Kiedyś na przyjęciu pisarz i dramaturg George Bernard Shaw zapytał pewną damę, czy by mu się oddała za milion funtów. Na co dama stwierdziła, iż z ochotą. — A za jednego funta? — zapytał pisarz. — Czy pan myśli, iż jestem dziwką? — oburzyła się dama. — To już ustaliliśmy, teraz targujemy się o cenę — podsumował G. B. Shaw.
Wiem, iż prawdopodobnie bardzo zezłoszczę tym tekstem ludzi, którzy, którzy zainwestowali w instalację fotowoltaiczną dla swojego domu przekonani przez propagandę, skuszeni dopłatami i różnego rodzaju rzekomymi korzyściami, a teraz bulwersują ich wprowadzane przez rząd zmiany zasad. Jednak prosiłbym o chwilę refleksji nad tym, jak obecna sytuacja jest odmienna od dotychczasowej historii postępu technicznego.
Na początek być może pouczający kawałek historii techniki. Przyjrzyjmy się historii żeglugi. Pierwsze jednostki pływające napędzane były siłą ludzkich mięśni. Jeszcze w 1571 roku w wielkiej bitwie morskiej pod Lepanto uczestniczyły wyłącznie galery napędzane wiosłami. Zginęło tam aż 40 tys. ludzi, w większości wioślarzy.
Potrzeba było kilkuset lat odkryć i udoskonaleń, aby stało się możliwe budowanie dużych jednostek pływających napędzanych wyłącznie siłą wiatru. Problem stanowiły zwłaszcza manewry i opanowanie żeglugi pod wiatr.
Żaglowe statki handlowe były szczytowym osiągnięciem techniki doskonalonej przez stulecia, zbliżyły się do doskonałości. Klipry woziły do Europy produkty z Indii, surowce z obu Ameryk, herbatę z Chin lub wełnę z Australii. Były niezrównane, aż pojawiły się statki z napędem mechanicznym. Początkowo nieporadne i zawodne w miarę doskonalenia parowce przejmowały coraz większą część przewozów.
Legendarny kliper Thermopylae, W 1868 roku z Aberdeen do Melbourne przepłynął w 63 dni, rekord do tej pory niepobity przez żaden statek żaglowy. Niestety, większość sławnych obrazów tego klipra, które namalował Montague J. Dawson jest niedostępna w sieci, więc wygenerowałem swój na podstawie miniaturki.
W odróżnieniu od żaglowców statki parowe potrzebują paliwa i muszą je wozić ze sobą, ale w zamian niestraszne im cisze morskie i zmienne wiatry, więc mogą kursować bardziej regularnie. Początkowo służyły głównie jako holowniki w portach i ich okolicy. Klipry długo broniły się na dalekich oceanicznych trasach, by ostatecznie ustąpić na początku XX wieku. Ciekawym zabytkiem jest zbudowany w 1903 r. Pommern, który pracował aż do wybuchu II wojny światowej. Można go oglądać w bałtyckim porcie Marienhamn na Alandach.
Historia opowiada, iż w 1804 r. u Napoleona pojawił się amerykański wynalazca Robert Fulton. Oferował władcy dwa swoje wynalazki: łódź podwodną i statek z napędem parowym, jednak po mało zachęcających próbach podwodnego Nautilusa został przegoniony na cztery wiatry. Podobno w 1815 roku podczas rejsu na wyspę świętej Heleny statek wiozący Napoleona na wygnanie został wyprzedzony przez parowiec Fultona jakby na urągowisko przegranemu cesarzowi. Nautilus kapitana Nemo prawdopodobnie został zainspirowany pomysłami Fultona, jako iż książka Juliusza Verne’a powstała w latach 1869-1970.
Napoleon i Fulton w 1804 r., https://www.loc.gov/pictures/resource/cph.3c17919/
Zastąpienie żaglowców w żegludze handlowej przez statki z napędem mechanicznym odbyło się w sposób naturalny. Nikt nie rzucał się bez zastanowienia na nowinkę. Nie zbierały się w tej sprawie żadne rządy ani komitety. Nie wydawano dyrektyw. Nie zakazywano żaglowców ani nie obkładano ich podatkiem wiatrowym za zmianę klimatu powodowaną zaburzaniem ruchów mas powietrza. Nikomu też nie przychodziło do głowy dotowanie statków parowych z budżetów państw.
Początkowo przyjmowano je bardzo sceptycznie i było to całkowicie uzasadnione zawodnością i wieloma wadami ówczesnych parowców. Pierwsze parowce z reguły miały też napęd żaglowy jako zabezpieczenie. Potrzeba było kilkudziesięciu lat, aby nieustannie udoskonalane statki z napędem mechanicznym wykazały swoją wyższość.
Ta szczególna historia powinna unaocznić nam dwie ogólne bardzo istotne cechy postępu technicznego.
Po pierwsze, powszechne zmiany w jakiejś dziedzinie następują wtedy, gdy nowa technika udowodni swoją wyższość. Gdy nowa stanie się tańsza od starej albo gdy możliwości, które daje nowa technika, warte są wyższej ceny i komplikacji z nią związanych. Nigdy dotąd w historii nie nastąpiło trwałe przyjęcie nowej techniki dającej mniej możliwości za wyższą cenę. I nigdy dotąd nie wprowadzono postępu technicznego w drodze odgórnego dekretu. Jest to po prostu absurd.
Dekretem mógł car Piotr Wielki kazać bojarom zgolić brody, ale zachodnie nowinki techniczne w ówczesnej Rosji przyjęły się tylko dlatego, iż były to dojrzałe rozwiązania, a wcześniejsze doświadczenia zachodniej Europy wykazały ich przydatność. Carowi choćby nie przyszły do głowy dotacje, to pomysł socjalistyczny.
Po drugie, na drodze postępu technicznego takie źródła energii jak siła mięśni ludzi i zwierząt początkowo zostają zastąpione działaniem sił natury, tutaj wiatru. Jednakże te potężne źródła są kapryśne i zawodne. Nie mamy wpływu na dostępność energii wtedy, gdy jest ona potrzebna. Dlatego kolejnym etapem jest wykorzystanie energii paliw kopalnych, węglowodorów. Samochody benzynowe czy diesla, elektrownie na węgiel, ropę czy gaz są przewidywalne i dostępne wtedy, gdy potrzeba. Wbrew alarmistom, nie ma obaw o wyczerpywanie złóż ropy i gazu. CO2 to też żaden problem, jedynie propaganda.
Postęp techniczny polega na uniezależnianiu się od kaprysów pogody, a nie na uzależnianiu od nich funkcjonowania kraju.
Jeżeli obawiacie się „katastrofy klimatycznej” to dlaczego wierzycie w nieustanną piękną pogodę, która zapewni spokojne funkcjonowanie fotowoltaiki i wiatraków.
Statki handlowe zużywają ponad 200 mln ton paliwa rocznie, ale jakoś nie przychodzi nikomu do głowy, aby w oceanicznej żegludze towarowej wracać do sprawdzonego napędu wiatrowego. Pomijając statki szkolne, pływa kilka żaglowców, ale są to stosunkowo niewielkie jednostki specjalnego przeznaczenia, jak Oceania, statek badawczy Instytutu Oceanologii. Zresztą wszystkie one mają również pełnowartościowy główny napęd mechaniczny.
Powstało kilka statków z rotorami Antona Flettnera wykorzystującymi aerodynamiczny efekt Magnusa, ale pozostają one wyłącznie jednostkami eksperymentalnymi, pomimo iż pierwszy taki statek zbudowano w już w 1926 roku. O wynalazku opowiada książka Flettnera The story of the rotor. Rotory bywają wykorzystywane jako napęd pomocniczy mający zmniejszać zużycie paliwa, ale pozostają rzadkością, gdyż są kłopotliwe w eksploatacji, a korzyści niewielkie.
Eksperymentalny statek Flettnera Buckau. Zdjęcie z 1926 roku.
Również pomysły pokrycia pokładów statków fotowoltaiką i używanie z niej prądu do napędu są całkiem nierealne. Po prostu dostępna powierzchnia jest po wielokroć zbyt mała, więc nie dostarczy potrzebnej mocy choćby w najkorzystniejszych warunkach.
Podobnie promowanie rowerów jako powszechnego środka transportu jest absurdem i próbą cofnięcia nas o 200 lat. Niech rowerowi fanatycy osobiście dostarczają na rowerach towar do sklepów. Rower jest rekreacyjną zabawką lub wielkopańską fanaberią tych, którzy nie mają większych zmartwień. W najlepszym wypadku jest to jakaś nisza. Przez lata na polskich wsiach i w komunistycznych Chinach używane były rowery jako środek transportu z konieczności, ale porzucano je, gdy tylko pojawiła się taka możliwość. jeżeli rowery, to dlaczego nie bryczki i furmanki?
Taking a Northwester, Jeden z obrazów przedstawiających kliper Thermopylae namalowany przez Montague J. Dawsona. Kupiony w 2011 r. za $265 tys. https://www.christies.com/en/lot/lot-5484464
W świetle powyższego przyjrzyjmy się fotowoltaice. W celu ułatwienia dalszej dyskusji warto ustalić kilka podstawowych faktów. Zaczęto ją promować pod hasłami redukcji emisji CO2 itp., jednakże dokładniejszy rachunek powinien obejmować również całkowite koszty wytworzenia.
Jest bardzo możliwe, iż przez cały okres użytkowania panele fotowoltaiczne i wszystkie konieczne do ich działania liczne urządzenia (falowniki itp.) nie spłacają długu energetycznego i CO2 zaciągniętego na ich wytworzenie, ale proponenci starannie unikają przeprowadzenia takiego rachunku.
Zarówno same panele, jak i elektronika niezbędna do ich funkcjonowania produkowane są w Chinach, gdzie jest tania energia dzięki elektrowniom węglowym. Na potrzeby produkcji fotowoltaiki dla „ekologicznej” Europy zbudowano tam wielką liczbę takich elektrowni. Chiny w rok zbudowały tyle elektrowni węglowych, ile ma cała Unia. Czyli już u źródła jest to kolosalna hipokryzja i, co gorsza, uzależnianie europejskiej gospodarki od Chin.
Pomijając aspekty rzekomej ekologii, skoncentrujmy się na stronie ekonomicznej i ogólnych aspektach technicznych fotowoltaiki. Czyli, krótko mówiąc, czy abstrahując od ideologii, fotowoltaika ma sens techniczny, energetyczny i ekonomiczny?
Po pierwsze, w nocy jest ciemno, o czym dyskutanci najczęściej zapominają. Ponadto przez pół roku noc jest dłuższa od dnia. Na naszych szerokościach geograficznych najdłuższa noc trwa prawie 17 godzin i ma to miejsce w zimie, gdy zapotrzebowanie na energię jest największe.
No i jeszcze dochodzi zachmurzenie. Fotowoltaika jest kapryśnym źródłem energii, dostarcza ją według własnego uznania, a nie wtedy, gdy jej potrzebujemy. Instalacja o mocy znamionowej 10 kW dostarcza średnio dziennie 40,5 kWh w maju i 12,5 kWh w grudniu. Czyli tak, jakby pracowała z mocą znamionową odpowiednio przez 4 godziny i 1 godzinę na dobę w terminach dowolnie przez siebie wybranych. Lepiej spisywałaby się na Księżycu, gdzie przynajmniej nie ma chmur.
Oznacza to dwie konieczności sprawiające, iż „darmowa” energia ze Słońca jest bardzo kosztowna, gdyż skutkiem masowego podłączenia fotowoltaiki dużo bardziej kosztowna staje się cała sieć energetyczna. jeżeli dodamy wiatraki, mamy przepis na katastrofę.
Czego socjaliści w EU używali przed świecami? Elektryczności.
Po instalacji fotowoltaiki wcale nie znika konieczność istnienia elektrowni konwencjonalnych. W celu zapewnienia dostaw energii w ciemnościach musi być tych elektrowni tyle samo, ile było bez fotowoltaiki. W nocy lub podczas silnego zachmurzenia (i braku wiatru) elektrownie konwencjonalne muszą przejąć całość obciążenia. Co gorsza, muszą to być specjalne elektrownie zdolne gwałtownie zastąpić fotowoltaikę, gdy nadejdą chmury. Elektrownie węglowe, czy atomowe się nie nadają. w tej chwili są to wyłącznie turbiny gazowe, ale trzeba mieć gaz.
Po drugie, konieczność magazynowania. Magazynowanie energii elektrycznej jest bardzo nieefektywne i kosztowne. Weźmy przykładowo oferowany przez polską firmę Proton magazyn energii zalecany dla domów jednorodzinnych. Pojemność nominalna to 20,4 kWh, ale użytkowa już tylko 18,4 kWh. Masa to 242 kg. Takie urządzenia oferowane są za ponad 25 tysięcy złotych. Jaka jest żywotność baterii, kiedy trzeba je będzie wymienić i ile to będzie kosztowało, użytkownicy dowiedzą się niedługo i wtedy będzie im smutno.
Jak magazynowanie energii w bateriach ma się do innych form? Dla porównania mamy 20 kWh = 72 MJ (Mega dżule) zmagazynowane w tym wielkim, kosztownym i skomplikowanym, więc zawodnym urządzeniu kosztującym ponad 25 tysięcy zł oraz ważącym ćwierć tony. Ponadto stwarzającym większe zagrożenie pożarem choćby od zbiornika gazu.
Wartość opałowa skroplonego gazu propan-butan wynosi 45 MJ/kg. Zatem taką porcję energii można uzyskać z 1,6 kg gazu z małej turystycznej butli. Olej opałowy to 36 MJ/l, czyli potrzeba go 2 litry. Wartość opałowa wysuszonego drewna to około 4 kWh/kg, więc potrzeba 5 kg drewna. Węgiel jest be, więc nie bierzemy go pod uwagę. Jednak po przemysłowej przeróbce węgla i wykorzystaniu odpadów, w tym gazu koksowniczego, otrzymujemy koks, który spalając się, praktycznie nie emituje zanieczyszczeń i ma wartość opałową 30 MJ/kg. Koksu potrzeba 2,4 kg.
Czy ogrzewanie elektryczne domu ma sens? Być może jest wygodne, ale kosztowne. Warto też pamiętać, iż oznacza to produkcję energii gdzie indziej (z węgla, koksu, gazu, ropy naftowej) i jej transport, czasem na wielkie odległości. Może to być zawodne i generuje dodatkowe koszty. Fotowoltaika dodaje swój udział, ale kosztuje. No i trzeba tę energię magazynować na chude czasy. prawdopodobnie sensownym rozwiązaniem może być magazynowanie ciepła zamiast prądu, ale to też wymaga inwestycji, na przykład dużego ocieplonego zbiornika wody pod ziemią.
Mamy jeszcze zbyt rozległy na ten tekst temat pomp ciepła. Są rzekomo efektywne, ale wymagają zamiany domu w termos. Zamiast wietrzenia przez otwarcie okien zalecana jest wymiana powietrza przez rekuperatory, poddające raz zrobioną kupę wielokrotnej recyrkulacji po domu.
Pamiętajmy, iż od kilku lat nie było porządnej zimy. Wbrew bajdurzeniu polityków i tzw. ustalonej nauki cykle klimatyczne się zmieniają, okres z długimi i mroźnymi zimami w końcu nadejdzie i powie: sprawdzam! W Szkocji już się okazało zeszłej zimy, ale o tym media nie opowiadają.
Do tego dochodzi jeszcze jeden niezwykle istotny aspekt, o którym zupełnie zapominamy. Mianowicie pozbawienie odbiorców autonomii i stworzenie ich zależności od centrali. Łatwo można wyłączyć cały powiat, kraj, a choćby kontynent. Może tak się stać na skutek katastrofy, ataku, ale także kaprysu władzy. Jesteście niegrzeczni, to władca naciśnie guzik i pozbawi was wszystkiego, ogrzewania, możliwości podróżowania itd. A iż będzie to odpowiedzialność zbiorowa? No cóż, takie jest życie.
Tymczasem zgromadzone przy domu kilka ton paliwa stałego, oleju opałowego, skroplonego gazu lub drewna zapewnia możliwość ogrzania domu przez całą zimę, bez łaski władzy. I bardzo możliwe, iż o to w tych całych przemianach chodzi. Tak jak nie chodzi o to, abyśmy jeździli samochodami elektrycznymi, tylko o to, byśmy nie jeździli wcale. Tak samo zmiana systemu ogrzewania domów ma odebrać naszą autonomię, ułatwiać władzy wyłączenia według kaprysu, więc panowanie nad nami. Dzięki fotowoltaice ludzie nie zamarzną od razu, ale w przypadku cięższej zimy nie będzie im za ciepło, więc przemyślą, czy warto podskakiwać.
Tak czy inaczej, przekonywanie nas przez media głównego nurtu, iż mamy drogą energię z powodu niedostatku energii odnawialnych, jest bzdurą. Energia jest droga na skutek podatków i opłat z powodów ideologicznych nakładanych arbitralnie na tradycyjną energetykę. Po zwiększeniu udziału źródeł odnawialnych ceny energii mogą tylko wzrosnąć, gdyż źródła te są drogie, a skutkiem omówionych cech znacznie podnoszą koszty funkcjonowania całej sieci energetycznej.
Już zbliżają się kolejne podatki, więc i podwyżki cen. Tym razem poważnie podrożeć ma ogrzewanie mieszkań w budynkach wielorodzinnych. Tutaj mieszkańcy nie mają żadnego wyboru. Nie zmienią systemu ogrzewania, choćby ocieplenie budynku nie zawsze należy do nich. Po prostu będziemy płacić więcej, bo tak zadecydowali unijni biurokraci. Władcy, których nie wybieraliśmy, ale którzy znakomicie bawią się za nasze pieniądze. A pani Ursula von der Leyen wysyłając prywatne SMS-y, dokona kolejnego zakupu za kilka miliardów euro. Oczywiście dla naszego dobra
Sprzedali nas i nasze zdrowie, a my powinniśmy być wdzięczni i nie dyskutować
Jakoś kiedyś nie były potrzebne w domach inteligentne liczniki. Cena prądu była stała, a energia dostępna o każdej porze. Dla potrzebujących była dostępna taryfa nocna pozwalająca obniżyć rachunki przez pobór poza szczytem. Teraz dostawcy zamiast pokrywania zapotrzebowania będą „sterowali popytem”, a wyłączenia lub ograniczenia w dostawach staną się codziennością.
Początkowo warunki oferowane właścicielom domów instalującym fotowoltaikę były bardzo korzystne. Dopłaty do samej instalacji oraz korzystne zasady rozliczania energii. Najczęściej w warunkach dofinansowania był haczyk, konieczność rezygnacji z dotychczasowych systemów ogrzewania, całkowite przejście na ogrzewanie elektryczne. Zatem dla wielu odwrotu już nie ma.
Tak zwany net-metering, czyli oddałem kilowatogodzinę, gdy świeciło słońce, więc ją odbiorę w nocy, stosowany był na początku na zachętę, ale jest to czysta ideologia nieuwzględniająca ekonomii. Można tak robić, gdy źródeł fotowoltaicznych jest niewiele, na przykład 0,1%. Wtedy dotowanie małej grupy daje się ukryć.
Jeśli paneli mamy więcej, a wszyscy właściciele chcą oddawać, gdy energii jest nadmiar (jest tania) oraz pobierać, gdy brakuje (jest droga), net-metering staje się jawnie ekonomicznym absurdem. Próbując naprawiać to, co od początku było zepsute, wprowadzano współczynniki, więc już nie 1 za 1, ale na przykład odbiór 1 za 2 kWh oddane do sieci. Teraz powinna być 1 za oddanych 5 kWh.
Prędzej czy później zasady rozliczania muszą się zbliżyć do rynkowych według ruchomych cen. Przez parę tygodni listopada było pochmurno i bez wiatru, więc ceny prądu skoczyły pięciokrotnie. Utrzymywanie dotychczasowych zasad rozliczania fotowoltaiki jest de facto formą jej finansowania kosztem innych i kiedyś się skończy.
Jest wprowadzany net-biling zamiast net-metering, czyli po prostu płacenie za różnicę cen. Ostatnio zrobiono to w Holandii, gdzie poprzedni system podobno generował potężne straty dla budżetu, około 600 mln euro rocznie w tym niewielkim kraju.
Również w Polsce, która jest już chyba ostatnia, sposób rozliczania ostatecznie się zmienia. Chwilowo panuje spore zamieszanie, gdyż różnie traktowane i rozliczane są instalacje w zależności od roku powstania. Zasady rozliczania stają się coraz bardziej skomplikowane, aby ukryć prosty fakt, iż zamiast taniej może być tylko drożej. Taka jest specyfika przyjętych rozwiązań. Natomiast różne opcje w rozliczeniach i ich zawiłe kombinacje mają sprawiać wrażenie możliwości wyboru.
Kolejne zmiany w zasadach rozliczania powodują wrzenie w środowisku za przeproszeniem prosumentów strasznie oburzających się na rosnące koszty. W komentarzach do artykułów o zmianach rozliczania narzekają, płaczą i się oburzają, iż są okradani przez państwo lub energetykę.
Tak dużo oddają do sieci, a płacą coraz więcej. o ile ktoś ma poczucie, iż jest okradany, niech się od sieci odłączy (może zostawiając tylko symboliczny przydział mocy, jak dla domku na działce, aby władza nie przeszkadzała). Zobaczymy, jak długo wytrzyma na własnej produkcji. Wiem, iż jest to technicznie możliwe, ale wymaga kilku kosztownych inwestycji.
Musiałby energię produkowaną w lecie przechowywać do zimy. Żaden magazyn energii elektrycznej tego nie zrobi, zresztą obecne domowe magazyny wystarczają na dobę, a nie na kilka miesięcy. Do pomyślenia jest przechowywanie ciepła. Przechowywanie do nocy energii wyprodukowanej za dnia ma więcej sensu, ale i tak inwestycja w magazyn będzie się zwracała latami.
Korzystniejsze dla prosumentów mogłoby być bezpośrednie sprzedawanie energii sąsiadowi zza płotu, który nie ma fotowoltaiki, zwłaszcza z powodu eliminacji strat energii przesyłu na duże odległości i jego kosztów. Jednak taka działalność jest nielegalna. Na dostarczanie energii monopol ma państwo i namaszczone przezeń podmioty. To kolejny dowód, iż nie chodzi o żadną ekologię, tylko o totalitarną kontrolę.
Tymczasem obecne zmiany zasad są po prostu odchodzeniem od wydumanej księżycowej ekonomii i przywracaniem rachunku ekonomicznego. Ja nie mając instalacji fotowoltaicznej, również mogę się oburzać na finansowanie ich z moich podatków. Do kompletu należałoby znieść wydumane obciążenia finansowe tradycyjnej energetyki. Wtedy stałoby się oczywiste, co jest droższe i ma więcej sensu.
Prawdopodobnie, gdyby od samego początku obowiązywały realne ceny, gdyby nie obciążano wymyślonymi podatkami tradycyjnych źródeł energii i szaleńczo nie dotowano tych nowomodnych, to w Polsce mielibyśmy może kilka takich instalacji. Założyliby je szaleni entuzjaści, tak jak w latach 1970. na swojej działce nad Zalewem Zegrzyńskim pewien profesor IPPT PAN postawił wiatrak napędzający dynamo.
Oczywiście właściciele fotowoltaiki mogą się czuć oszukani, gdyż wydawało im się, iż zawierają z państwem umowę. (Emeryci też taką umowę zawierali i co?). Jak już dali się kupić za dotacje i obietnice, to niech teraz nie narzekają. Teraz mogą już tylko negocjować cenę.
Przypomina mi się z początku lat 1960. podwórkowy wierszyk na temat energetyki, całkiem optymistyczny. Może był dłuższy, ale więcej nie pamiętam. Może dopisywano później.
Gaz podrożał? Nie zmartwienie Wnet zrobimy ulepszenie Każdy kołek w tyłek wsadzi, Dużo gazu nagromadzi, Potem strzeli w butlę raz I już ma swój własny gaz. A Gomułka łysą pałą Oświetli nam Polskę całą.
Dziękuję za czytanie Substacka Jacka! Subskrybuj za darmo, aby otrzymywać nowe posty i wspierać moją pracę.
Dynamo według Franka Zappy.