John Kerry o walce ze zmianami klimatycznymi: problemem jest nie technologia, ale brak przywództwa politycznego

news.5v.pl 6 godzin temu

John Kerry jest politykiem amerykańskiej Partii Demokratycznej, prawnikiem, byłym wojskowym i dyplomatą. W latach 2013–2017 pełnił funkcję sekretarza stanu USA w administracji prezydenta Baracka Obamy. Wcześniej, przez niemal trzy dekady (1985–2013), był senatorem, a w latach 2009–2013 przewodniczył Komisji Spraw Zagranicznych Senatu USA. W 2004 roku był kandydatem Demokratów na prezydenta USA, przegrywając z prezydentem George’em W. Bushem. W 2021 r. został mianowany przez prezydenta Joe Bidena specjalnym wysłannikiem USA ds. zmian klimatycznych, pełniąc tę funkcję do marca 2024 r.

Poniżej przedstawiamy zapis rozmowy z Johnem Kerrym podczas konferencji Impact’25 w Poznaniu, w dniu 14 maja 2025 r.

Bartosz Węglarczyk: Codziennie z ciekawością słucham, co mówi prezydent Stanów Zjednoczonych i moje wrażenie jest takie, iż problem zmian klimatu został już rozwiązany. Temat jest zamknięty, nie musimy już o tym rozmawiać…. Prawda?

John Kerry: Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Staram się nie głosić apokaliptycznych wizji, naprawdę. I nie skupiam się wyłącznie na negatywach tego, co się dzieje — bo pozytywy są niezwykłe, i zaraz o nich porozmawiamy.

Ale pozwólcie, iż powiem jedno: w Stanach Zjednoczonych zmienił się prezydent, ale nauka się nie zmieniła. Nie ma ani jednej decyzji, którą podejmowaliśmy z prezydentem Bidenem czy wcześniej z prezydentem Obamą przez wszystkie te lata, ani jednej, która byłaby oparta na ideologii, polityce czy osobistym kaprysie prezydenta.

Wszystkie nasze decyzje opierały się na nauce.

Od czasów Oświecenia, od epoki rozumu, a dokładnie od wielkiego trzęsienia ziemi w Lizbonie w 1755 r., gdy ludzie tacy jak Jean-Jacques Rousseau, Immanuel Kant, Voltaire i inni debatowali nad tym, co to znaczy, czy to był akt zemsty Boga, czy zjawisko naturalne, wygrała nauka. Na tym polegał duch Oświecenia. A dziś mamy ludzi, którzy wmawiają światu, iż dwa plus dwa to nie cztery, ale pięć, sześć albo coś jeszcze innego.

To przekracza granice absurdu — i kosztuje nas wszystkich na świecie ogromne pieniądze. jeżeli spojrzymy na to, jak zmienia się pogoda: ekstremalne zjawiska, coraz silniejsze burze, częstsze powodzie, intensywne opady deszczu i na ilość pary wodnej unoszącej się z oceanu (bo 90 proc. globalnego ocieplenia trafia do oceanów), to zobaczymy, jak zmieniają się też same oceany. Ich zakwaszenie rośnie, zmienia się życie i fauna morska. To wszystko jest ze sobą powiązane. Nie da się rozwiązać problemu klimatu bez rozwiązania problemu oceanów. To wszystko jest nauką — fizyką, chemią, biologią — a tymczasem mamy ludzi, którzy stosują strategię strusia — chowają głowę w piasek i udają, iż nic się nie dzieje.

Ale to nas kosztuje biliony dolarów. Tylko w ub. roku w samych Stanach Zjednoczonych mieliśmy 28 zdarzeń pogodowych, które każde z osobna wyrządziło szkody przekraczające miliard dolarów. Od 1980 r. do dziś łączne straty wynoszą około 2,9 bln dol. Dziś obserwujemy ogromne napięcie między tymi, którzy wolą to ignorować, a tymi, którzy działają z myślą o przyszłości.

I jestem przekonany, iż zwyciężą ci drudzy.

Bo my dojdziemy do gospodarki niskoemisyjnej, bezemisyjnej. Dojdziemy tam, ponieważ rynek już podjął decyzję. Kilka tygodni temu w „Wall Street Journal” pojawił się nagłówek: „Transformacja energetyczna jest nie do zatrzymania”. I dziś powstaje wiele analiz pokazujących, iż po drugiej stronie tej drogi, na końcu tej transformacji są ogromne szanse. Ludzie będą na niej zarabiać. Ta transformacja nastąpi.

Ale dziś wielu ludzi się boi — i w rezultacie część się wycofuje. Sprzedaż samochodów elektrycznych nieco spadła. Spowolniła też modernizacja budynków, które odpowiadają za istotną część emisji. Ale sedno sprawy jest bardzo proste: nie potrzebujemy nowego algorytmu ani przełomowej technologii rodem z NASA, by zrozumieć to wyzwanie. To jedno z najprostszych wyzwań, przed jakim kiedykolwiek staliśmy jako ludzkość. To kwestia tego, co my, ludzie zdecydujemy się robić. Albo czego nie zdecydujemy — co również jest decyzją.

To, jak ogrzewamy i oświetlamy nasze domy, fabryki, jak podróżujemy, to są codzienne wybory. Wciąż decydujemy się spalać paliwa kopalne nie wychwytując emisji. W Dubaju dwa lata temu świat postanowił, iż musimy odejść od paliw kopalnych. „Odejście” nie oznacza oczywiście „z dnia na dzień”, ale moglibyśmy przeprowadzić ten proces dużo bardziej zdecydowanie, niż robimy to teraz.

A tymczasem tracimy miliardy na skutek szkód. 7 mln ludzi rocznie umiera z powodu zanieczyszczeń powietrza, czyli emisji gazów cieplarnianych, choć kiedyś nazywaliśmy to po prostu smogiem. Światowa Organizacja Zdrowia, Harvard Medical School i inne instytucje publikują dane o liczbie ofiar, których przyczyną jest zła jakość powietrza — i nic z tym nie robimy. Emisje rosną, a nie maleją.

To jest wyzwanie dla globalnego systemu zarządzania. Czy zareagujemy na fakty, czy damy się zastraszyć tym, którzy mówią, by o wszystkim zapomnieć i iść dalej. Osobiście uważam, iż powinniśmy ogłosić w tej sprawie globalny stan wyjątkowy.

Powinniśmy stworzyć konsorcjum państw, które wspólnie inwestują np. w małe modułowe reaktory jądrowe albo przyspieszą wdrażanie geotermii. Firma, z którą dziś współpracuję, zainwestowała w podmiot geotermalny o nazwie Fervo — i on już udowodnił, iż potrafi dostarczać czystą energię. To energia dla centrów danych, dla AI — i ani grama gazu czy zanieczyszczeń. Co ciekawe, twórcy tej firmy wywodzą się z sektora ropy i gazu, to właśnie tam nauczyli się technologii odwiertów, które dziś pozwalają im pozyskiwać ciepło z wnętrza ziemi.

To moment ogromnego globalnego starcia. Nie tylko jako Amerykanie czy Polacy, ale jako ludzie. Bo jesteśmy dziś, przepraszam, iż tak powiem, na drodze do globalnego samobójstwa. Nie poruszamy się tak szybko, jak wiemy, iż powinniśmy. W Glasgow, w Szarm el-Szejk, w Dubaju, na trzech kolejnych szczytach ONZ, świat się zobowiązał do zmian. Biznes i rządy wspólnie zadeklarowały konkretne działania. Gdybyśmy zrealizowali wszystko, co obiecano w Glasgow, Szarm el-Szejk i Dubaju, to ograniczylibyśmy wzrost temperatury Ziemi do 1,6–1,7 st. C. Tak szacuje Międzynarodowa Agencja Energetyczna.

Problemem nie jest technologia. Problemem jest brak przywództwa politycznego. Nie robimy tego, co sami sobie obiecaliśmy. A więc zmierzamy dziś ku 2,5 st. C albo i więcej, czyli świadomie ignorujemy wysiłki, do których sami się zobowiązaliśmy.

Wierzę, iż możemy wygrać tę walkę — ale musimy zmienić wybory, których dokonujemy. I podejmować działania, które wcale nie oznaczają wyrzeczeń.

To nieprawda, iż transformacja energetyczna jest droższa, choć tak twierdzi Donald Trump i niektórzy inni. Wręcz przeciwnie, to niezwykła szansa. Tak jak rewolucja przemysłowa pod koniec XIX w., albo rewolucja technologiczna w latach 90., komputery, telefony komórkowe, internet. Teraz mamy przed sobą rewolucję energetyczną — i miliony miejsc pracy. Budowa nowych sieci energetycznych, infrastruktury dla pojazdów elektrycznych, to wszystko elementy zdrowszej, bezpieczniejszej i czystszej przyszłości. Ale nie możemy oczekiwać, iż zrobią to politycy. Musimy się zaangażować globalnie i wymagać działań, które są możliwe, dostępne i oczywiste.

BARTOSZ WĘGLARCZYK: Ale prezydent Donald Trump nie chce walczyć ze zmianami klimatycznymi. A prawda jest taka, iż bez przywództwa Stanów Zjednoczonych ta walka się zatrzyma. Czy możemy sobie pozwolić na przerwę trwającą trzy i pół roku?

JOHN KERRY: Nie zgadzam się z tym. Spójrzmy na fakty. W ub. roku globalnie zainwestowano 2 bln dolarów w działania na rzecz klimatu, podczas gdy w paliwa kopalne — tylko 1 bln dol. Po raz pierwszy w historii ludzkości więcej pieniędzy trafiło do czystej energii niż do paliw kopalnych. Poza tym spójrzmy na pierwszą kadencję Donalda Trumpa: on wycofał USA z Porozumienia Paryskiego, ale my, grupa osób, wspólnie z gubernatorem Cuomo z Nowego Jorku i gubernatorem Newsomem z Kalifornii, ogłosiliśmy ruch We’re Still In (ang. Wciąż w Grze). 37 gubernatorów z 50 stanów USA miało przepisy dotyczące obowiązkowego udziału energii odnawialnej w miksie energetycznym i kontynuowali te działania, mimo iż Trump się wycofał.

Faktem jest, iż Trump wycofał się z porozumienia, ale nie Amerykanie. A pod koniec jego pierwszej kadencji 75 proc. nowej energii elektrycznej w USA pochodziło ze źródeł odnawialnych. Dziś to już 90 proc. Ludzie z Forda, General Motors, Mercedesa, Volkswagena, Volvo, ci prezesi nie wejdą nagle do biura i nie powiedzą „o Boże, Trump znów został wybrany. Wracamy do silników spalinowych.” To się nie stanie.

W Norwegii udział pojazdów elektrycznych wynosi 92 proc. W Chinach — 33 proc. Setki tysięcy pojazdów elektrycznych czekają tam na dostawy. Rynek chce działać, zamiast go tłumić cłami i ograniczać popyt, powinniśmy pozwolić mu robić swoje. Spójrzmy więc na rzeczywistość: pieniądze przez cały czas płyną.

Wielu liderów korporacyjnych podejmowało decyzje o redukcji emisji. Zmierzaliśmy w dobrym kierunku. Aż do dziś, gdy niektórzy z nich, powiem to delikatnie, zostali zastraszeni i wycofali się. Wall Street wycofał osię ze zobowiązań, które wcześniej podjęto, domagając się odpowiedzialności klimatycznej. Planowaliśmy wprowadzenie obowiązkowego raportowania ryzyk klimatycznych — dziś robią to tylko niektórzy gracze prywatni.

Tak, ludzie wycofują się z niektórych inwestycji. Podam przykład: firmy ubezpieczeniowe w USA wycofały się z ubezpieczania w Luizjanie, na Florydzie i w Alabamie. Prawdopodobnie wycofają się też z Cape Cod i Massachusetts, trudno tam dostać ubezpieczenie ze względu na wzrost poziomu mórz i ryzyko powodzi. Wzrost poziomu mórz będzie nas kosztował bilion dolarów rocznie — tylko po to, by budować odporność i zdolność adaptacyjną. A my choćby tego nie robimy. choćby nie jesteśmy gotowi na świat z ociepleniem o 2,5, a może 3 st. C. Ludzie tacy jak sir Nicholas Stern, który co roku publikuje raport o kosztach zmiany klimatu, mówią jasno: brak działania jest znacznie droższy niż działanie.

To jest fakt — i rynek to rozumie. Więc mamy wybór: albo będziemy odpowiedzialni, albo możemy równie dobrze zrezygnować z rządzenia poza momentami, gdy to przynosi komuś korzyści, jak widzimy na co dzień np. w Arabii Saudyjskiej. Musimy wrócić do działania jako obywatele wolni i odpowiedzialni. Gdy wróciłem z wojny w Wietnamie — która, swoją drogą, była dla naszego kraju ogromnym błędem — pierwszą rzeczą, w którą się zaangażowałem, nie były protesty przeciwko wojnie, tylko coś, co nazywało się Dniem Ziemi. Podczas pierwszego Dnia Ziemi 20 mln Amerykanów wyszło na ulice jednego dnia, żeby zaprotestować i powiedzieć: chcemy zmiany. Wtedy nie dało się zobaczyć drugiego końca Nowego Jorku z powodu smogu. To samo było w Los Angeles. Ale nie skończyło się tylko na demonstracjach. Upolityczniliśmy ten ruch. Skoncentrowaliśmy się na 12 najgorszych głosach w Kongresie USA — i podczas wyborów w 1970 r. pokonaliśmy 7 z nich.

Co to dało? Wybuchła fala działań środowiskowych — częściowo inspirowana przez Rachel Carson, która już w latach 50. walczyła z amerykańskim przemysłem chemicznym. W ciągu następnych dwóch lat uchwaliliśmy:

  • ustawę o czystym powietrzu,
  • ustawę o bezpiecznej wodzie pitnej,
  • ochronę ssaków morskich,
  • zarządzanie strefami przybrzeżnymi,
  • ochronę gatunków zagrożonych,
  • i powołaliśmy Agencję Ochrony Środowiska (EPA).

To wszystko wydarzyło się dlatego, iż ludzie poszli głosować i uczynili z klimatu kwestię polityczną. Prezydent Richard Nixon, który nie był żadnym ekologiem, te ustawy podpisał. Głęboko wierzę w aktywne uczestnictwo obywatelskie w demokracji.

Spójrzcie na Polskę. Polska ma ogromną historię obywatelskiego oporu, walki o wolność i działania od czasów Lecha Wałęsy po dziś. Zawsze byliście na pierwszej linii. I dziś Polska stoi na straży wartości — nie pozwala, by jedno państwo napadało na drugie i łamało zasady, które wypracowaliśmy po II wojnie światowej. To wartość, o którą warto walczyć. I ten sam rodzaj pasji, ten sam rodzaj przywiązania do wartości i zasad, musimy teraz przenieść na walkę o naszą planetę. I to nie jest przesada — to naprawdę walka o życie i przyszłość.

Wszyscy naukowcy, których znam, ostrzegają nas przed punktami krytycznymi — momentami, po których nie będzie już odwrotu. To już czwarta fala blaknięcia raf koralowych na świecie. Eksperci przewidują, iż cała pokrywa lodowa Grenlandii może się stopić. To samo dzieje się z Antarktydą — zachodnia pokrywa lodowa grozi oderwaniem się. Dwa lata temu oderwała się ogromna płyta lodowa Larsena, spłynęła do morza i się stopiła, przyczyniając się do wzrostu poziomu oceanów.

Więc mamy bardzo jasny wybór. Demokracja nie przetrwa, jeżeli będziemy działać w świecie pozbawionym faktów. A dziś są ludzie, którzy chcą pozbawić nas faktów, którzy są gotowi twierdzić, iż dwa plus dwa to pięć lub sześć. Musimy walczyć o epokę rozumu, o Oświecenie, o naukę, o ludzkie działanie — i musimy walczyć o to, co nauka mówi nam, iż jest zagrożone. W przeciwnym razie będziemy wydawać biliony dolarów, żeby po prostu przetrwać.

Bogate kraje dadzą sobie radę. Ale biedne kraje nie. Na przykład: 48 państw Afryki Subsaharyjskiej odpowiada tylko za 0,55 proc. emisji. Tymczasem 20 lub 21 państw rozwiniętych — Chiny, USA, Europa, Rosja, Brazylia, RPA, Korea, Japonia, Kanada — odpowiada za ponad 80 proc. emisji. Nie rozwiążemy tego problemu, jeżeli kraje rozwinięte nie potraktują go poważnie i nie przyspieszą transformacji.

Impact

Bartosz Węglarczyk i John Kerry podczas konferencji Impact’25 w Poznaniu, 14 maja 2025 r.

BARTOSZ WĘGLARCZYK: Wspomniał pan o upadku międzynarodowego systemu bezpieczeństwa, który powstał po II wojnie światowej. Oczywiście muszę zapytać o wojnę w Ukrainie. I chciałbym zapytać Pana, jako byłego sekretarza stanu i wieloletniego senatora silnie zaangażowanego w sprawy zagraniczne, jakie widzi pan rozwiązanie dla tego konfliktu. Co powinno się wydarzyć? Co administracja USA i przywódcy europejscy powinni zrobić, by zakończyć wojnę? Czy istnieje jakikolwiek sposób, by zmusić Rosję do zawarcia porozumienia pokojowego z Ukrainą?

JOHN KERRY: Miałem do czynienia z prezydentem Putinem częściej niż ktokolwiek z administracji Bidena czy Obamy — po prostu taka była moja rola. Wspólnie z Siergiejem Ławrowem doprowadziliśmy do wywiezienia 1300 ton broni chemicznej z Syrii. Na całe szczęście, zanim przejęło ją ISIS, bo wtedy świat wyglądałby zupełnie inaczej. Rosja wtedy z nami współpracowała.

Rosja współpracowała również z nami przy porozumieniu nuklearnym z Iranem — dosłownie zdjęliśmy z agendy broń jądrową, gdy Irańczykom brakowało zaledwie tygodnia czy dwóch od stworzenia jej — i wydłużyliśmy ten okres do ponad roku. A potem, oczywiście, Donald Trump wycofał się z tego porozumienia. Teraz znów chce do niego wrócić i próbować coś podpisać.

Jedyny sposób, w jaki możemy rozmawiać z prezydentem Putinem na ten temat, to jasno dać mu do zrozumienia, iż nie ma wyjścia. Jeśli ogłaszasz publicznie, zanim jeszcze usiądziesz do stołu, zanim ustalisz warunki negocjacji, iż oddajesz „klejnot koronny” tej sprawy, czyli Krym, mówisz: „Rosja ma to i tamto”, i ogłaszasz publicznie warunki porozumienia, to sam siebie rozbrajasz i pokazujesz Rosji, gdzie jesteś gotów ustąpić. A potem jeszcze mówisz: „Albo weźmiecie ten układ, albo nie będziemy dalej rozmawiać”. Nigdy nie słyszałem o tak prowadzonej dyplomacji.

Problem polega na tym, iż Putin uważa, iż wygrywa. Może w dłuższej perspektywie rzeczywiście tak być — nie mnie to oceniać. Ale z jego punktu widzenia, on już zdobył ustępstwa bez żadnych kosztów. Więc musimy wrócić do podstaw. Prezydent Biden — i trzeba mu to oddać — powiedział: „Będziemy w tak długo, jak będzie trzeba, i z taką siłą, jaka będzie potrzebna.” jeżeli Putin w to nie wierzy, to mamy problem. Trzeba zacząć od jasnego określenia naszych interesów, gdzie stawiamy granice i jak jesteśmy gotowi jej bronić.

W moich rozmowach z Putinem wielokrotnie słuchałem długiej listy jego żalów — i myślę, iż te żale naprawdę go napędzają. Musimy je wziąć pod uwagę — bo niektóre z nich są znaczące. Jeśli Stany Zjednoczone umieszczają rakiety w pobliżu Rosji, które mogą przechwytywać inne pociski, to rzeczywiście zmienia równowagę odstraszania.

Historia Rosji — w Polsce wiecie o tym lepiej niż my, Amerykanie — jest pisana geografią. A geografia regionu zmieniała się i myślę, iż Putin poczuł się dotknięty. Tak jak wcześniej utracił ZSRR, tak teraz utracił poczucie bezpieczeństwa. Uważa, iż jest okrążony przez NATO i inne siły. Czy to znaczy, iż powinien postawić na swoim? Nie, absolutnie nie. Ale trzeba negocjować. Negocjować z rozumieniem, czego nie można oddać, gdzie są punkty nieprzekraczalne. Trzeba wiedzieć, z kim się rozmawia i o czym. I nie sądzę, żeby Zachód do końca to zdefiniował.

Sedno sprawy jest takie: przyszłość Europy zostanie zdefiniowana przez wynik wojny w Ukrainie. I to również część poczucia krzywdy Putina. Dlatego musimy twardo stać na swoim stanowisku. Musimy mieć absolutną jasność, iż będziemy wspierać Ukrainę. Bo to nie dotyczy tylko Ukrainy, to dotyczy fundamentów ładu światowego, jaki ustaliliśmy po II wojnie światowej. Ten ład przyniósł Europie i USA i całemu wolnemu światu niesamowitą wolność, korzyści zdrowotne, rozwój gospodarczy, edukację. Przyniósł bardzo wiele. Dlatego musimy jasno pokazać, iż walka o Ukrainę to walka o ten właśnie system wartości.

BARTOSZ WĘGLARCZYK: Załóżmy przez chwilę, iż prezydent Trump nie będzie ubiegał się o trzecią kadencję, i za trzy lata pojawi się nowy prezydent USA. Czy uważa pan, iż sojusz między USA a Europą, oparty właśnie na wspólnych wartościach, da się uratować? Czy możliwy jest pozytywny zwrot, powrót do tego sojuszu, któremu ufaliśmy przez 80 lat?

JOHN KERRY: Nie powiedziałbym, iż jesteśmy całkowicie na łasce konieczności ratowania tego sojuszu. Myślę, iż on w dużej mierze przez cały czas istnieje, choć w niektórych krajach jest poddawany próbom. Mamy przecież skrajną prawicę w Niemczech, mamy wyzwania ze strony Marine Le Pen we Francji, wcześniej również we Włoszech, choć uważam, iż premier Giorgia Meloni okazała się całkiem dobrą partnerką, która podejmuje dobre decyzje. Nie sądzę również, by Wielka Brytania po brexicie odeszła od podstawowych wartości, na których ten kraj został zbudowany i które są wpisane w jego historię.

Nie widzę więc rozdarcia sojuszu, który wypracowaliśmy w czasie II wojny światowej. Ale uważam, iż wszyscy musimy zrozumieć, jak bardzo demokracja jest dziś wystawiana na próbę. To jest przywilej życia w demokracji – iż może być ona testowana. Musimy ten test zdać. Nie można po prostu siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak jakaś grupa ludzi rozmontowuje struktury państwa, wierząc, iż wszystko się naprawi samo.

Obywatelstwo to wielkie słowo. To ogromna odpowiedzialność. To jedno z najważniejszych słów w języku angielskim, i nie tylko angielskim. Od obywateli oczekuje się wiele, jeżeli chcemy zachować wolność i zdolność do dokonywania wyborów.

Obecnie w Stanach Zjednoczonych jesteśmy testowani, czy jesteśmy demokracją pełnowartościową, czy też demokracją nieliberalną. I to nie jest różnica bez znaczenia. Nieliberalna demokracja to taka, w której podważa się i osłabia rządy prawa. W demokracji rządy prawa są szanowane. To jej fundamentalna zasada. W Stanach już widzimy odchodzenie od tej zasady poprzez orzeczenia sądów i rozporządzenia wykonawcze, które nie mają podstawy prawnej. One nie są legalne, w wielu przypadkach są niezgodne z konstytucją. I to jest dziś zagrożenie. Dlatego musimy o to walczyć. W Stanach opór rośnie. Poparcie dla prezydenta Trumpa spada i myślę, iż przez cały czas będzie spadać. Wiele osób mówi dziś: „To nie jest to, na co głosowałem”.

Więc to nasz test. Wasz test jest inny, bo Europa zawsze była nieco inna. Ale cała idea Unii Europejskiej, sięgająca czasów Jeana Monneta i sojuszu gospodarczego oraz monetarnego, opierała się na jednym założeniu: musimy powstrzymać Europejczyków przed zabijaniem się nawzajem. Taka była idea. Wojna trzydziestoletnia, wojna stuletnia – trzeba było to wszystko zakończyć i spojrzeć w przyszłość inaczej. I to właśnie dziś mamy przed sobą. To wyzwanie jest równie realne dla Polski, jak i dla Stanów Zjednoczonych. Musimy trzymać się razem i wspólnie bronić prawdziwej demokracji.

BARTOSZ WĘGLARCZYK: Z polskiego doświadczenia wiemy, iż jeżeli politycy mają złe intencje, zawsze znajdą sposób, by obejść prawo. Zawsze mogą powiedzieć, iż prawo oznacza coś innego. Ale rozumiem, iż nie wierzy pan w to, iż prezydent Trump może ubiegać się o trzecią kadencję.

JOHN KERRY: To nie jest tylko kwestia wiary. To jest zakazane przez konstytucję Stanów Zjednoczonych. Konstytucja mówi jednoznacznie, iż każdy, kto nie jest uprawniony do ubiegania się o urząd prezydenta, nie może być również mianowany wiceprezydentem jako sposób na obejście przepisów. To jest zapisane równie jasno, jak to, iż żaden prezydent ani wiceprezydent nie powinien wzbogacać ani siebie, ani swojej rodziny podczas sprawowania urzędu. To także zapis w Konstytucji.

Ponadto zapisane jest też w niej, czym jest bunt. To, co wydarzyło się 6 stycznia 2021 r. to nie tylko złamanie konstytucji, ale też zdrada wszystkiego, w co wierzyli ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych i o co toczono wojnę secesyjną. Nie było podobnego aktu buntu od czasów wojny secesyjnej — choćby jeżeli trwało to jeden dzień. Ale to była próba zakłócenia należycie przeprowadzonych wyborów. Było ponad 60 procesów sądowych, w których Donald Trump podważał wyniki wyborów w 2020 r. I w ponad 60 przypadkach, także przed sędziami mianowanymi przez republikanów, sądy orzekły, iż nie ma żadnych dowodów na nieprawidłowości. A mimo to Trump przez cały czas powtarza to kłamstwo.

To jest walka naszego życia. I Polska ma w tej walce o wolność równie duże doświadczenie, jak jakikolwiek inny kraj na świecie. Wasze głosy i wasze zaangażowanie były najważniejsze dla odbudowania porządku światowego. Wrócę tu do Normandii, do II wojny światowej, do odwagi Polaków w walce z III Rzeszą. Macie z czego być dumni i na czym się opierać, ale musimy być w tym razem. Demokracja wymaga wiecznej odnowy, a my w Ameryce zawsze byliśmy całkiem dobrzy w redefiniowaniu siebie. Wierzę, iż znów będziemy w stanie to zrobić.

Pozwólcie, iż zakończę krótką historią. Bardzo intensywnie współpracowałem z senatorem Johnem McCainem, republikaninem, konserwatystą z Arizony. Obaj byliśmy weteranami wojny w Wietnamie. On spędził pięć lat w wietnamskiej niewoli, ja byłem na froncie w delcie Mekongu.

Lecieliśmy razem do Kuwejtu tuż po operacji Pustynnej Burzy. Zgodnie z zasadami Senatu siedzieliśmy naprzeciwko siebie w samolocie lecącym z USA do Kuwejtu, gdzie mieliśmy podziękować naszym żołnierzom za wyzwolenie tego kraju. Wtedy między nami była napięta relacja, bo wcześniej McCain prowadził kampanię przeciwko mnie w Massachusetts — choć robił to z klasą, nie personalnie.

Zaczęliśmy rozmawiać. Wszyscy inni spali, a my nie. Zapytałem go o jego wojnę. O pobyt w celi, o tortury, o pozbawienie wolności. On z kolei zapytał mnie o moje doświadczenia. I zgodziliśmy się wtedy, iż wspólnie spróbujemy zakończyć wojnę w Ameryce wokół Wietnamu — wojnę, która rozdzierała kraj. W „Newsweeku” pojawił się wtedy artykuł na okładce: „Czy oni przez cały czas żyją?” . Filmy o Rambo wywołały przekonanie, iż amerykańscy piloci przez cały czas są w klatkach w Wietnamie. To był mit, z którym musieliśmy się zmierzyć. Przez 9-10 lat pracowaliśmy nad tym. W końcu udało się — prezydent George H.W. Bush zniósł embargo na relacje z Wietnamem, a prezydent Clinton znormalizował stosunki z tym krajem. Osiągnęliśmy przełom. John i ja wielokrotnie wracaliśmy do Wietnamu, by rozwiązać problem więźniów — i to się udało.

Nigdy nie zapomnę, jak stałem z Johnem McCainem w jego celi w Hanoi Hilton, jak jeńcy nazywali więzienie w Hanoi, rozmawiając o tej drodze i tym, co wspólnie osiągnęliśmy. Opowiadał mi, jak wyglądał jego dzień w tej małej celi. I wtedy pomyślałem — głęboko zapadło mi to w pamięć — iż skoro John McCain, konserwatysta z Arizony, jeniec wojenny, mógł porozumieć się z Johnem Kerrym, aktywistą antywojennym, demokratą z Massachusetts, jeżeli mogliśmy się spotkać w celi, w której on spędził pięć lat, to to znaczy, iż wspólna płaszczyzna jest możliwa wszędzie. I to jest lekcja dla wszystkich, wszędzie. jeżeli nad tym pracujesz, jeżeli odłożysz na bok osobiste urazy, jeżeli trzymasz się zasad i patrzysz szerzej — możesz zmieniać rzeczywistość.

Zmagamy się dziś z klimatem, z wojnami, które nie powinny być toczone. Gaza to dramat, tyle okazji do zawieszenia broni tam nie zostało tam wykorzystanych. Możemy działać lepiej. I wierzę, iż z energią i euforią możemy walczyć o wartości i zasady, które pozwoliły nam żyć tak, jak żyjemy. To jest moment w historii ludzkości, w którym musimy na nowo uwierzyć, iż możemy coś zmienić na lepsze.

I zmienimy.

Idź do oryginalnego materiału