Dariusz Matecki, poseł Prawa i Sprawiedliwości, znów znalazł się w centrum uwagi – tym razem nie za sprawą swoich politycznych dokonań, a kolejnego rozdziału w jego osobistej telenoweli pt. „Wszyscy są przeciwko mnie”.
Po wyjściu z aresztu śledczego w Radomiu, gdzie – jak sam twierdzi – był „więźniem politycznym”, Matecki musiał zmierzyć się z nowym, równie „dramatycznym” problemem: zablokowaniem jego konta na Facebooku. Czyżby kolejny spisek, czy może po prostu żenująca próba zrobienia z siebie męczennika?
Jak Matecki odkrył spisek Tuska
Zacznijmy od początku. Matecki, po dwóch miesiącach spędzonych w areszcie, został zwolniony po wpłaceniu poręczenia majątkowego. Zamiast jednak skupić się na pracy poselskiej czy – jak sam twierdzi – powrocie do normalności, poseł PiS od razu wskoczył na dobrze znaną mu ścieżkę: budowania narracji o prześladowaniu. „To był areszt wydobywczy, byłem więźniem politycznym” – ogłosił z patosem godnym oscarowej roli. Oczywiście, winnym całego zamieszania jest nie kto inny, jak sam premier Donald Tusk, który rzekomo osobiście zlecił uwięzienie Mateckiego. Dowody na tę teorię? Cóż, najwyraźniej mamy uwierzyć posłowi na słowo.
Sąd, który uznał areszt za bezprawny, stał się dla Mateckiego kolejnym argumentem w jego krucjacie przeciwko „reżimowi”. Zapomina jednak wspomnieć, iż takie decyzje sądowe często wynikają z proceduralnych uchybień, a nie z wielkiego spisku politycznego. Ale po co Mateckiemu niuanse, skoro można grać na emocjach i przedstawiać się jako męczennik za wolność?
Nowa obsesja Mateckiego
Nie minęło kilka dni od wyjścia z aresztu, a Matecki znalazł kolejny powód do narzekania: jego konto na Facebooku zostało zablokowane. „Bez żadnego ostrzeżenia i bez podania przyczyny” – lamentuje poseł, sugerując, iż to kolejny etap represji wobec „konserwatywnej opozycji”. Zablokowano też jego Messengera, który – jak twierdzi – był „głównym narzędziem komunikacji” z rodziną, przyjaciółmi i wyborcami. Pytanie brzmi: czy poseł PiS naprawdę nie ma innych sposobów na kontakt z bliskimi? A może po prostu brak lajków i udostępnień boli bardziej, niż brak rozmowy z mamą?
Matecki nie byłby sobą, gdyby nie poszedł o krok dalej. Oskarża Facebooka o „polityczną cenzurę” i sugeruje, iż platforma celowo represjonuje polskich konserwatystów. Próbował choćby interweniować, dzwoniąc do „szefa Meta na Polskę” – kimkolwiek ta tajemnicza postać jest – ale usłyszał, iż „nie ma czasu”. Cóż, może to i lepiej, bo trudno sobie wyobrazić, jak Matecki tłumaczy, dlaczego jego konto, znane z kontrowersyjnych treści, mogło naruszyć regulamin platformy. Zamiast tego woli czekać „ponad 48 godzin” na odpowiedź na swoje odwołanie, co najwyraźniej uważa za kolejny dowód na globalny spisek przeciwko niemu.
Poseł, który żyje dramatem
Cała ta sytuacja pokazuje, iż Dariusz Matecki to polityk, który nie potrafi funkcjonować bez ciągłego kreowania wizerunku ofiary. Zamiast zająć się realnymi problemami swoich wyborców, woli skupiać się na budowaniu narracji o prześladowaniu – najpierw przez Tuska, teraz przez Facebooka. Jego dramatyczne apele o „przywrócenie prawa do kontaktu z bliskimi i wyborcami” brzmią jak kiepski żart, zwłaszcza w ustach kogoś, kto jako poseł ma dostęp do mediów, biur poselskich i innych kanałów komunikacji.
„Stop politycznej cenzurze!” – grzmi Matecki, ale jedyne, co naprawdę należałoby zatrzymać, to jego nieustanne przedstawianie się jako męczennika. Być może zamiast szukać spisków tam, gdzie ich nie ma, Matecki powinien zadać sobie pytanie: czy moje działania i słowa nie przyczyniły się czasem do tych „represji”? Ale na takie refleksje poseł PiS najwyraźniej nie ma czasu – zbyt zajęty jest pisaniem kolejnych odcinków swojej politycznej opery mydlanej.