicznej na Odrze), wytyczaniu szlaków kolei żelaznej z Berlina do Królewca (motto – cytat z Heinricha Heinego: „Koleje zabiły przestrzeń, pozostał nam tylko czas”), kontroli racjonalności. Smutna to lektura, ale miło wiedzieć, iż Kraina wciąż ma swoich nosicieli. Springer nie tylko świetnie pisze, ale też fotografuje („Mein Gott, jak pięknie” rozpoczyna fotograficzny esej).
Mein Gott, warto przeczytać!
Ilustracja: Wydawnictwo Karakter
Idź do oryginalnego materiału