K. Stefanowska: Odbudujmy Polskę. Cz.11 - EKOLOGIA

solidarni2010.pl 4 miesięcy temu
Felietony
K. Stefanowska: Odbudujmy Polskę. Cz.11 - EKOLOGIA
data:21 kwietnia 2024 Redaktor: Agnieszka
Bóg wiara Polska patriotyzm Ojczyzna budowanie rozwój wzrost odbudowa społeczeństwo naród ekologia planeta klimat OZE Karolina Stefanowska

Temat, który dla rozsądnych ludzi adekwatnie nie musiałby istnieć, ale został jednak wywołany przez dzisiejsze nurty społeczne czy absurdalne zmiany w prawie, które z rozsądkiem czy sumieniem kilka mają wspólnego. Ekologia, zasoby naturalne, przyroda, przyszłość Ziemi jako planety czy ekosystemu. Jak powinniśmy ustosunkować się do tego szaleństwa?

Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi» - mówi 28 werset pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju. I adekwatnie ten werset tłumaczy już wszystko, Ziemia jest dla nas, mamy ją zaludnić (Biblia nie podaje limitu ludzi, jacy mogą na Ziemi mieszkać, nie mówi też w ogóle o istnieniu takiego limitu), mamy z niej korzystać, bo jest dla nas. A jak mamy z niej korzystać? Rozsądnie, ale tak, jak z każdego materialnego przedmiotu, który jest materialny, a więc ma swój kres, granice wytrzymałości, datę przydatności do użytku.
Weźmy na ten przykład zwykłe buty, skórzane, przeznaczone do najzwyklejszego codziennego użytku. Większość z nas prawdopodobnie takie w domu ma, i co z nimi robimy? Po prostu zakładamy wychodząc z domu, co jakiś czas czyścimy i pastujemy, a kiedy się zniszczą, wyrzucamy i kupujemy nowe, bo taka jest natura butów, i nie myślimy o tym za bardzo. Są pewnie też tacy ludzie, którzy nie wyjdą z domu, dopóki buty nie będą błyszczeć jak lustro, są tacy, którzy w ogóle z domu nie wyjdą, jeżeli niebo pokryją czarne chmury sugerujące możliwość deszczu mogącego buty zamoczyć i zniszczyć szybciej, niż jest to im planowane. Są też tacy, którzy nie patrzą, gdzie idą, i w takich butach wejdą i w kałużę i w błoto, a potem nie wyczyszczą ich w ogóle i dzięki temu zużyją je o wiele szybciej, inni z kolei pewnie w ogóle by tych butów nie zakładali z obawy przed ich zniszczeniem. Oczywiście żadne skrajne postawy nie są w tym przypadku dobre i uważam, iż tak też właśnie powinniśmy traktować naszą planetę Ziemię.
Ziemia jest dla nas, więc mamy z niej korzystać - z rozsądkiem, wdzięcznością Bogu i szacunkiem należnym przedmiotowi, jaki nam służy, ale korzystać. A korzystanie oznacza przecież w jakimś stopniu zużycie, które z niego wynika. Kto i kiedy powiedział, iż Ziemia jest wieczna, niezniszczalna? To wie tylko Bóg, który Ziemię stworzył, i On wie, ile jeszcze przetrwać ma trzecia planeta od Słońca, ilu jeszcze ludzi ma wyżywić i nosić na sobie i jak długo. Ziemia nie jest naszym celem, naszym rajem, jest tylko narzędziem, z którego korzystamy, dopóki żyjemy tutaj, a później przestanie nam być już potrzebna. Nadejdzie też dzień, iż ten nasz świat, jaki znamy, po prostu się skończy, i może nastąpi to wtedy, kiedy zużyjemy wszystkie zasoby ropy albo węgla, albo zjemy wszystkie ryby? Tego nie wiemy i wiedzieć nie musimy, musimy tylko znać nasz cel, którym jest Bóg, i drogę do Niego, którą jest Jego Syn, Jezus Chrystus. Więcej nam nie potrzeba, a jak odnieść to wszystko do codzienności?
Zeroemisyjność. Nader interesujący termin mający określać pojazdy czy też budynki nie emitujące bezpośrednio do atmosfery dwutlenku węgla powstającego ze spalania paliw kopalnych. Najczęściej kojarzone jest to wszystko z elektrycznością, którą wciąż jeszcze uzyskujemy… ze spalania węgla. W związku z czym normalny samochód spala paliwo w swoim silniku i jedzie, emitując spaliny tam, gdzie się znajduje, natomiast samochód elektryczny spala węgiel w elektrowni i emituje spaliny tam, gdzie stoi elektrownia. Nie mamy więc tutaj “zeroemisyjności”, a jedynie przeniesienie miejsca emisji. Czy to lepiej? Niektórzy może powiedzą, iż tak, bo elektrownia stoi gdzieś na uboczu i nie zanieczyszcza centrum miast, natomiast nie możemy zapomnieć o tym, iż wytworzony w elektrowni prąd trzeba jakoś do tego samochodu przetransportować, a na transporcie zawsze są straty. interesująca jestem bardzo wyliczenia, ile takiej emisji ma “na sumieniu” jeden i drugi pojazd, jeżeli owe straty na przesyle uwzględnić.
Ale prąd można uzyskać też z paneli fotowoltaicznych, oczywiście, iż tak, można też z wiatraków. Tyle tylko, iż takie panele czy wiatraki trzeba wyprodukować, do czego zużywa się dużo ropy do maszyn, stali, metali ziem rzadkich (których zasoby są małe i miałoby choćby nie wystarczyć dla zelektryfikowania samej tylko Europy), których wydobycie niszczy teren dużo bardziej niż czynią to chociażby kopalnie węgla. Nie wspominając już choćby o szkodliwych infradźwiękach generowanych przez wiatraki, o efekcie stroboskopowym czy o tym, iż spotkanie z wielkimi, metalowymi skrzydłami jest śmiertelne dla ptaków. Z kolei panele fotowoltaiczne źle zainstalowane lub niewłaściwie użytkowane mogą stać się zarzewiem pożaru, swoim ciężarem mogą zniszczyć dach, który do takiej instalacji nie był przystosowany, a po zakończeniu eksploatacji są odpadem trudnym w utylizacji i szkodliwym dla środowiska.
Inna rzecz to bezpieczeństwo i użyteczność “elektryków”, które po ulicach dużych miast rzeczywiście jeżdżą, czasem oznaczone zielonymi tablicami rejestracyjnymi (mogą je mieć również hybrydy), a czasem rozpoznawalne jedynie po innym dźwięku pracującego silnika. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę internetową hasło “wybuch samochodu elektrycznego” i zerknąć na wyniki. Dopiero co wybuchł samochód w Warszawie, zresztą nie po raz pierwszy zdarzyło się to w stolicy. Kraków z kolei ulegając “zielonemu szaleństwu” wymienił część autobusów na elektryczne. W efekcie tego podczas mrozów, jakie zafundowała nam miniona zima, w najzimniejsze dni kilkadziesiąt kursów autobusowych po prostu wypadło z rozkładu. Ludzie zziębnięci czekali na przystankach, a autobusy ładowały się częściej, niż normalnie, i nie były w stanie jeździć tyle, ile przewidział planista.
Zerowaste to kolejne modne słowo będące również jednym wielkim oszustwem. Dotyczy śmieci, więc z góry przepraszam co wrażliwszych Czytelników za materię, którą trzeba będzie tu roztrząsać. Zerowaste polega na tym, iż podążający za tym trendem usiłują wytwarzać jak najmniej śmieci. Co bardziej radykalni wręcz chwalą się, iż przez cały rok kalendarzowy wyprodukowali jedynie tyle odpadów, ile mieści się w litrowym słoiku. Godne podziwu i bardzo ekologiczne? Przyjrzyjmy się temu bliżej. Co wyrzucamy do naszych koszy na śmieci?
Wyrzucamy chociażby opakowania po produktach spożywczych: worki po chlebie, torebki po kaszy, cukrze czy mące, butelki po wodzie czy sokach i tak dalej. Jak radzą sobie “ludzie zerowaste”? Kupują wszystko na wagę i zabierają do domów w workach materiałowych, wielorazowych, które następnie piorą. Z kolei pranie zużywa i zanieczyszcza wodę, której w Polsce mamy stosunkowo mało, więc tym bardziej powinniśmy ją oszczędzać. A więc nie zero-waste, tylko water-waste, przenosimy śmieci do wody zwiększając produkcję ścieków. Jednocześnie produkty na wagę są mniej higieniczne, bo do pojemników w sklepie każdy ma dostęp i każdy może włożyć do nich rękę, a zważając na to, iż chociażby nie wszyscy myją ręce po skorzystaniu z toalety to możemy sobie tylko wyobrazić, co zjadamy razem z takimi kupionymi na wagę “zerowaste” orzeszkami czy mąką.
Sporo miejsca w koszach zajmują też produkty higieny osobistej, takie jak podpaski czy pieluszki dziecięce. Oczywiście są tu także alternatywy wielorazowe, które oczywiście się pierze, więc zamiast “zero-waste” mamy znowu “water-waste” i jednocześnie znowu rezygnujemy z pewnego poziomu higieny, który wydawał się być cywilizacyjnym osiągnięciem, ale cóż. Chyba większość kobiet zgodzi się ze mną, iż czasem (a czasem choćby częściej niż rzadziej) tej naszej fizjologii sprać z tkanin nie sposób, więc albo trzeba i tak taki “wielorazowy” przedmiot wymienić, albo…cóż, zacisnąć zęby i poświęcić się dla planety. Co interesujące (lub raczej, delikatnie mówiąc, niesmaczne) są kobiety, które dla swoich dzieci kupują nie tyle pieluszki wielorazowe (co kiedyś było normą, mam tego świadomość), ale… używane pieluszki wielorazowe. Jednym słowem zakładają na delikatną skórę swojego maleńkiego dziecka coś, co przyjęło już do siebie dziesiątki litrów czyjegoś moczu i kilogramy czyjegoś kału. Ale za to są ekologiczne.
Rzecz jasna nie mam nic przeciwko rozsądnej segregacji odpadów i recyklingu plastiku czy papieru czy szkła, choć zdecydowanie wolę system, który funkcjonował za czasów mojego dzieciństwa: butelki, kartony czy metal można było zanieść do skupu i dostać za ten surowiec pieniądze. I wtedy faktycznie można było spodziewać się, iż ktoś te rzeczy przetworzy, skoro już za nie zapłacił. Dzisiaj to my płacimy za odebranie od nas rzekomego surowca i nie mamy pojęcia, co się z nim tak naprawdę dzieje.
Pozostając jeszcze w poprzedniej epoce trudno nie wspomnieć o dziurze ozonowej, która była “katastrofą klimatyczną” tamtych czasów. Czy ta dziura dzisiaj zniknęła? Przestała być groźna? Straszono nas nią na każdym kroku, a teraz sprawa zupełnie ucichła. Dlaczego? Istnieją teorie, iż chodziło po prostu o sprzedaż ludziom nowej technologii chłodzenia.
Jeśli mówimy już o atmosferze, trudno nie wspomnieć o smogu. Rzekomo mają go powodować piece kopciuchy, które na gwałt teraz są wymieniane już choćby nie na gazowe, a na pompy ciepła (zasilane energią elektryczną, a więc najczęściej pochodzącą ze spalania węgla). Ostrzega się nas przed benzoalfapirenem (BaP) czy węglowodorami wieloaromatycznymi (WWA), natomiast te substancje… są palne, co oznacza, iż jeżeli choćby w “kopciuchu” palimy jak należy, to jesteśmy w stanie je spalić do dwutlenku węgla, tlenków azotu i siarki, a więc pozbyć się ich z atmosfery bez zajmowania się kosztowną i czasochłonną wymianą pieca. Informacje o tym, jak palić “od góry” są dostępne w sieci, a tak naprawdę w tym tkwi sedno, nie w rodzaju pieca czy paliwa, przynajmniej w pewnym zakresie.
Faktycznym problemem - jeżeli chodzi o powietrze - były kiedyś kwaśne deszcze powstające z emitowanych do atmosfery ze spalin tlenków azotu i siarki, zjawisko to jednak zostało teraz jeżeli nie wyeliminowane całkowicie to na pewno znacznie ograniczone przez zastosowanie odpowiednich filtrów na kominy. Otwarte pozostaje pytanie, czy zamiast wymieniać piece nie warto byłoby po prostu zamontować na wszystkich kominach takie filtry i nauczyć ich właścicieli palić od góry.
Podsumowując ten i tak już długi wywód mogę tylko stwierdzić, iż nie da się nie wywierać wpływu na świat, w którym żyjemy. Możemy tylko wybrać rodzaj tego wpływu, a który z nich jest lepszy niekiedy trudno rozpoznać osobom, które nie są specjalistami w tym temacie. Możemy też dać sobie wmówić, iż rezygnacja z poziomu higieny, który sobie wypracowaliśmy, cokolwiek zmieni na lepsze, ale choćby jeżeli tak mogłoby się stać, to jakim kosztem? I czy pogorszenie naszego zdrowia nie sprawia, iż każdy bilans zdarzeń, który to pogorszenie uwzględnia, musi wyjść ujemnie?
Idź do oryginalnego materiału