Jarosław Kaczyński po raz kolejny wystąpił jako samozwańczy prorok „nowego programu dla Polski”. W Katowicach, podczas konwencji programowej Prawa i Sprawiedliwości, partii, która od dwóch lat jest w opozycji, prezes próbował udowodnić, iż wciąż ma coś do powiedzenia.
Efekt? Znów kakofonia wątków, dygresji i politycznych obsesji. Kaczyński mówił o wszystkim – od „prakselogicznego kryterium” po Donalda Trumpa, od służby zdrowia po Niemców, którzy rzekomo „chcą nam zabrać państwo”. O Polsce tu i teraz – ani słowa.
„Jestem ogromnie zaszczycony tym, iż mogę dzisiaj oficjalnie otworzyć naszą konferencję programową, która rozpoczyna długą drogę…” – zaczął prezes. Tylko iż tę „drogę” jego partia już dawno przegrała. Od dwóch lat PiS nie rządzi, a mimo to Kaczyński wciąż mówi tak, jakby siedział w gabinecie przy Alejach Ujazdowskich. Jego język to mieszanka patosu i autoironii: o „generalnym kryzysie państwa”, o „świętym obowiązku przygotowania programu”, który „uczyni obywateli bezpieczniejszymi”.
Trudno oprzeć się wrażeniu, iż prezes PiS od dawna mówi sam do siebie. Jego narracja o Polsce nie dotyczy rzeczywistości – to polityczna rekonstrukcja przeszłości, zmontowana z mitów i resentymentów. W tej opowieści zawsze są ci sami wrogowie: Niemcy, Francuzi, Bruksela. Zmieniają się tylko słowa, którymi opisuje tę samą obsesję utraconej kontroli.
„Nie pracujemy nad dokumentem naukowym, tylko nad programem politycznym, który ma oddziaływać na świadomość społeczną” – tłumaczył. I rzeczywiście – PiS nie ma programu gospodarczego ani modernizacyjnego. Ma jedynie emocjonalny repertuar: gniew, poczucie krzywdy i nieufność wobec świata. To nie program, to terapia dla przegranych.
Kaczyński mówi o „ustroju manipulacyjnym”, ale przez osiem lat sam taki system zbudował. Telewizja publiczna była jego propagandowym megafonem, a państwo – sceną politycznego teatru. Dziś, kiedy ten teatr się skończył, Kaczyński przez cały czas gra swoją rolę, tyle iż publiczność dawno wyszła z sali.
Jak zwykle, prezes sięgnął po temat, który ma wzbudzać emocje – Zachód. „Warto wziąć pod uwagę przemówienie najpotężniejszego człowieka na świecie Donalda Trumpa” – mówił. Z uporem powtarzał wizję „demokracji zbrojnej”, w której każde państwo ma wydawać 5 proc. PKB na obronę. Po chwili dodał: „Niemcy chcą nam zabrać państwo. Francuzi razem z nimi. Nie wiem dlaczego, ale tak.”
To zdanie jest symbolem współczesnego Kaczyńskiego – człowieka, który stracił zdolność rozróżniania między diagnozą a urojeniem. Polityka zamieniła się w językowy labirynt, w którym logika ustępuje miejsca emocji, a fakty – wyobrażeniom.
Od dwóch lat PiS nie ponosi odpowiedzialności za rządzenie. Ale nie potrafi też być opozycją. Kaczyński nie jest liderem krytyki – jest liderem tęsknoty za przeszłością. Zamiast rozliczać rządzących, wciąż rozlicza rzeczywistość, która nie chce się podporządkować jego wizji.
Partia, która przez osiem lat mówiła o „suwerenności” i „wstawaniu z kolan”, dziś sama klęczy – przed własnym mitem. Nie potrafi przyznać, iż to, co doprowadziło ją do władzy, dziś odbiera jej znaczenie.
„Świat się zmienia, zagrożenia są inne niż pięć lat temu” – mówił niegdyś Mateusz Morawiecki. Dziś widać, iż Kaczyński tego świata nie rozumie. W jego wyobraźni wciąż trwa rok 2015: Polska „wstaje z kolan”, Zachód knuje, a naród czeka na przywódcę. Tyle iż naród już się rozejrzał – i zobaczył, iż prezes nie ma mu nic do zaproponowania.
Na platformie X Kaczyński napisał: „Trzeba mieć plan. Trzeba mieć cel. Bez celu nie ma zwycięstwa, a bez planu nie ma rządzenia.” Tyle iż to już nie plan, ale mantra. Bo od dwóch lat jego partia nie rządzi, a od kilku – nie inspiruje.
Kaczyński wciąż mówi, ale nikt już nie słucha. Bo gdy lider traci kontakt z rzeczywistością, jego słowa stają się jak echo – coraz słabsze, coraz dalsze, aż w końcu całkiem cichną.

3 tygodni temu














