Kamiński: Powrót koncertu mocarstw

myslpolska.info 1 tydzień temu

Rozpoczęcie negocjacji pokojowych z Rosją przez Donalda Trumpa w taki a nie inny sposób ujawnia jego postrzeganie relacji międzynarodowych. Zawiera się w nim traktowanie Władimira Putina jak normalnego aktora stosunków międzynarodowych i potencjalnego partnera. Polacy muszą z tego jak najszybciej wyciągnąć wnioski, tym bardziej, iż prezydentura Trumpa jest w większym stopniu skutkiem strukturalnych zmian świata niż przyczyną.

Donald Trump ogłosił w środę rozpoczęcie rozmów z Władimirem Putinem. Z opcją bezpośredniego spotkania. W swoistym minimanifeście opublikowanym na portalach społecznościowych amerykański prezydent starannie unikał krytyki partnera ze stanowiska moralnego czy prawnego. odwołał się natomiast do „zdrowego rozsądku”, jaki według Trumpa, ma łączyć go z Putinem. To dla mnie oczywiste odwołanie się do intelektualnego instrumentarium realizmu politycznego. Trump wyraźnie dał do zrozumienia Putinowi, iż rozumie jego logikę i sam używa takiej samej.

Priorytet przerwania wojny

Trump podkreślił zdecydowanie priorytet przerwania walki, co sugeruje, iż szybkie tempo osiągnięcia zamrożenia czy zakończenia wojny jest dla niego ważniejsze niż niuanse interesów Ukrainy. Amerykański prezydent mówił o już rozpoczętej „bliskiej współpracy”, za którą już „dziękował” przywódcy Rosji. Sformułowanie o „o wielkich korzyściach, jakie pewnego dnia odniesiemy współpracując” wyraźnie sugeruje, iż przywódca USA ma bardziej długofalową wizję konstruowania partnerskich relacji z Rosją i wykorzystania ich. W moim przekonaniu w tle tej wizji są Chiny i próby konstruowania scenariusza, tak wyśmiewanego w Polsce, „odwróconego Kissingera”. To trudne zadanie, ale Trump chyba chce się go podjąć.

Negocjacje zostały inicjowane przez amerykańskiego prezydenta, co już jest manifestacją tego, komu zależy na szybkich ustaleniach. Ta polityczna niecierpliwość może początkowo grać na korzyść Władimira Władimirowicza, o ile w trakcie ucierania umowy nie zalicytuje za wysoko, do czego miewa tendencję. Wtedy spotka się z równie szybkimi represaliami i ruchami uderzającym w rosyjskie interesy, znając polityczny modus operandi obecnego prezydenta USA. To właśnie zasugerował wiceprezydent James David Vance, strasząc w wywiadzie prasowym Rosjan choćby wysłaniem amerykańskich żołnierzy nad Dniepr. Jesteśmy dopiero na początku drogi, która może okazać się kręta, wyboista, prowadząca na manowce.

Z drugiej strony pierwsze wyraźne ustępstw na rzecz Moskwy zostało już dokonane. W zespole negocjacyjnym, jaki ogłosił amerykański prezydent, nie ma nastawionego dość jastrzębio generała w stanie spoczynku Keitha Kelloga. To poważna zmiana, bo przecież Trump nominował go jeszcze niedawno na oficjalnego wysłannika do spraw Ukrainy i Rosji, czyli w zamyśle właśnie głównego negocjatora. Od dawna był on celem krytyki rosyjskich mediów przedstawiających go jako nieodpowiednią osobę do rozmów, używających jako pretekstu faktu, iż córka Kellogga prowadzi fundację od 2022 r. dostarczającą wsparcie humanitarne Ukrainie i organizującą leczenie amerykańskich ochotników walczących w ramach Sił Zbrojnych Ukrainy.

Trump wie lepiej

To oczywiście sztuka negocjacji. Na mnie jednak większe wrażenie wywarła czwartkowa „krótka piłka” sekretarza obrony Pete’a Hegsetha, który wprost oświadczył ministrom NATO, iż docelowo odpowiedzialność za bezpieczeństwo Europy mają wziąć same państwa europejskie. To zresztą ambiwalentna gra, biorąc bowiem pod uwagę uruchomienie negocjacji w sprawie wojny na Ukrainie w taki, a nie inny sposób, administracja nowego prezydenta USA zalicza do państw europejskich także Rosję. Pozostaje więc uczestnikiem europejskich stosunków politycznych i powszechne u nas marzenia o wyrzuceniu Moskwy poza ich nawias nie zostaną spełnione.

W moim przekonaniu to właśnie słowa Hegsetha oddają długofalową logikę Trumpa opartą na konstatacji końca amerykańskiej hegemonii z powodów strukturalnych – wzrostu bezprecedensowo silnego rywala jakim są Chiny, upadku wielu finansowo-gospodarczych filarów dominacji, działania globalizacji na szkodę USA, w kierunku obniżania sił wytwórczych ich krajowej gospodarki. Wiele o tym już pisałem, nie będę więc tu rozwijał tego wątku.

Właśnie w tej strukturalnej perspektywie filipiki jakże wielu polskich polityków, publicystów, dziennikarzy o Trumpie, jako nie rozumiejącym prawdziwych interesów Stanów Zjednoczonych są absurdalne. Są one przykładem infantylizmu naszych elit. Poseł Sejmu RP czy polski youtuber może oczywiście twierdzić, iż rozumie interesy USA lepiej niż ich prezydent i jego współpracownicy, tyko, iż politycznie nic z tego doraźnie nie wynika. I nie wyniknie także w dłuższej perspektywie, bo to owi polscy komentatorzy mylą się w ocenie strukturalnych uwarunkowań, a Trump ma rację.

Nowy prezydent USA i jego polityka zagraniczna nie jest przyczyną. Jest skutkiem.

Legitymowanie Rosji

Rozpoczynając negocjacje Trump odwołał się do tego co nazwał „Wielką Historią naszych Narodów i faktem, iż tak skutecznie walczyliśmy razem w II wojnie światowej, pamiętając, iż Rosja straciła dziesiątki milionów ludzi, a my straciliśmy tak wielu!” – pisownia oryginalna. To gest w stronę Moskwy, która swoją znaczącą rolę w polityce europejskiej legitymuje właśnie rolą jaką odegrała (a adekwatnie odegrał ZSRR) w rozbiciu III Rzeszy Niemieckiej, legitymizując w ten sposób i sam Związek Radziecki, w tym przynależność Ukrainy do niego. Putin wprost historią uzasadniał inwazję na Ukrainę. Trump podejmując te rosyjskie narracje chyba dał do zrozumienia, iż nie interesuje go podważanie legitymizacji ideologicznych rosyjskiego systemu władzy.

Ponieważ amerykański prezydent zadeklarował też gotowość do odwiedzenia Rosji i z pewnością dyplomacja rosyjska już pracuje nad tym aby stało się to 9 maja – w dniu w którym na Placu Czerwonym Rosjanie z wielką pompą będą świętować zwycięstwo ZSRR nad Hitlerem. Moim zdaniem to realny scenariusz, więc może skończmy wreszcie bredzić w Polsce o izolacji Rosji. Fakt uznania przez Trumpa prezydenta Rosji za partnera do rozmów o urządzeniu Ukrainy, a może Europy Wschodniej, a choćby za ewentualnego partnera konstruktywnego, z którym można współpracować w dłuższej perspektywie, potwierdza to, o czym mówiłem i pisałem, wbrew legionom polskim polityków, dziennikarzy, publicystów. Rosjanie i jej prezydent nie byli „izolowani na świecie”. Byli izolowani przez Zachód, który już świata nie definiuje, tym bardziej, iż polityka Trumpa dekonstruuje właśnie samą formułę polityczną Zachodu.

Oczywiście w obliczu tej dekonstrukcji i nowych wymagań Waszyngtonu państwa europejskie mogą dokonać całkowitej autowasalizacji. Wszak stoją na ich czele słabi administratorzy bez wyobraźni, a nie mężowie stanu. Chociaż może się to zmienić w obliczu polityki Trumpa na innych płaszczyznach, zwłaszcza ekonomicznej, która może bowiem podcinać dobrobyt Europy i jej mieszkańców tak dotkliwie, iż pobudzi do oporu.

Nie wątpię, iż jeżeli negocjacje prezydentów USA i Rosji doprowadzą do zakończenia działań zbrojnych i choćby tymczasowej stabilizacji sytuacji w regionie, w Europie nie zabraknie aktorów, którzy natychmiast rozpoczną business as usual z Moskwą. Szczególnie w ramach ewentualnych emancypacji od USA. Warto abyśmy zdali sobie sprawę, iż w nowych warunkach, jakie kształtuje polityka Trumpa, izolowana może zostać nie Rosja, ale najbardziej krzykliwie antyrosyjskie państwa, jak Polska czy republiki nadbałtyckie. Potrzebą chwili jest natychmiastowa zmiana retoryki przez naszą dyplomację i polityków. Moralne oburzenie, estetyczne wyrzekania i oceny nikogo na świecie nie będą interesować.

Bezsilna pogarda

Inna sprawa, iż to żonglowanie emocjonalnie naładowanymi słowami, to wyzywanie od „orków”, „dziczy”, to pisanie z małej litery nazwy mocarstwa jądrowego, czy ci powszechni „ruscy” w ustach i tekstach wydawałoby się poważnych polityków, publicystów odczytuję wyłącznie jako świadectwo zdziecinnienia i bezsiły polskich elit. Bezsiły słabeusza, leszcza, w kącie pokoju przezywającego chuligana rządzącego na podwórku. Ten słabeusz czuł się silny mięśniami kolegi-siłacza z drugiego końca ulicy. A teraz ten kolega, zresztą też z chuligańskim sznytem, ustala podział podwórka z nielubianym chuliganem. Słabeusz będzie płakał, wyrzekał – „no jak tak można z bandytą, prymitywem?”… i będzie to tylko świadectwo jego słabości i niezrozumienia realiów życia.

Musimy skończyć z tą obłędną retoryką z kilku powodów. Po pierwsze stymuluje ona w elicie, ale i szeroko w społeczeństwie paradoksalną mieszankę strachu a zarazem pogardy podszytej lekceważeniem Rosji. Ot „durne ruskie dzikusy”… Zawsze ten kompleks wyższości w naszym społeczeństwie wobec wschodu traktowałem jako mechanizm rekompensowania sobie kompleksu niższości wobec zachodu. I jak każdy kompleks, nasz kompleks wyższości to zaburzenie w ocenie rzeczywistość
Rosjanie są agresywni i brutalni. Są też biedniejsi i bardziej skorumpowani. Nie są demokratami. Ich kultura jest z gruntu autorytarna i hierarchiczna. Mają znacząco wyższy odsetek obywateli nie posiadających w domu bieżącej wody i kanalizacji. To wszystko prawda. Tak jak i to, iż Rosjanie mają sieć satelitów, rakiety cywilne i wojskowe, znacznie lepiej rozwinięty sektor technologii cyfrowych i oprogramowania, własne, popularne analogi Facebooka i X. A mają to, ponieważ w Rosji ciągle są doskonałe kadry naukowców i inżynierów.

W Rosji ciągle funkcjonują również gałęzie tradycyjnego przemysłu jakich w Polsce, uwiedzionej ideą „gospodarki usług” dawno już nie ma. To zresztą zdecydowało o efektywności przestawiania ich gospodarki na tory wojenne.
Rosjanie mają w końcu, w Polsce całkowicie niedostrzegalną, soft power. Mają znacznie potężniejszy przemysł rozrywkowy i atrakcyjne media. choćby rzesze migrantów z Ukrainy w Polsce, w większości dyszących w tej chwili nienawiścią do rosyjskiego kierownictwa politycznego przez cały czas mówią po rosyjsku, a ich tożsamość i wyobraźnię kształtują w dużej mierze wytworzone w Rosji książki, filmy, muzyka. My choćby nie wiemy czym żyje to imigranckie „równoległe społeczeństw”, bo uważamy się za tak wszystkowiedzących ekspertów od Rosji…

Popkultura rosyjska to paździerz? Pojedźcie do Wilna, gdzie wśród lokalnych niewątpliwych Polaków jest ona popularniejsza od tej produkowanej nad Wisłą. Rosji można się obawiać, nie należy jej jednak dezawuować, lekceważyć.

Polityka histerii

Po drugie nasza histeryczna retoryka, czy wręcz postawa będzie służyć jako poręczny argument każdemu, kto będzie chciał zdezawuować stanowisko Polski jako irracjonalną rusofobię. Po trzecie nie będzie ona sprzyjać uruchomieniu kanałów komunikacji z Moskwą. Ich uruchomienie i utrzymanie jest obecne potrzebne „na wczoraj”. Jest jasnym, iż Putin chce załatwiać sprawy Europy z Trumpem. Niemniej musimy mieć własne kanały komunikacji. Do głów rządzących polityków powinno jak najszybciej dotrzeć, iż nie utrzymując kontaktu z Rosją w obecnych warunkach izolujemy nie ją, ale już tylko siebie.

Mam nadzieję, iż ruchy nowych władz USA uświadomią w końcu naszej elicie, iż nie ma „Zachodu”. Nie ma też, i moim zdaniem niedługo zacznie się to jaskrawo objawiać „Europy”. Jest Polska. Między Niemcami i Rosją, z USA za oceanem. Możemy polegać tylko na sobie. Musimy być gotowi na zupełnie nową rolę Waszyngtonu w Europie. Musimy być gotowi wjechać w koleiny wyżłobione już przez Viktora Orbána.

Krystian Kamiński

Autor jest członkiem Zarządu Głównego Konfederacji, był posłem na Sejm RP IX kadencji

Idź do oryginalnego materiału