Jacek Bartosiak, uważany za geopolityka autor, twierdzi, iż jesteśmy na „wojnie systemowej” i to chyba od 2018 roku. Czyli już siedem lat mamy być na wojnie, która, jak doprecyzowuje pan Bartosiak, jest po prostu III wojną światową. Z uwagi na to, iż dotychczasowy, można powiedzieć tradycyjny, obraz wojny światowej odbiega mocno od tego co doświadczamy obecnie, Bartosiak modyfikuje swój obraz i gdzie indziej porównuje swoją wizję wojny do czasów napoleońskich, które oznaczały 15 lat starć zbrojnych, ale przerywanych okresami krótkiego pokoju lub zawieszenia broni. Ale i to nie odpowiada obecnemu stanowi, gdyż w czasach napoleońskich walki obejmowały wielką część Europy, od Portugalii do Moskwy, zaś w tej chwili walki toczą się na pograniczu Rosji i Ukrainy i żadną miarą do rozmachu działań w czasach Napoleona porównać się to nie daje.
Rozwiązaniem jego dylematu wydaje się odrzucenie tego zrównywania obecnej sytuacji do jakiejś ogólnej wojny światowej, choćby takiej jak za czasów Napoleona. Jacek Bartosiak mówi też, iż polska armia powinna być gotowa do zajęcia Królewca i obwodu kaliningradzkiego w przypadku pojawienia się oznak rosyjskich przygotowań wojennych do ataku. Mielibyśmy oto taki przypadek, iż państwo nie dysponujące bronią jądrową dokonuje militarnego zajęcia prowincji państwa mającego jeden z największych zasobów broni jądrowej. jeżeli pan Bartosiak jest w stanie podać przykład takiego właśnie zdarzenia, które miało gdziekolwiek miejsce od czasu gdy pojawiła się broń jądrowa, to chętnie posłucham i uznam, iż jego pomysł z zajmowaniem Królewca być może ma jakiś sens, ale póki co, to chyba dotychczas nic takiego jeszcze się nie wydarzyło i ja nie chciałbym by Polacy mieli dowodzić, iż to, pomimo wszystko, jednak jest możliwe. Kiedyś wystarczyło, iż Napoleon zawołał: „Zostawcie to Polakom. Dla nich nie ma nic niemożliwego”, i Polacy rzucali się do szaleńczej szarży, ale dziś chyba już nam to przeszło i wątpię by pan Bartosiak potrafił wzbudzić u kogoś taki entuzjazm jak Napoleon Bonaparte. A poza tym jest przecież taka mała ale istotna okoliczność: w czasach Napoleona nie było broni jądrowej.
Z czym zatem mamy w tej chwili do czynienia? Moim zdaniem, obecną sytuację można porównać do tego co działo się w Europie ponad 140 lat temu. Wtedy Rosją rozpoczęła wojnę z Turcją w 1877 roku, w której chciała uzyskać korzyści terytorialne oraz wpływy na Bałkanach, a choćby dalej, z możliwym zdobyciem Konstantynopola włącznie. Doprowadziło to, w sposób analogiczny jak obecnie, do zmobilizowania mocarstw zachodnich do pomocy dla Turcji, która uniknęła wielkiej przegranej na skutek ich interwencji, czego wyrazem był Kongres Berliński z roku 1878, gdzie Rosję pozbawiono znacznej części zdobyczy. Jak wiadomo, te wydarzenia nie doprowadziły wtedy do wojny światowej, zaś na taką trzeba było jeszcze czekać równe 36 lat, choć napięcie, które wtedy się w Europie pojawiło nie dało się już całkowicie wygasić i cały czas eskalowało, doprowadzając do pojawienia się sojuszy państw, które ostatecznie zwarły się w wojnie światowej.
Trudno nie zauważyć, iż ogólna sytuacja wtedy była bardzo podobna do dzisiejszej, zaś o uniknięciu wojny zadecydowała wtedy postawa niemieckiego kanclerza Bismarcka, który potrafił przekonać stronę rosyjską, iż jest w stanie wypełnić w tym konflikcie rolę „uczciwego pośrednika”, który chce doprowadzić do zawarcia transakcji. Tak właśnie oświadczył przed Reichstagiem w lutym 1878 roku, żądając by strony sporu osiągnęły najpierw wstępne porozumienie. Natomiast na Kongresie Berlińskim, który rozstrzygał całą sprawę, Bismarck wyraźnie dystansował się od zajęcia stanowiska po żadnej stronie mówiąc o Rosji: „My nigdy nie weźmiemy na siebie odpowiedzialności poświęcenia bezpiecznej, sprawdzonej od wieków przyjaźni z dużym, potężnym sąsiednim narodem dla dreszczyku emocji związanego z odgrywaniem roli sędziego w Europie”. Dzisiaj, z uwagi na to, iż Niemcy są o wiele bardziej zaangażowane w konflikt niż wtedy, taką rolę pośrednika, mającego skłonić strony do zawarcia pokoju, usiłuje odegrać prezydent Donald Trump. Czy mu się to uda? Jest to możliwe, choć sytuacja wydaje się choćby trudniejsza niż prawie 150 lat temu. Alternatywą jest wojna światowa i wtedy też było takie zagrożenie i były plany wciągnięcia Polaków w wojnę z Rosją prowokując wybuch powstania przeciwko Rosji. Te plany miały zostać udaremnione, jak uważają niektórzy, szczególnie Grzegorz Braun, przez objawienia maryjne w Gietrzwałdzie w roku 1877, co, poprzez ogromne masy pielgrzymów, miało wygenerować wielkie przeciążenie jedynej linii kolejowej mogącej służyć do koncentracji armii pruskiej na wschodzie. Nie jest zatem pewne, czy Bismarck faktycznie zawsze przejawiał bezstronne podejście do konfliktu na Bałkanach, czy po prostu nie miał wtedy innego wyboru. Ta kwestia zasługuje na zajęcie się nią osobno.
Dzisiaj też sprawa ewentualnego udziału polskich żołnierzy w działaniach na Ukrainie jest aktualna i upór polskich polityków by się w to nie angażować budzi irytację u wielu przywódców państw zachodnich, chyba najbardziej Francji i Niemiec. Choć ze swej strony Niemcy, po raz kolejny, ogłosiły, iż żadnych swoich żołnierzy na Ukrainę nie wyślą, i w tym akurat względzie całkowicie powtarzają politykę Bismarcka, który jeszcze przed wybuchem wojny w roku 1877, ogłosił przed Reichstagiem, iż w konflikcie na Bałkanach nie widzi „żadnego interesu dla Niemiec […], który byłby wart choćby […] zdrowych kości jednego pomorskiego muszkietera”. Dziś kanclerz Merz ma bardzo podobne podejście, z taką różnicą, iż wtedy tych „muszkieterów” to Niemcy posiadały, a dziś to raczej ich nie ma i poza wojenną retoryką to realnych sił mocno brakuje.
Można dojść do wniosku, iż właśnie z powodu braku przygotowanych do działania sił zbrojnych do większej wojny nie dojdzie, a najbliższa przyszłość, podobnie jak 140 lat wcześniej, będzie polegała na formowaniu różnych sojuszy, które ostatecznie mogą kiedyś, za 20-30 lat, zetrzeć się w wielkiej wojnie. Jednak na razie ich skład oraz charakter nie są jeszcze ustalone i mogą nastąpić tutaj nieoczekiwane zmiany stron. Tak było też przed pierwszą wojną światową, gdy Włochy, zawsze występowały w sojuszu (Trójprzymierze) z Niemcami i Austro-Węgrami, a gdy przeszło co do czego to przystąpiły do wojny po drugiej stronie. Podobnie może być i teraz i nie należy się zbytnio przejmować tym, kto tam spotyka się z przywódcą Chin, a kto z prezydentem USA. Najważniejsze, iż żadna ze stron nie może być dziś pewna sukcesu militarnego. Rosja, która przejawiała wielką asertywność po sukcesie militarnym w Syrii w latach 2015-2017 i była pewna szybkiej wygranej na Ukrainie, zderzyła się tam z koszmarem wojny pozycyjnej i za każdy metr postępu płaci wielkimi stratami. Taka wojna nie zachęca innych do angażowania się w działania, które też mogą toczyć się w okopach, a wiele wskazuje, iż przy obecnym stanie rozwoju środków bojowych, będzie to rzecz normalna. Przed pierwszą wojną światową zresztą było podobnie, ale ówcześni głupi politycy tego nie dostrzegali, choć przecież nie brakowało wtedy autorów zwracających na to uwagę, jak chociażby mieszkaniec Warszawy, genialny Jan G. Bloch, który obraz koszmaru wojny pozycyjnej przedstawił w książce „Przyszła wojna”. Wracając zatem do tytułowego pytania oraz biorąc pod uwagę okoliczności i duże podobieństwo dzisiejszej sytuacji do tej sprzed ponad 140 laty, można prognozować, iż na żadnej wojnie światowej nie jesteśmy i długo jeszcze nie będziemy.
Stanisław Lewicki