Liberalizm na pełnym alleluja

2 tygodni temu

Długie są rachunki krzywd, wielka jest niechęć. Nie bez podstaw liberałowie zarzucają Kościołowi utratę moralnego kompasu na rzecz politycznych powiązań, niezdolność do reformy instytucji, pazerność na lukratywne układy z władzą świecką, co najwyżej połowiczną wolę wyjaśnienia i ostatecznego wyeliminowania seksualnych nieprawości uderzających w bezbronnych. Chrześcijanie zaś (…) w liberałach upatrują ludzi nie baczących na realne i ostateczne pokłosia ich reform, zainteresowanych tylko legislacyjnym przeforsowaniem swoich może i pięknie brzmiących ideałów, które jednak nie występują bez skutków ubocznych.

Przy ogólnym spojrzeniu na relacje liberalizmu i wiary chrześcijańskiej na pierwszy plan zwykle wychodzi ich antagonizm. To nie tylko migawki z XIX w., gdy w obiegu była katolicka broszura ks. Felixa Sardy y Salvany’ego pod tytułem „Liberalizm jest grzechem”, zaś w licznych epizodach hiszpańskich niepokojów politycznych zwolennicy liberalnego i konstytucyjnego modelu ustrojowego państwa ryczałtowo traktowali duchownych jako swoich wrogów, niekiedy wieszając ich na drzewach i demolując kościoły. To także zupełnie współczesne realia polskie, w których ulubioną czynnością odświętną arcybiskupów jest wygłaszanie antyliberalnych homilii, liczni proboszczowie wikłają się w polityczne popieranie antyliberalnej prawicy, zaś środowiska liberalne z ekscytacją cytują kolejne badania społeczne świadczące o pustoszeniu kościołów i zanikaniu religijności pośród najmłodszego pokolenia Polek i Polaków.

Długie są rachunki krzywd, wielka jest niechęć. Nie bez podstaw liberałowie zarzucają Kościołowi utratę moralnego kompasu na rzecz politycznych powiązań, niezdolność do reformy instytucji, pazerność na lukratywne układy z władzą świecką, co najwyżej połowiczną wolę wyjaśnienia i ostatecznego wyeliminowania seksualnych nieprawości uderzających w bezbronnych. Chrześcijanie zaś autentycznie wierzą i obawiają się, iż skutkiem pełnej realizacji liberalnej wizji ładu społecznego będzie zatracenie hamulców moralnych, rozkład więzi społecznych, degradacja wielu środowisk i kulturowy regres. W liberałach upatrują ludzi nie baczących na realne i ostateczne pokłosia ich reform, zainteresowanych tylko legislacyjnym przeforsowaniem swoich może i pięknie brzmiących ideałów, które jednak nie występują bez skutków ubocznych.

Na początku była wiara

Tymczasem jednym z historycznie pierwszych fundamentów myśli liberalnej, co jasno wynika z lektury pism Johna Locke’a (List o tolerancji), była troska o chrześcijaństwo i prawa ludzi wierzących. Liberalizm zrodził się w świecie wojen religijnych pomiędzy różnymi chrześcijańskimi odłamami. Z obserwacji tych zadawanych sobie nawzajem cierpień zrodziła się myśl o człowieku indywidualnym, który zasługuje na wolność wyboru własnej ścieżki życia, a także myśl o konieczności zaakceptowania pluralistycznego społeczeństwa, w którym będą żyć ludzie o odmiennych postawach i poglądach od naszych, ale my im na to życie pozwolimy, zaś oni w zamian pozwolą na nasze życie nam. jeżeli dzisiaj mówimy i piszemy, iż człowiek ma prawo wybrać, czy je mięso czy go nie je, czy jedzie do pracy samochodem czy rowerem, czy ma stały związek czy wielu partnerów, czy urodzi czy przerwie ciążę, czy w niedzielę pójdzie na zakupy, do kościoła czy do parku – to proponujemy to, bo zostaliśmy ukształtowani przez zamysł Locke’a, który ogłosił światu, iż człowiek ma prawo być luteraninem, metodystą, kwakrem czy anglikaninem i żadne sankcje nie mogą go spotykać za ten wybór. Liberalizm się narodził, aby chronić w XVII w. prawo ludzi do chwalenia Boga w sposób, jaki uznawali za najwłaściwszy, najuczciwszy czy najbardziej pobożny. Liberalizm jest tworem chrześcijańskiego świata – nie mógłby powstać w żadnym innym.

Dzieje liberalizmu w kolejnych stuleciach pokazują, iż tam, gdzie udawało się go związać z chrześcijańską pasją, tam często działa się reformatorska „magia”. Gdzie wygrywała wrogość, czyhała wielokrotnie klęska. Chwalebne dzieje obejmują np. ścisły splot tzw. nonkonformistycznych wspólnot i Kościołów z brytyjską Partią Liberalną w XIX w. Operując retoryką biblijną i czerpiąc z wczesnego chrześcijaństwa, liberalni przywódcy potrafili przeistaczać swoje cele w moralne krucjaty, które budziły poparcie mas społecznych i czyniły liberalną reformę nieuniknioną, wbrew interesom grup przywileju. Najbardziej świetlanym przykładem pozostanie wygrana walka Johna Brighta i Richarda Cobdena o wolny handel, a zwłaszcza zniesienie ceł na importowane zboże, co umożliwiło redukcję ceny chleba i uratowało wielu ludzi przed śmiercią głodową w połowie stulecia. Ekonomiczne i wolnościowe postulaty Brighta i Cobdena były rozsądkowo słuszne i racjonalne. Jednak poparcie społeczne zapewniło im przedstawienie sprawy jako walki o życie bliźnich. Dobrze znana jest także historia połączenia sił przez liberałów i wiele Kościołów, w tym przede wszystkim „czarnych Kościołów” w USA, które napędzało ruch abolicjonistyczny jako moralną krucjatę, a następnie walczyło z różnymi przejawami rasowej segregacji. Jeszcze lepiej znany jest kazus Rewolucji Francuskiej, która w oparach histerycznego wręcz antychrystianizmu i w realiach obrażających inteligencję prób budowania religijnego kultu tzw. Rozumu, w ciągu kilkunastu miesięcy porzuciła wszelkie resztki liberalnych ideałów i skupiła się na mordowaniu kogo tylko popadło, stając się jedną z największych moralnych klęsk człowieka w dziejach.

Przywołane powyżej przykłady, brytyjski i amerykański, prowadzą do propozycji hipotezy, iż pomimo wielu potencjalnych zarzewi konfliktu, pomimo zupełnie różnej orientacji filozoficznej (chrześcijaństwa na życie wieczne, a liberalizmu wyłącznie na doczesne), liberalizm i chrześcijaństwo w głębinach ich moralnych fundamentów spaja wizja człowieczeństwa. Tu się schodzą, tu spotykają, to je ze sobą wiąże.

Nienaruszalna

Być może ta myśl została w innych miejscach lepiej sformułowana, ale jej najbardziej zwięzłą prezentację znajdziemy w pierwszym zdaniu art. 1 konstytucji Republiki Federalnej Niemiec, uchwalonej w 1949 r., a więc w chwili, gdy naród niemiecki dopiero co zaczynał się podnosić ze swojego najstraszliwszego moralnego upadku. Otóż: „Godność człowieka jest nienaruszalna”. To zdanie jest zarówno chrześcijańskie, jak i liberalne i to w obu przypadkach w sposób niezwykle radykalny. Ono nie znosi i nie przyjmie najmniejszego sprzeciwu. Tutaj nie ma żadnej racji bytu jakiekolwiek „ale” – po tym zdaniu samo „ale” już brzmi jak zbrodnia, obojętnie jakie słowa mogłyby paść następnie. Żadnych zastrzeżeń, żadnych odnośników do drobnego druku, żadnych wątpliwości. W nim zawarty jest w zasadzie cały liberalizm i cała społeczna nauka Kościoła, bo ich poszczególne wartości i elementy dadzą się z niego bezpośrednio wywodzić. Ono także jest kryterium, bo gdy Kościoły i ruchy liberalne idą w kierunku naruszenia tego zdania, to zmierzają na manowce rozbratu z odpowiednio chrześcijaństwem i liberalizmem.

Osoba ludzka, jednostka i jej godność to sens istnienia chrześcijaństwa, a w liberalizmie nadrzędna wartość podmiotowa. Liberałowie walczą o wolność, równość wobec prawa, materialny dobrobyt, pluralistyczne społeczeństwo, kontrolowany rząd i międzynarodowy pokój nie dlatego, iż są to cele same w sobie, a dlatego, iż drastyczne pozbawienie którejkolwiek z tych rzeczy stanowi krzywdę dla osoby ludzkiej i przynosi naruszenie jej godności. Chrześcijaństwo krzewi wiarę w Boga, zbawienie i życie wieczne po to, aby ludziom ułatwić uniknięcie ryzyka sprowadzenia na siebie samych lub innych krzywdy. Łączy je więc sprzeciw wobec przemocy w relacjach człowieka z człowiekiem. Łączy sprzeciw wobec ideologii głoszących koncepcje istnienia ludzi lepszych i gorszych, które niosą totalitaryzm, krzywdę i zbrodnię. Łączy etos życia trudnego, ale przez to wartościowego, pozytywna percepcja pracy na rzecz innych, budowania relacji zaufania i tkanki społecznej poprzez wymianę rynkową, jako owo naczelne przeciwieństwo relacji ludzkich osuwających się w przemoc.

Łączy idea wolności sumienia, zbyt często niewystarczająco uwypuklana dzisiaj w niektórych Kościołach, ale stanowiąca fundament chrześcijaństwa. Liberalizm postuluje, za Johnem Stuartem Millem, jak najszerszą wolność człowieka, dla której granicą winno być naruszenie wolności drugiego człowieka (a więc jego godności!). Człowiek wybiera drogę życia w sposób wolny, a potem zbiera tego owoce lub ponosi odpowiedzialność. Może odniesie sukces, a może zostanie z długami, może będzie bawić wnuki, a może umrze samotny, może zdobędzie uznanie innych, a może zostanie zdyskredytowany. Nagroda albo kara. Chrześcijaństwo dokładnie tej samej idei dodaje perspektywę życia wiecznego. Otóż człowiek jest wolny i ma prawo grzeszyć. Na końcu czeka go nagroda lub kara od Ojca Niebieskiego, ale w swoich decyzjach musi zachować autonomię i samodzielność; życiowe wybory muszą być autentycznie jego, a nie narzucone przez jakieś autorytety czy prawa.

Ale, już bardzo uwspółcześniając, liberalizm i chrześcijaństwo łączy także podejście do bliźniego. Gdy administracja Donalda Trumpa rozpoczęła masową „łapankę” i program przymusowych deportacji wobec imigrantów w USA, jej wiceprezydent J.D. Vance postanowił uzasadnić to, korzystając z chrześcijańskiej koncepcji ordo caritatis, czyli swoistego „porządku kochania”, w oparciu o który amerykański chrześcijanin ma prawo kochać bardziej bliźnich z obywatelstwem, nieco mniej tych z „zieloną kartą”, a jeszcze mniej imigrantów „nielegalnych”. Miłość bliźniego wobec tych ostatnich wyraża się wówczas tylko tym, iż deportujące ich samoloty rzeczywiście odstawią ich na ląd, zamiast np. wyrzucić do morza. Takiemu rozumieniu ordo caritatis sprzeciwił się papież Franciszek, wskazując, iż nie jest ono chrześcijańskie. Chrześcijanin winien bowiem stale pracować nad poszerzaniem kręgów ludzi, którzy objęci się jego litością, empatią, zrozumieniem i braterstwem. Zawężanie, czyli proces odwrotny, nie wchodzi w chrześcijaństwie w grę.

Tak się składa, iż cała idea liberalnej reformy od samych początków (gdy chodziło o to, aby katolicy i luteranie się nie mordowali) do dziś (gdy chodzi o wiele różnych rzeczy, ale między innymi o to, aby osoby niebinarne nie były potępiane, zawstydzane i spychane poza margines społeczeństwa) jest historią stopniowego poszerzania kręgów ludzi, których obejmujemy naszą troską i o których dobro (godność) chcemy zadbać, ustanawiając liberalne prawa. Spoglądamy czasem w różne miejsca, ale liberałowie i chrześcijanie spod znaku Franciszka tak samo rozumieją ordo caritatis. J.D. Vance stoi zaś po przeciwnej stronie.

Jeden kryzys

Ostatecznie liberalizm i chrześcijaństwo łączy jeszcze jedno najważniejsze zjawisko, poza samymi wartościami. Są dzisiaj w pogłębiającym się kryzysie. Dotąd kryzys liberalnej demokracji i wyludnianie się Kościołów traktowano jako zjawiska odrębne. Progresywne grupy martwiły się pierwszym, ale cieszyły z drugiego, zaś narodowa prawica reagowała odwrotnie. Czas może jednak zapytać: czy kryzys chrześcijaństwa i kryzys liberalizmu nie są jednym i tym samym kryzysem? Albo przynajmniej nie są kryzysami ściśle ze sobą splecionymi? Czy się wzajemnie nie napędzają? Czy nie jest to po prostu kryzys wartości zachodnich? Lub bardziej konkretnie: kryzys europejskiego i amerykańskiego humanizmu, erozja przyzwoitości, atrofia rozumności, umiarkowania i roztropności, zanik międzyludzkiej sympatii i pragnienia wymiany myśli lub obcowania z drugim, lęk przed odpowiedzialnością za swoje własne życie, pogarda dla spuścizny zachodniej cywilizacji?

Zwłaszcza to ostatnie pytanie wymaga zatrzymania się na chwilę. Sekwencja liberalnych reform ostatnich 200 lat uczyniła ze społeczeństw i państw chrześcijańskiego Zachodu – w sposób pozostający poza wszelką dyskusją – najlepsze miejsce do życia dla człowieka w tym sensie, iż jego godność jest tutaj najmocniej chroniona przed naruszeniem, tak ze strony innych ludzi, zewnętrznych wrogów, jak i ze strony własnego rządu. To pluralistyczne społeczeństwa, których modus vivendi został oparty na tolerancji istnienia Innego, gdzie u władzy dochodzi do rotacji za sprawą demokracji, gdzie wolność jest chroniona i za głoszenie poglądów nie idzie się do więzienia, zaś Boga można wysławiać na każdy istniejący sposób i w każdych ramach zaproponowanych przez ludzi i wspólnoty wierzące w swój dostęp do Objawienia.

Niestety ten ład znalazł się pod presją polityczną oraz stał się celem skomasowanej akcji hejterskiej. Presja pochodzi ze strony antyliberalnej prawicy, która – co interesujące – w coraz większej liczbie państw przestaje symulować posiadanie korzeni zapuszczonych w chrześcijaństwo. Ani Weidel, ani Le Pen, ani Wilders, ani Farage, choćby Meloni – nikt z nich nie odwołuje się adekwatnie już do chrześcijaństwa, stali się prawicą świecką. Powiązania Donalda Trumpa z religijnością, jeżeli zestawić je z religijnością George’a W. Busha, choćby nie wymagają komentarza. Ta prawica jest zadeklarowanym wrogiem liberalizmu, ale w sposób zawoalowany jest także wrogiem chrześcijaństwa, co obnażył spór Franciszka z Vancem. Jest „post-chrześcijańska” i chce zmian ustrojowych, wskutek których godność wielu ludzi stanie pod wielkim znakiem zapytania. Karmi się rzekomym „zepsuciem moralnym”, które w ich – pomijającym aspekt godności człowieka – mniemaniu przyniosły liberalne reformy ostatnich 50-60 lat.

Jednak Zachód znalazł się pod presją, raczej hejterską niż polityczną, także od drugiej strony ideowego spektrum. Progresywny odłam ruchów liberalnych, który wyraźnie odseparowuje się od liberalizmu w jego klasycznym rozumieniu, ma niewielkie możliwości zdobywania władzy politycznej, ale znaczny wpływ na kulturę, przede wszystkim popularną. Tą drogą kieruje na spuściznę cywilizacji zachodniej niesłychany atak, negując całkowicie jej wartość i stosując nachalny ahistoryzm. Tak oto słyszymy, iż cywilizację liberalną należy zniszczyć z powodu jej (niewątpliwie prawdziwych) przewin z epoki kolonialnej czy utrzymującego się przez cały czas rasizmu. W tym ujęciu liberalne reformy, idee godności, wolności jednostki czy zwłaszcza równości wobec prawa są złem i przeszkodą w zaprowadzeniu sprawiedliwości odwetowej. Zwolennicy idei woke, krytycznej teorii rasy, nowej fali feminizmu oraz intersekcjonalności są przeciwko równości – uznają, iż grupy w przeszłości upośledzone winny mieć przywileje i więcej praw. Są przeciwko wolności słowa, uznając, iż prawo do mówienia czy pisania mają tylko ludzie pochodzący z określonych grup etnicznych, wyznaniowych, osoby o niektórych tylko płciach, orientacjach seksualnych czy kombinacji tychże. Nieustannie i niemiłosiernie obrzydzają istniejący model społeczeństwa liberalnego, są przekonani, iż instytucje liberalne z łatwością odbudują w rzeczywistości „post-liberalnej”, co jest zdumiewającą naiwnością i nieodrobieniem lekcji historii. Nie trzeba dodawać, iż wśród wielu grup społecznych, których dyskryminacji się domagają, są chrześcijanie. Atak na fundamenty Zachodu jest równocześnie atakiem na liberalizm, jak i na chrześcijaństwo.

Wzajemna krytyka, wzajemne korekty

Oczywiście, wszystko co zostało powiedziane powyżej, nie unieważnia zasadności liberalnej krytyki pod adresem zorganizowanych form chrześcijaństwa, czyli Kościołów, a w polskich realiach faktycznie Kościoła katolickiego. Warstwa działań ludzi i warstwa idei, wartości czy filozoficznych założeń niekiedy znacząco od siebie odbiegają, co stanowi w tej chwili istotne ogniwo kryzysu instytucji Kościoła. Liberalne głosy, w zasadzie od samego początku istnienia liberalizmu aż po dzisiaj, krytykują angażowanie się duchownych w różnorakie układy z ludźmi reprezentującymi władzę polityczną. Z punktu widzenia głoszenia Dobrej Nowiny skoligacenie z konkretną ekipą rządową lub nurtem politycznym stanowi ryzyko umniejszenia samej wiary w Boga, jako czynnika układu politycznego, zamiast nadrzędnego celu istnienia kościelnych instytucji. Oczywiście ponadto klerykalizm, jak określa się udział Kościołów w sprawowaniu władzy doczesnej, przynosi ryzyko korupcji, nadużyć, a nade wszystko pisania ustaw państwa pod uprzywilejowanie jednego Kościoła i jego wiernych kosztem wiernych innych Kościołów czy osób niewierzących. To zaś grozi bezpośrednio powrotem do punktu wyjścia tych wspólnych z liberalizmem zmagań naprawczych, czyli do epoki wojen religijnych.

Innym punktem liberalnej krytyki Kościołów jest uprawianie przez duchownych i (rzadziej) wiernych czegoś, co w Nowym Testamencie zostało precyzyjnie nakreślone i nazwane „faryzeizmem”. Przerost formy nad treścią, a przede wszystkim przeżywanie wiary jako pozy, na pokaz i dla poklasku, aby tylko mocno „dać świadectwo”, kierując swoje zachowania religijne bardziej ku opinii publicznej niż ku Bogu. To obłudna religijność, która często jest ogniwem antagonizowania innych, umniejszania ich lub wywyższania siebie, rozpalania niepokojów społecznych i manipulowania uczuciami religijnymi tzw. przeciętnych ludzi. W sposób oczywisty wynoszenie „lepszych chrześcijan” ponad „gorszych” narusza godność człowieka. Można wręcz argumentować, iż zarówno tych poniżonych, jak i tych poniżających, którzy kładą swoją wiarę na ołtarzu miernego przedstawienia. Liberałowie pozostają wyczuleni na sytuacje manipulowania treściami chrześcijańskimi, gdy w miejsce bezwarunkowej miłości bliźniego faryzeusze różnych epok wprowadzają podziały społeczne. Kościół inkluzywny, otwarty i nade wszystko miłosierny jest sprzymierzeńcem liberalizmu. Kościół wykluczający i antagonizujący nim nie będzie.

Na płaszczyźnie filozoficznej spór pojawia się natomiast tam, gdzie wolność sumienia schodzi w chrześcijańskim nauczaniu na dalszy plan. Wówczas zradza się spór o wolność. W porządku liberalnym antytezą wolności człowieka jest prawo państwowe i przestrzeń kontrolna rządu. Prawo można jednak zreformować, a uprawnienia rządu ograniczyć, podzielić pomiędzy różne, wzajemnie się kontrolujące instytucje lub podporządkować nadrzędnym, konstytucyjnym przepisom o wolności obywatela. W porządku chrześcijańskim natomiast antytezą wolności sumienia są przykazania Boże, których zmienić nie można. Owszem, w nauczaniu jest mowa o wolności sumienia i indywidualnym rozliczeniu za grzechy, z czego liberałowie chętnie wywodzą bliską im koncepcję szerokiej wolności osobistej powiązanej z odpowiedzialnością za nietrafione wybory życiowe (doczesny ekwiwalent grzechów). W tym ujęciu jedyną różnicą jest moment rozliczenia, który w chrześcijańskim podejściu następuje po śmierci.

Jednak w nauczaniu Kościoła pojawia się także wątek „prawidłowo uformowanego sumienia”. Ono gwarantowałoby, iż człowiek – zachowując wolność – będzie unikać grzechów i zawsze wybierać dobro. To także pozostało do pogodzenia z podejściem liberalnym, gdzie podkreśla się znaczenie edukacji i wiedzy, jako warunków podejmowania adekwatnych wyborów życiowych, a także sugeruje się samo-ograniczenie własnej wolności przez jednostkę, przez wzgląd na świadomość ryzyka stojącego za niektórymi wyborami. Rozbrat w tym roku myślenia jednak następuje w punkcie uznania przez nauczanie chrześcijańskie sytuacji wyboru drogi grzesznej za „nie-wolność”. Jest tutaj sugestia, iż prawdziwą wolnością jest życie zgodne z przykazaniami Kościoła, a grzech to „fałszywa wolność”. Skoro wolność obejmuje jednak tylko posłuszeństwo wobec przykazań, to znika wolny wybór, gdyż jest tylko jedna opcja. Takie rozumowanie już liberalne nie jest.

Procesy społeczne ostatnich kilkunastu lat, zwłaszcza w krajach anglosaskich, pokazują jednak, iż chrześcijańska krytyka liberalizmu także bywa niebezzasadna. Amerykański, kanadyjski i w nieco może mniejszym stopniu brytyjski liberalizm przespały moment, w którym strumień reform społecznych, zorientowanych na ochronę, gwarancję i poszerzanie wolności i praw grup uprzednio dyskryminowanych, dotarł i… niestety minął punkt docelowy, mknąc dalej. Przestrogi przed ryzykiem nieładu społecznego, będącego jedną z trudnych do uniknięcia konsekwencji tych reform nie trafiły na podatny grunt w naszych środowiskach. Liberalizacja w zakresie polityki narkotykowej, w ramach której przyjęto zasadę rozumienia jej nie jako elementu polityki karnej, ale polityki zdrowotnej, jest co do zasady słuszna. Ale wielkie miasta amerykańskie nie ustrzegły się drastycznego rozrostu skali nieładu społecznego do rozmiarów nieznanych od końca lat 80. XX w. i dziś grupy niekiedy agresywnych bezdomnych pod wpływem narkotyków utrudniają życie zwykłym mieszkańcom. To klęska progresywnej polityki. Nie udało się zbudować konsensusu wokół likwidacji rasizmu w oparciu o liberalną koncepcję „ślepoty na kolor skóry” i pełnej równości ludzi niezależnie od rasy, która wówczas stałaby się irrelewantna w życiu publicznym. Zamiast tego krytyczna teoria rasy uwypukla rasowe i etniczne pochodzenie, opiera na nim całą tożsamość człowieka i żąda różnego zakresu praw dla ludzi w zależności od rasowych kryteriów, co jest po prostu nowym rodzajem rasizmu. Od starego rasizmu białych nie różni się tylko tym, iż tak samo wzbudza niepokoje na rasowym tle. Liberalizmowi nie udało się także utrzymać walki o równe prawa dla osób LGBT w ramach politycznej batalii o uzyskanie równych praw, czyli małżeństwa dla wszystkich. Pomimo osiągnięcia tego celu w krajach anglosaskich, konflikty wokół orientacji seksualnych się dalej nasilają i to nie wskutek backlashu konserwatystów idących w stronę odebrania tych praw, a wskutek działań progresywnych środowisk, które postanowiły zachować seksualność człowieka w centrum publicznej sfery życia, zamiast pozwolić – po osiągnięciu liberalnej reformy – powrócić jej do sfery prywatnej. Doprowadziło to do powstania nowego modelu moralności, w którym ludzie swoją seksualność przeżywają praktycznie w otwartej przestrzeni, co nie służy m.in. procesom wychowania młodzieży.

W istocie, żyjemy w świecie, w którym aktorka, która ewidentnie zasłużyła na Oskara ze względu na zagranie najlepszej roli roku, nie dostaje go z powodu napisania wiele lat temu kilku rasistowskich tweetów. A debata wokół „spalenia” jej kandydatury nie dotyczy doskonałości jej występu, a ewentualnie tego, czy jej rasizm można rozgrzeszyć faktem, iż jest osobą transpłciową. Za tego rodzaju szaleństwo liberalizm ponosi znaczną część odpowiedzialności, choćby jeżeli bezpośrednia wina spada na środowiska progresywne, które urwały się z jego „smyczy” w poprzedniej dekadzie.

Wspólna obrona?

Jeśli kryzysy liberalizmu (liberalnej demokracji) i chrześcijaństwa są faktycznie jednym kryzysem Zachodu, to warto zapytać, czy nie powinniśmy zacząć bronić się nawzajem, zamiast zacierać ręce? Wspomniane antagonizmy i punkty niezgody to tak naprawdę dobroczynne próby liberalizmu i chrześcijaństwa, aby korygować się nawzajem. Każdy popełnia błędy, a liberalizm przez te 400 lat na pewno popełnił ich mnóstwo. Równocześnie jest też ideą, która posiada immanentną zdolność do samokrytyki i naprawy owych błędów, której konserwatyści i socjaliści mogą liberałom tylko pozazdrościć. Lista błędów Kościoła naturalnie nie jest specjalnie krótsza, zwłaszcza iż gromadzi je dłużej niż tylko od 400 lat. Krytyka liberalizmu pozwala ograniczać chrześcijański faryzeizm, zaś krytyka chrześcijaństwa liberalną ślepotę na wybryki irracjonalnego progresywizmu.

Warto się nawzajem słuchać, a dużą rolę do odegrania mają ludzie będący równocześnie liberałami i chrześcijanami. Chyba można się zgodzić, iż ład społeczny z liberalnymi osiągnięciami co do równouprawnienia wszystkich grup mniejszościowych, poszerzenia kręgów ludzi objętych naszą empatią i stałego wyczulenia na nowe niesprawiedliwości wymagające nowych wysiłków reformatorskich byłby lepszy niż przez cały czas kipiący rasowymi i innymi resentymentami ład społeczny zdominowany przez koncepcję kształtowania życia wspólnot jako zderzeń tożsamości. Albo iż Kościół skupiony na głoszeniu miłości bliźniego i Dobrej Nowiny byłby lepszy niż zblatowana z władzą instytucja nadzorująca moralność mieszkańców kraju.

Chrześcijaństwo jest najbardziej liberalną religią, którą poznała ludzkość. Nie może być inaczej, skoro liberalne społeczeństwa i ustroje powstały niemal wyłącznie w chrześcijańskich krajach i to nie w opozycji wobec wiary, a z jej wizji moralnej wyrastając. Równocześnie, co może zadziwić, liberalizm wydaje się dziś – wobec skrętu prawicy na pozycje ordo caritatis w wydaniu wiceprezydenta USA – najbardziej chrześcijańskim ze wszystkich nurtów myśli politycznej. To wspólny dorobek. Nie zmarnujmy go.

Alleluja i do przodu!

Idź do oryginalnego materiału