Wizyta prezydenta Rosji Władimira Putina w obwodzie kurskim 21 maja 2025 roku, pierwsza od czasu ogłoszenia przez rosyjskie Ministerstwo Obrony „całkowitego wyzwolenia” regionu, miała stać się symbolem niezłomności rosyjskiego przywódcy.
Według oficjalnych doniesień, śmigłowiec Putina znalazł się w epicentrum ukraińskiego ataku dronów. Jednak, jak ujawnia „The Moscow Times”, powołując się na anonimowe źródła rządowe, incydent ten był starannie zaaranżowaną inscenizacją Kremla, mającą na celu poprawę wizerunku prezydenta w oczach społeczeństwa.
Obwód kurski, graniczący z Ukrainą, od miesięcy pozostaje areną regularnych ataków ukraińskich dronów, co czyni go regionem wysokiego ryzyka. Mimo to, Putin zdecydował się na wizytę, by odwiedzić budowaną elektrownię jądrową Kursk-II i spotkać się z lokalnymi władzami. Oficjalne media, takie jak TASS i Interfax, relacjonowały, iż śmigłowiec prezydenta został zaatakowany przez ukraińskie drony, a rosyjskie siły obrony przeciwlotniczej „heroicznie zapewniły bezpieczeństwo” przywódcy. Narracja ta miała pokazać Putina jako odważnego przywódcę, gotowego ryzykować życie dla dobra narodu.
Jednak dochodzenie „The Moscow Times” rzuca zupełnie inne światło na te wydarzenia. Czterej rosyjscy urzędnicy, którzy wypowiedzieli się pod warunkiem zachowania anonimowości, twierdzą, iż atak był fikcją, a bezpieczeństwo Putina nigdy nie było zagrożone. „Nikt nigdy nie pozwoliłby na to, by prezydent znalazł się w realnym niebezpieczeństwie” – podkreślił jeden z rozmówców. Według źródeł, Kreml zorganizował tę inscenizację, by zademonstrować gotowość Putina do „osobistego ryzykowania życiem” w obliczu trwającego konfliktu. Celem było złagodzenie narastającego niezadowolenia społecznego w Rosji, gdzie obywatele zmagają się z problemami ekonomicznymi i skutkami wojny.
„Rosjanie, spójrzcie: sam prezydent cierpi, ryzykuje życiem. Wasze problemy są błahe. Musicie zacisnąć zęby i wytrzymać” – tak jeden z urzędników opisał zamierzony przekaz propagandowy. Resort obrony, wspierany przez państwowe media, rozdmuchał historię o „potężnym ataku dronów” na śmigłowiec prezydenta, choć brakowało kluczowych dowodów. Co znamienne, w podróż nie zaproszono ani kremlowskich dziennikarzy, ani profesjonalnych operatorów kamer. Nagrania, które później opublikowano, zostały zrealizowane przez inne osoby, w tym co najmniej jednego oficera ochrony, co budzi dodatkowe podejrzenia co do autentyczności wydarzenia.
Ukraińskie władze stanowczo zaprzeczyły udziałowi w rzekomym ataku. Centrum Komunikacji Strategicznej i Bezpieczeństwa Informacyjnego w Kijowie nazwało doniesienia „kolejnym kłamstwem Kremla”, wskazując na brak jakichkolwiek dowodów – zdjęć wraków dronów czy nagrań satelitarnych – które potwierdzałyby rosyjską wersję wydarzeń. Ukraińskie media podkreślają, iż Rosja od dawna stosuje podobne manipulacje, by uzasadniać eskalację konfliktu lub odwracać uwagę od niepowodzeń na froncie.
Wizyta Putina w Kursku miała pokazać, iż Rosja utrzymuje kontrolę nad regionem po ukraińskiej inwazji w sierpniu 2024 roku. Spotkanie z lokalnymi liderami i wizyta w elektrowni Kursk-II były starannie zaplanowane, by wzmocnić narrację o stabilności i sile rosyjskiego rządu. Jednak, jak sugerują źródła „The Moscow Times”, Kreml posunął się do fabrykacji ataku dronów, by nadać wydarzeniu heroiczny wymiar.
Ten incydent wpisuje się w długą tradycję kremlowskiej propagandy, która wykorzystuje manipulację informacją do kształtowania opinii publicznej. W obliczu trwającego konfliktu z Ukrainą i narastających trudności wewnętrznych, Kreml zdaje się sięgać po coraz bardziej desperackie środki, by utrzymać poparcie społeczne. Brak niezależnych dowodów na rzekomy atak dronów każe zadać pytanie: czy Rosjanie uwierzą w tę narrację, czy też dostrzegą w niej kolejną próbę manipulacji? W wojnie informacyjnej, w której prawda jest pierwszą ofiarą, odpowiedź pozostaje niepewna.