Local content jako fundament bezpieczeństwa
W obliczu transformacji energetycznej i realizacji projektów o wielomiliardowej skali – jak elektrownie jądrowe czy morskie farmy wiatrowe – coraz częściej mówi się o konieczności większego zaangażowania krajowego przemysłu. Grzegorz Kuś z PwC podkreśla, iż zapewnienie udziału lokalnych firm to nie tylko impuls dla gospodarki, ale też element stabilności operacyjnej.
– „Jeśli coś się zepsuje, lepiej mieć serwisanta na miejscu niż sprowadzać części z drugiego końca świata” – zaznacza.
Jego zdaniem local content powinien być jednym z wymagań w przetargach finansowanych ze środków publicznych – zwłaszcza w odniesieniu do firm z sektora MŚP, które mają mniejsze możliwości konkurowania z globalnymi gigantami.
Nie tylko Polska – światowy zwrot ku lokalizacji produkcji
Kryteria pozacenowe to rozwiązanie stosowane także w USA czy Indiach, gdzie lokalny udział w inwestycjach jest traktowany jako element interesu narodowego.
– „To nie wymysł Polski czy Unii Europejskiej, ale przejaw szerszego trendu nacjonalizmu gospodarczego” – mówi Kuś.
W Stanach Zjednoczonych podobne zasady wdrożono w ramach Inflation Reduction Act, który przyznaje ulgi podatkowe tylko wtedy, gdy komponenty są produkowane lokalnie. Indie natomiast wymagają określonego udziału lokalnych dostawców w projektach energetycznych wspieranych przez rząd. Dla Europy to istotny sygnał, iż strategia oparta wyłącznie na efektywności kosztowej przestaje być wystarczająca.
Potrzebne prawo, edukacja i instytucje kontrolne
Jednym z największych wyzwań będzie zapewnienie spójności przepisów – krajowych, unijnych (np. w ramach Clean Industrial Deal), ale także regulacji dotyczących pomocy publicznej.
– „Nie chodzi o to, by krępować inwestorów, tylko by wiedzieli, jak bezpiecznie i legalnie konstruować postępowania przetargowe” – mówi Kuś.
Dlatego – jego zdaniem – ogromną rolę odegrają instytucje edukacyjne, ale też nadzorcze, takie jak UZP (Urząd Zamówień Publicznych). Mają one pomóc zarówno inwestorom, jak i mniejszym firmom zrozumieć nowe zasady gry. Ważne będzie też monitorowanie efektów – aby „local content” nie stał się pustym hasłem, a faktycznym narzędziem wsparcia rodzimego przemysłu.
Polska branża przemysłowa – gotowa czy przeciążona?
Ekspert PwC zwraca uwagę na ograniczenia po stronie polskich dostawców.
– „Część zakładów produkcyjnych musiałaby powstać od zera. A to oznacza minimum 12–18 miesięcy zanim będą gotowe do działania” – ocenia.
Problemem jest także ryzyko kumulacji dużych projektów i brak mocy przerobowych w newralgicznych segmentach, jak konstrukcje stalowe, komponenty do offshore czy technologie magazynowania.
Sytuację pogarszają zawirowania w europejskiej branży OZE – wiele firm ogłosiło upadłość lub ograniczyło działalność w ostatnich latach. Jednocześnie pojawia się presja, by ograniczyć zależność od dostawców z Azji – zwłaszcza z Chin, oskarżanych o stosowanie dumpingu cenowego.
Reindustrializacja i suwerenność technologiczna – czas działać
Kuś nie ma złudzeń: Europa przegrała wyścig produkcyjny, a sektor odnawialnej energetyki jest tego najlepszym przykładem.
– „By osiągnąć ambitne cele klimatyczne, musimy importować komponenty, których sami nie produkujemy. To niebezpieczne” – ostrzega.
Równolegle trwa wojna celna o komponenty do akumulatorów i samochodów elektrycznych. Europejski sektor motoryzacyjny traci pozycję konkurencyjną, a nowe regulacje mają na celu „złapanie oddechu” przez rodzimy przemysł. Zdaniem eksperta może to być ostatnia szansa, by przywrócić produkcję do Europy.
Ale aby to się udało, potrzebne są także konkretne bodźce: niższe koszty energii, ulgi podatkowe, programy grantowe. Tylko wtedy – jego zdaniem – firmy zdecydują się pozostać na europejskim rynku.
Zobacz również:- Polskie firmy w energetyce jądrowej – Westinghouse potwierdza gotowość do współpracy
- Polskie firmy ruszają do gry: sześć spółek dostarczy komponenty do pierwszej elektrowni jądrowej
- Polskie firmy z szansą na kontrakty jądrowe na całym świecie. Teraz trafi do nich 60 mld
Źródło: PAP