Jedność na próbę. Kaczyński kontra rzeczywistość

4 dni temu
Zdjęcie: Kaczyński


W piątkowy poranek w Sejmie Donald Tusk wygłosił apel, który w normalnych warunkach powinien wybrzmieć ponad politycznymi podziałami. „W kwestii narodowego bezpieczeństwa, wobec rosyjskiego zagrożenia, albo będziemy zjednoczeni, albo nie będzie nas wcale” – mówił premier. Wskazywał, iż „strategia Moskwy jest czytelna”: skłócić Polskę z Europą, z Ukrainą i – przede wszystkim – skłócić Polaków między sobą. W obliczu udokumentowanych aktów dywersji na kolei Tusk ostrzegł, iż „Rosja realizuje kolejny etap wojny hybrydowej, którego celem jest destabilizacja naszego państwa”.

W sytuacji, w której większość klas politycznych Europy potrafi zawiesić wewnętrzne spory, lider polskiej prawicy postanowił zrobić coś dokładnie odwrotnego. Jarosław Kaczyński – zapytany o apel o jedność – odpowiedział: „Jedność tak, ale bez Tuska”.

Trudno o bardziej dobitną ilustrację politycznego paradygmatu, który od lat wyznacza kierunek działań PiS: jedność, ale jedynie z tymi, którzy myślą tak jak my; solidarność, ale wyłącznie wewnątrz własnego obozu; państwo, ale podporządkowane partyjnej logice.

Kaczyński nie ograniczył się do odrzucenia apelu premiera. Postanowił również – w dobrze znanym sobie stylu – zrelatywizować własne działania, odwracając logikę argumentacji o 180 stopni. „Kiedy jakiś polityk, który w sposób niezwykle brutalny atakował opozycję i cały czas to robi – obraża, doprowadził do całkowitego zniszczenia normalnego wymiaru sprawiedliwości po to, żeby móc zaatakować opozycję także metodami prawno-karnymi, wzywa do jedności, to proszę wybaczyć, ale tego nie można traktować poważnie” – mówił prezes PiS.

To stwierdzenie brzmi jak ironiczna autoparodia. Gdyby nie powaga sytuacji, można by uznać je za groteskowy cytat z serialu politycznego, w którym bohater pozbawiony jest elementarnej samoświadomości. W polskiej rzeczywistości politycznej, w której to przez ostatnie osiem lat rząd PiS podporządkował sobie prokuraturę, a TK i KRS zamienił w partyjne filie, słowa o „zniszczeniu wymiaru sprawiedliwości” brzmią jak ponury żart.

Tusk, wskazując na akty dywersji i agresywne działania Rosji, podkreślił, iż „ostatnie wydarzenia nie zostawiają miejsca na jakiekolwiek złudzenia”. Zauważył też, iż nie wszyscy „zrozumieli powagę sytuacji”. Wypowiedź Kaczyńskiego niestety potwierdza tę diagnozę. W momencie, gdy premier mówi o „państwowym terroryzmie” inspirowanym przez Kreml, lider opozycji uznaje to za okazję, by ponownie uruchomić wewnętrzną polaryzacyjną machinę.

Zachowanie prezesa PiS może być jedynie odczytane jako odmowa elementarnej odpowiedzialności politycznej. Zamiast potraktować apel jako szansę na odbudowę minimalnego zaufania między obozami politycznymi, Kaczyński postanowił przedstawić go jako kolejny front w wojnie, którą sam od lat prowadzi – wojnie o utrzymanie własnego zaplecza, nie o bezpieczeństwo kraju.

W tym kontekście słowa Tuska brzmią jak kontrast wobec politycznej krótkowzroczności prezesa PiS. „To zależy od nas samych i od nas wszystkich” – mówił premier. Zaś Kaczyński, zamiast dodać choć cegiełkę do wspólnego wysiłku, ponownie wybrał rolę destruktora.

W normalnie funkcjonującej demokracji krytyka rządu jest czymś oczywistym, a spór polityczny – naturalny. Jednak sytuacje graniczne wymagają minimum wspólnotowej odpowiedzialności. Kaczyński, zamiast wykazać choćby cień tej odpowiedzialności, postanowił sprowadzić debatę o bezpieczeństwie państwa do swojego ulubionego rejestru: personalnej vendetty.

Jedność „bez Tuska” jest równie sensowna, co pojęcie demokracji bez opozycji. Można je wypowiedzieć, można w nie wierzyć, ale nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. A rzeczywistość – również ta geopolityczna – nie pyta o partyjne preferencje.

Idź do oryginalnego materiału